Dom Wydawniczy Rebis wydał kolejną książkę w ramach serii Wehikuł czasu prezentującej klasyczne powieści science fiction. Jest to powieść Alfreda Bestera pod tytułem Człowiek do przeróbki. Tekst ten po raz pierwszy ukazał się w 1951 roku.  To już druga powieść Bestera w Wehikule czasu. Wcześniej w tym roku ukazała się książka Gwiazdy moim przeznaczeniem.  Oto opis Człowieka do przeróbki:
W świecie nadzorowanym przez telepatów Ben Reich planuje przestępstwo, o którym nie słyszano od siedemdziesięciu lat – morderstwo. To jedyne wyjście dla Reicha, którego firma przegrywa wieloletnią bezwzględną walkę z kartelem D’Courtneya. Terroryzowany w snach przez Człowieka bez Twarzy i doprowadzony do szaleństwa po odrzuceniu przez D’Courtneya oferty fuzji, Reich morduje rywala i przekupuje wysokiej rangi telepatę, aby pomógł mu zatrzeć ślady. Lincoln Powell, prefekt wydziału parapsychologicznego policji, wie, że Reich jest winny, lecz mimo wybitnych telepatycznych zdolności nie potrafi tego dowieść…
Zapraszamy do lektury fragmentu Człowieka do przeróbki w przekładzie Andrzeja Sawickiego:

Dla Horace’a Golda

Wśród nieskończoności wszechświata nie ma nic nowego. To, co obejmującemu tylko chwilę umysłowi człowieka wydaje się niepowtarzalne, dla odwiecznego Boga jest nieuniknione. Niezwykła chwila jednostkowego istnienia, niebywałe wydarzenie, zdumiewający zbieg okoliczności i warunków, okazji i wypadków… wszystko to powtarzało się po wielokroć na planecie, której przyświeca słońce galaktyki dokonującej obrotu w ciągu dwustu milionów lat. A stało się tak już dziewięciokrotnie. Są i były światy oraz kultury bez końca pielęgnujące dumną iluzję swej wyjątkowości w przestrzeni i czasie. Byli nieprzeliczeni ludzie cierpiący na tę samą megalomanię — ludzie, którzy wyobrażali sobie, że są nadzwyczajni, niezastąpieni, niepowtarzalni. Będzie ich więcej… więcej plus nieskończoność. To opowieść o takim czasie i takim człowieku… człowieku do przeróbki.

Rozdział 1

Wybuch! Wstrząs! Drzwi piwnicy wypadają z zawiasów! A tam, w głębi, ułożone w stosy pieniądze czekają, by je wziąć, zagrabić i wynieść. A to kto? Kto jest w skarbcu? Boże! To Człowiek bez Twarzy! Obserwuje. Czai się. Milczy. Przeraża. Uciekać… Uciekać… Biegiem, bo inaczej spóźnię się na paryską kolej pneumatyczną i nigdy już nie spotkam tej niezwykłej dziewczyny o twarzy niczym kwiat i ciele stworzonym do zaspokajania namiętności. Jeśli się pospieszę, może jeszcze zdążę. Ale to nie portier stoi przy wejściu. Chryste! Człowiek bez Twarzy! Patrzy. Milczy. Czai się. Tylko nie krzycz. Przestań wrzeszczeć… Przecież nie wrzeszczę. Stoję na zalanej światłem scenie z lśniącego marmuru, a w powietrzu unoszą się dźwięki muzyki. Ale amfiteatr jest pusty. Przypomina wielką, mroczną jamę… w której jest jeden tylko widz. Milczący. Wpatrzony we mnie. Czyhający. Człowiek bez Twarzy. W tym momencie Ben Reich głośno zawył. Obudził się. Leżał bez ruchu na hydropatycznym łożu, podczas gdy jego serce łomotało dziko, a oczy, pozorując spokój, którego wcale nie odczuwał, wędrowały po znajdujących się w pokoju, przypadkowo wybranych przedmiotach. Oglądał więc ściany z zielonego nefrytu, porcelanowego mandaryna służącego za nocną lampkę, który dotknięty bez końca kiwał głową, multichronometr zsynchronizowany z czasami trzech planet oraz sześciu satelitów i wreszcie samo łoże, krystalicznie przejrzysty basen wypełniony gazowaną gliceryną o temperaturze 99,9 stopni Fahrenheita. Bezszelestnie otworzyły się drzwi i w półmroku pojawił się Jonas, cień w piżamie koloru bordo, zjawa o końskiej twarzy i manierach przedsiębiorcy pogrzebowego. —  Znowu? — spytał Reich. —  Tak jest, proszę pana. —  Głośno? —  Bardzo głośno. Musiał pan być okropnie przerażony. —  Diabli nadali twoje ośle uszy — warknął Reich. — Nie boję się niczego. —  Tak jest, proszę pana. —  Wynoś się. —  W tej chwili, sir. Dobranoc panu. — Jonas cofnął się i zamknął drzwi. —  Jonas! — zawołał Reich. Kamerdyner pojawił się ponownie. —  Jonas, wybacz mi. —  To oczywiste, sir. —  To wcale nie jest oczywiste. — Reich uśmiechnął się serdecznie. — Traktuję cię jak krewnego. Za ten przywilej płacę ci stanowczo za mało. —  Ależ sir! —  Następnym razem, gdy na ciebie wrzasnę, odpowiedz mi tym samym. Dlaczego tylko ja mam mieć frajdę? — Panie Reich! —  Zrób to, a dostaniesz podwyżkę. — Znów ten uśmiech. — To wszystko, Jonas. Dziękuję. —  Dobranoc, sir. — Kamerdyner się oddalił. Reich­ wstał z łóżka i wycierając się ręcznikiem, ćwiczył uśmiech przed wielkim lustrem.
Źródło: Rebis
—  Nie pozwól, by o wyborze twoich wrogów decydował za ciebie przypadek — mruknął. Spojrzał krytycznie na swe odbicie: szerokie bary, wąskie biodra, długie, muskularne nogi, proste, gładko przylegające do głowy włosy, rzeźbiony nos i małe, zmysłowo zarysowane usta skażone rysem stanowczości. —  Dlaczego? — spytał. — Z samym diabłem nie zamieniłbym się na urodę. Moja pozycja społeczna w niczym nie ustępuje boskiej. Skąd więc te nocne wrzaski? Włożył szlafrok i spojrzał na multichronometr, nieświadom, że jego przodków oszołomiłaby swoboda, z jaką (nawet o tym nie myśląc) zapamiętał panoramę czasową Układu Słonecznego. Na tarczach zegara widniało: AD 2301 WENUS ZIEMIA MARS 22 średnia 15 lutego 35 duodecembra doba słoneczna 0205 Greenwich 2220 Central Syrtis południe + 09 LUNA IO GANIMEDES KALLISTO TYTAN TRYTON 2d 3h 1d 1h 6d 8h 13d 12h 15d 3h 4d 9h (zaćmienie) (tranzyt południkowy) Noc, dzień, zima, lato… Reich­ bez mrugnięcia okiem potrafiłby wyliczyć czas i porę roku na dowolnym południku dowolnego ciała niebieskiego wchodzącego w skład Układu Słonecznego. Tutaj, w Nowym Jorku, po pełnej koszmarów nocy budził się paskudny zimowy poranek. Kilka minut poświęci psychoanalitykowi ze Stowarzyszenia Esperów, którego zaangażował. Trzeba położyć kres tym nocnym wrzaskom. —  E znaczy Esper — mruknął do siebie. — Esper znaczy Extra Sensory Perception. Telepaci, odczytywacze myśli, przenikacze umysłów! Można by pomyśleć, że czytający w myślach lekarz potrafi skończyć z tymi krzykami. Można by mniemać, że esper z tytułem doktora medycyny zarobi na swe honorarium, zaglądając ci do łba i powstrzymując te nocne ryki. Tych cholernych wnikaczy uważa się za ukoronowanie ewolucji Homo sapiens. E jak Ewolucja. Dranie! Eksploatacja — oto co znaczy to E! Trzęsąc się z wściekłości, gwałtownie otworzył drzwi. Ruszył korytarzem, dźwięcznie stukając podeszwami sandałów po srebrnych płytach posadzki: klikklakklikklak. Wcale się nie przejmował, że przypominający stąpanie szkieletu stukot obudzi dwunastoosobowy personel i napełni dwanaście serc strachem i nienawiścią. Jednym energicznym pchnięciem otworzył drzwi do apartamentów psychiatry i natychmiast wyciągnął się na kanapce. Carson Breen, lekarz esper drugiego stopnia, obudził się już i czekał na pracodawcę. Jako domowy psychoanalityk Reicha nauczył się spać „na jedno ucho”: podtrzymując więź z pacjentem nawet we śnie, gotów zerwać się na pierwsze wezwanie. Wystarczył mu jeden okrzyk. Siedział teraz obok kanapki, odziany w elegancki, zdobiony haftem szlafrok (praca u Reicha przynosiła mu dwadzieścia tysięcy kredytów rocznie) i był gotowy poświęcić pacjentowi całą swą uwagę, wiedział bowiem, że pracodawca jest hojny, ale i wymagający.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj