Ratzinger tak właśnie postrzega wielki kryzys zachodniej cywilizacji: to klątwa relatywizmu. Jakie poczynił on spustoszenia? Niemiec wyraźnie widział, jak – przynajmniej w anglojęzycznym świecie – coraz mniej serc zapala się od płomienia liczącej dwa tysiące lat wiary chrześcijańskiej. Spójrzmy na taką Amerykę. Gdyby byłych katolików uznawać za osobną grupę religijną, stanowiliby obecnie czwartą co do liczebności grupę wyznaniową w Stanach Zjednoczonych. W Wielkiej Brytanii ponad połowa ludzi przed czterdziestym rokiem życia utrzymuje obecnie, że nie wyznaje żadnej religii. Dlaczego tak wielu po cichu i stopniowo przestało odwiedzać kościoły? Gdy Benedykt został papieżem, czekały na niego inne, o wiele bardziej naglące kryzysy – i to ile. Mężczyźni w sutannach, jego towarzysze, jego personel i współpracownicy w winnicy Pana popełniali przestępstwa. Były to przestępstwa związane z guzikami, często dziecięcymi guzikami, suwakami, rękami, genitaliami, ustami; gwałty, zdrady, tajemnice, zastraszenia, kłamstwa, groźby, trauma, rozpacz, zdruzgotane życie – a całe to zło w atmosferze świętoszkowatości, wśród woni starego kadzidła. Każdy skandal na swój sposób uderzał w Benedykta i kruszył jego przekonanie, że to on jest tym człowiekiem, który może temu zaradzić. Ostatecznie zaszokował cały świat. Zrobił to, co nikomu nie przeszło przez myśl. Ustąpił. I paradoksalnie ten wielki tradycjonalista swoją decyzją okradł Kościół z, wydawałoby się, niezbywalnego dogmatu, o którym byli przekonani wierni: że papież jest papieżem po kres swoich dni. Jorge Bergoglio, reformator, pod jakże wieloma względami jest przeciwieństwem Benedykta. Ledwie został dwieście sześćdziesiątym szóstym papieżem i przyjął imię Franciszka, a już jego pierwsze, improwizowane wypowiedzi w roli ojca świętego wywoływały zdumienie. Prędko trafił na usta wszystkich, tak jak powszechnie powtarzany komentarz: „Że niby co takiego właśnie powiedział papież?”. Były w tym powiew świeżego powietrza i charyzma prawdziwej gwiazdy rocka. Bergoglio miał w sobie coś również z Johna Lennona (obaj zresztą znaleźli się na okład- ce czasopisma „Rolling Stone”), ze skłonnością do oświadczeń wywołujących szok i szybszy oddech nawet u najbardziej zagorzałych zwolenników. Spostrzeżeniu Lennona, że Beatlesi są „te- raz popularniejsi od Jezusa” (co wprowadziło fundamentalistów z serca Ameryki w amok palenia płyt tego zespołu), mogłoby do- równać zdumiewające stwierdzenie Bergoglia, że nawet poganie mogą trafić do nieba. Naprawdę?! Poganie? Czciciele bożków z drewna, niedzielni drzemkowicze – to teraz oni również mieli wylądować w niebie? Wielu katolików z całego świata słusznie zachodziło więc w głowę, jaki miałby w takim razie być cel tych wielu, wielu modlitw, liczonych w tysiące godzin na zdrętwiałych kolanach, tych wszystkich kazań i połajanek z ambony, wizyt w konfesjonale i pokut będących ich następstwem, i szeptem od- mawianych różańców, i odliczania na sznurku kciukiem i palcem wskazującym każdego paciorka, i postów, i sublimowania chuci, i tej całej wymaganej przez Boga miłości, i wreszcie – całej winy, wszędzie tyle tej winy... No i po co to wszystko? Po co... jak nie po to, by mieć nieco forów w zapewnieniu sobie finalnej nagrody w niebiesiech? Ale nowy papież potwierdził swoje słowa: nie może być winą poganina, że przyszedł na świat w pogańskiej kulturze. Jest to zatem dość niesprawiedliwe, że tylko wychowani w Bogu – w związku z miejscem urodzenia, które nie zależy od nich – mogą dostać najlepsze, a nawet jedyne pokoje w hotelu niebieskim. Wydawało się, że takimi uwagami nowy papież jest gotów odnowić ducha lat sześćdziesiątych XX wieku, i to w pojedynkę.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj