W posłowiu do Doktora Sna Stephen King rzucił nieco światła na czynniki, które sprawiły, że po trzech dekadach postanowił napisać kontynuację kultowego Lśnienia. Oto treść tego listu do czytelników:
Mój drogi Czytelniku!
Na jednym ze spotkań, kiedy składałem autografy, jakiś facet zapytał: "Hej, nie wie pan może, co się stało z tym dzieciakiem ze Lśnienia" To było pytanie, które sam często sobie zadawałem w związku z tą starą książką – wraz z innym: Jak potoczyłyby się losy udręczonego ojca Danny’ego, gdyby odnalazł Anonimowych Alkoholików, zamiast próbować samodzielnie wytrwać w trzeźwości?
Tak jak to było w przypadku Pod kopułą i Dallas '63, myśl ta, raz powzięta, nigdy mnie na dobre nie opuściła. Co pewien czas – pod prysznicem, przy oglądaniu telewizji, podczas długiej jazdy autostradą – mimowolnie zaczynałem liczyć, ile Danny Torrance miałby dziś lat, i zastanawiać się, gdzie właściwie jest. Nie wspominając o jego matce, jeszcze jednej osobie dobrej z natury, która doświadczyła na własnej skórze destrukcyjnych skłonności Jacka Torrance’a. Wendy i Danny byli, jak to się dziś określa, współuzależnieni, połączeni więzami miłości i odpowiedzialności z tkwiącym w szponach nałogu członkiem rodziny. W 2009 roku jeden z moich przyjaciół, trzeźwiejących alkoholików, w rozmowie ze mną sformułował zgrabne powiedzonko: "Kiedy współuzależniony tonie, przed oczami przebiega mu cudze życie". Wydało mi się to zbyt prawdziwe, żeby było zabawne, i chyba wtedy zdecydowałem, że Doktor Sen musi powstać. Że muszę się dowiedzieć, co się z moimi bohaterami stało.
Czy podchodziłem do tej książki z obawą? Pewnie, że tak. Lśnienie to jedna z powieści zawsze wymienianych przez ludzi w odpowiedzi na pytanie, które z moich książek napędziły im największego pietra. No i, oczywiście, był jeszcze film Stanleya Kubricka, który wielu zdaje się wspominać – z powodów nie całkiem dla mnie jasnych – jako jeden z najbardziej przerażających w historii kina.
Autor książki Doktor Sen bardzo się różni od pełnego najlepszych intencji alkoholika, który napisał "Lśnienie", ale obu interesuje to samo: opowiadanie zajmujących historii. Odszukanie Danny’ego Torrance’a i śledzenie jego perypetii sprawiło mi dużą frajdę.
Na koniec słowo przestrogi: kiedy będziecie na autostradach i drogach Ameryki, uważajcie na te wszystkie winnebago i boundery. Nigdy nie wiadomo, kto siedzi w środku.