COMIC-CON 2012: Przedsmak wielkiego konwentu
Wciąż mam wrażenie, że trochę za wcześnie by mówić: "jestem na Comic-Conie", bo podobno Preview Night to jeszcze nie to: stosunkowo mało ludzi – żebyśmy się dobrze zrozumieli, stosunkowo mało to jakieś trzydzieści tysięcy...
Wciąż mam wrażenie, że trochę za wcześnie by mówić: "jestem na Comic-Conie", bo podobno Preview Night to jeszcze nie to: stosunkowo mało ludzi – żebyśmy się dobrze zrozumieli, stosunkowo mało to jakieś trzydzieści tysięcy...
Nie ma jeszcze gości, autografów, paneli, a wstęp na wystawy jest ograniczony. Z drugiej strony jednak mam już plakietkę i możliwość przechadzania się po San Diego Convention Center, więc chyba mogę spokojnie powiedzieć: "zaczęło się"!
Najważniejsze, o czym powinniście wiedzieć, to że serce tego, niemałego przecież miasta, bije teraz w rytm konwentu. Do zniżek w barach zachęca cię Batman, autobusy możesz wybierać według klucza: "ulubiony serial na burcie", a wiele lokali zmieniło menu na bardziej superbohaterskie. Im bliżej samego konwentu, tym więcej rozkłada się też ogródków filmowo-serialowych. Przed samym SDCC stoi na przykład namiot Grimm, a obok buduje się ogródek z "Frankenweenie" Burtona. To robi niesamowite wrażenie, które towarzyszy ci już od wjazdu do miasta i narasta z każdą chwilą.
[image-browser playlist="600976" suggest=""]
I wszyscy, dosłownie wszyscy autochtoni pilnują, by nic nie zepsuło dobrego wrażenia. Razem z towarzyszącym mi Maćkiem "Elvisem" Wanickim robiliśmy nawet dzisiaj taki eksperyment, że jeden z nas stawał i wyglądał bezradnie, a drugi włączał stoper. Pod budynkiem konwentu nigdy nie minęło dłużej niż trzy minuty, zanim zaczepił nas ktoś z obsługi i zapytał jak może pomóc. O takich rzeczach jak woda rozdawana ludziom w kolejce już nie wspominam, jako o oczywistości.
Nas zresztą szczęśliwie, dzięki prasowej legitymacji, kolejki ominęły i dzięki temu mogliśmy szybciej udać się na górę. Gdzie po prawdzie, jak już wspomniałem wcześniej, niewiele dziś było do roboty, a najważniejszym punktem było oglądanie pilotów seriali, które powszechnie zaprezentowane zostaną we wrześniu. I powiem wam, że będzie na co czekać, bo z pięciu pokazanych nam dzisiaj propozycji aż trzy są naprawdę warte uwagi. Ale po kolei, pozwólcie, że przybliżę w kilku słowach każdą z pozycji.
[image-browser playlist="600977" suggest=""]
"666 Park Avenue". Jest sobie kamienica w Nowym Jorku, a w niej, jak łatwo się domyślić, mieszkańcy i bogaty właściciel. Pojawia się też młoda para, która odpowiada na ogłoszenie, że w domu potrzebny jest zarządca. Praca wymarzona, bo do wypłaty doliczone jest mieszkanie, ogromny, przepiękny apartament, a z czasem właściciele domu dokładają też inne korzyści. Nic jednak za darmo i niedługo potem mieszkańcy krok po kroku przekonują się, jaka jest cena ich własnych marzeń.
Jeżeli właśnie zabrzmiało wam to banalnie... to bardzo dobrze. Pilot tego serialu jest słaby, napięcia w nim za grosz, zagrany jest mocno tak sobie i tak naprawdę ratowały go tylko ładne aktorki w obsadzie. Mam wrażenie, że próbowano nam tu pokazać coś w stylu "Adwokata diabła" z jego kluczowym motywem manipulacji, ale to zupełnie nie wyszło, bo scenarzysta zapomniał, że powinien po pierwsze straszyć, po drugie budować jakiś nastrój tajemnicy, może zagadkę? Inaczej nici nie tylko z horroru, ale i z dobrego serialu w ogóle. Słabe i naprawdę niegodne waszej uwagi.
Dużo lepiej jest z "Arrow", który zapowiada się naprawdę świetnie. To historia Green Arrowa, bohatera ze świata DC, milionera, którego przemienił wypadek na morzu i lata spędzone na tajemniczej wyspie. Po cudownym odnalezieniu i powrocie do domu młody Oliver Queen – bo tak w cywilu nazywa się Arrow – przyjmuje na siebie rolę współczesnego Robin Hooda i zmienia świat za pomocą łuku i strzał.
[image-browser playlist="600978" suggest=""]
Nie jestem fanem tej postaci, więc myślałem, że będzie strasznie głupio i pompatycznie, a jest to ciekawe, momentami mroczne i do tego sprawnie zrealizowane show, które zainteresowało mnie na tyle, że czekam na następne epizody. I wy też będziecie, jeśli tylko dopuszczacie do siebie opcję, że nie każde współczesne kino superbohaterskie musi być zaraz "Batmanem" Nolana. Jeżeli już miałbym porównywać, pod względem klimatu i nastroju "Arrow" jest trochę jak nowy "Spider-Man". Aha, i co wydaje mi się ważne, nie będziemy mieli do czynienia z samymi pojedynczymi epizodami, gdzie królować będą złoczyńcy tygodnia, ale raczej ze sprawnie przemyślaną fabuła zbudowaną wokół ciekawie się zapowiadającej zagadki. Wróżę temu serialowi długi żywot.
Po przyjemnym serialu o gościu z łukiem dostaliśmy "The Following". I to, moi drodzy, jest prawdziwie mistrzowski popis aktorski. Fabuła zbudowana na klasycznym już pojedynku psychol kontra ścigający go agent – który poświęcił wszystko, by złapać tego konkretnego złoczyńcę – to początkowo krzyżówka "Czerwonego smoka" z "Criminal Minds", ale z każdą chwilą nabieramy przeświadczenia, że coś się nie zgadza, że to nie idzie według znanego nam klucza. I rzeczywiście – finał epizodu to prawdziwe zaskoczenie, bo oto tam gdzie historia powinna się skończyć... ona naprawdę się rozpoczyna. I tak, zdaję sobie sprawę, że tę historię można naprawdę solidnie skopać, ale póki co zarówno Purefoy i Bacon, jak i scenarzyści dali radę mnie pozytywnie zaskoczyć, i jak na razie "The Following" to dla mnie wielki kandydat do premiery roku!
[image-browser playlist="600979" suggest=""]
Niestety dalej już nie jest tak dobrze, bo następuje "Revolution", które jest... serialem postapo dla pokolenia "Zmierzchu". Fabuła obraca się wokół wielkiego, światowego blackoutu, który trwa już piętnaście lat. W tym czasie Nowy Jork zdążył zarosnąć prawie dżunglą, ludzie mieszkają w koloniach rodem z osiemnastego wieku i bronią się, strzelając... z muszkietów. Głupot w tym koncepcie wyjściowym co niemiara, ale nawet jeśli człowiek postanowi być łaskawy i przyjąć ogólne założenie z całym jego dobrodziejstwem, to zaraz zostanie dobity fatalnym aktorstwem i sztampowym scenariuszem pełnym tanich, zgranych klisz i chwytów rodem ze wspomnianej "wampirzej" sagi. Poza tym ponownie nie mamy tu żadnego, najmniejszego nawet zaskoczenia, a dowcipy na cały odcinek są może dwa, do tego kiepskie.
No i na koniec "Cult", który początkowo chcieliśmy sobie w ogóle odpuścić, ale zaczął się, gdy wychodziliśmy, i zatrzymał nas w środku. Fabuła tego serialu kręci się wokół... serialu, który wywiera na ludzi bardzo mocny wpływ i oddziałuje na ich sposób postrzegania rzeczywistości. Nie chcę specjalnie spoilerować, bo tu można bardzo łatwo zepsuć widzom frajdę, ale powiem tylko, że nawet mimo otwarcia klasyczną parką, która się poznaje i musi wspólnie rozwiązać tajemnicę, nie jest to kolejne The X-Files, tylko kojarzący się nieco z filmem "W paszczy szaleństwa" przemyślany konstrukt na wiele sezonów. Oby tylko nie okazał się dla widzów za trudny, bo byłoby szkoda, gdyby umarł przedwcześnie.
I tyle. Więcej pewnie obejrzymy w trakcie, ale póki co na mnie pora do łóżka. Jutro mam zamiar zdobyć podpis pięknej Yvonne Strahovski, jak również zobaczyć na żywo twardzieli z filmu "Niezniszczalni 2". Nie wszystkich rzecz jasna, ale zapowiadany jest i Sly, i Arnie, i Van Damme... Powinno być nieźle.
Czytaj więcej: COMIC-CON 2012: Wysyp żywych gwiazd
Czytaj więcej : COMIC-CON 2012: Serenity wciąż leci
[image-browser playlist="600980" suggest=""]
Jakub Ćwiek – polski autor fantastyki, znany przede wszystkim z bestsellerowej tetralogii "Kłamca". Z zawodu pisarz, publicysta, copywriter i scenarzysta, hobbystycznie aktor i reżyser teatralny. Znawca i miłośnik popkultury. Aktywny działacz fandomu. Korespondent Hatak.pl i "Nowej Fantastyki" na San Diego Comic-Conie 2012.
[image-browser playlist="600981" suggest=""]
[image-browser playlist="600982" suggest=""]
[image-browser playlist="600983" suggest=""]
[image-browser playlist="600984" suggest=""]
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat