Rozdział 1
– Oluwa mi o! O mój Boże! Chiasoka prowadziła samochód tuż za czerwonym autobusem linii 177, kiedy poczuła straszliwy ból w brzuchu. Odniosła wrażenie, że dwudziestopięciocentymetrowy nóż do krojenia mięsa wbił się w jej ciało, tuż pod pępkiem, aż po samą rękojeść. Pochyliła się na kierownicę. Jej stopa ześlizgnęła się ze sprzęgła i mini skoczyło gwałtownie do przodu, rozbijając reflektory o tył autobusu. Ale Chiasokę skręcał tak potworny ból, że tego nie usłyszała. Niczego także nie widziała. Po początkowym wrażeniu, że ktoś dźgnął ją nożem, teraz zdawało się jej, że wielki mikser obraca jej wnętrzności, plącze je i rozplątuje, prostuje i rozciąga. Zwymiotowała na kierownicę jajecznicą z bananem, którą zjadła na śniadanie, a jej trzewia wyrzuciły niewielki strumień kału. Samochód Chiasoki otaczało już sześciu czy siedmiu przechodniów, a kierowca autobusu zaczął oglądać, jakie spowodowała szkody. Ona jednak miała zamknięte oczy, z całej siły zaciskała zęby i czuła, że za chwilę pochłonie ją nieskończona ciemność – zwiastun śmierci. Dotarło do niej, że ktoś otworzył drzwi i powiedział: – Ludzie, popatrzcie na tę kobietę. Ona jest poważnie chora. Niech się pani trzyma, zadzwonię po pogotowie. – Muszę… muszę… – zdołała wyszeptać Chiasoka. – Co pani musi, kochana? Niech się pani niczym nie martwi, już wezwaliśmy pomoc i… właśnie przyjechała policja. – Muszę odebrać córkę… ze szkoły. – Niech się pani tym nie przejmuje, kochana. Powiem o tym gliniarzom. Zaopiekują się pani córką. Do której szkoły chodzi? Chiasoką szarpnął kolejny spazm, tak silny, że podskoczyła i uderzyła czołem w kierownicę. Jeden z mężczyzn przytrzymał jej ramiona i rzucił: – Niech się pani stara nie ruszać, dobrze? Mam nadzieję, że zaraz przyje dziekaretka. – Do szkoły podstawowej imienia Johna Donne’a – wymamrotała Chiasoka. – Córka ma na imię Daraja. Ból na chwilę zelżał, wciąż jednak miała wrażenie, że przewalają się jej wnętrzności i że nawet fotel kierowcy się obraca, powiększając jej straszny dyskomfort. Na kilka sekund otworzyła oczy i wtedy zobaczyła pulchną blondynkę, policjantkę, która z zatroskaną miną pochylała się nad nią. – Jak się nazywasz, kochana? – spytała. – Chiasoka. Chiasoka Oduwole. Mieszkam przy Lugard Road. To ostatni dom przy skrzyżowaniu z Bidwell Street. – Masz przy sobie telefon? Możemy się z kimś skontaktować? – Z moją kuzynką. Mieszkamy z nią. Ma na imię Abebi. Telefon… jest tutaj… w kieszeni. Chiasoka usłyszała syrenę zbliżającej się karetki. Chciała powiedzieć policjantce nazwisko kuzynki, ale znowu zaatakował ją tak wściekły ból, że zesztywniała od stóp po czubek głowy. Zacisnęła dłonie na kierownicy, a zęby wbiła w dolną wargę tak mocno, że chwilę później po jej brodzie popłynęła struga krwi. Jak przez mgłę dotarło do niej jeszcze, że policjantka rozpięła jej pas bezpieczeństwa. Po chwili zemdlała i ogarnęła ją całkowita ciemność. Kiedy otworzyła oczy, leżała na łóżku szpitalnym, ubrana w kwiecistą koszulę nocną i luźne białe skarpety. Znajdowała się w izolatce z umywalką i dwoma krzesłami. Przez okno widać było bezlistne drzewa, brązowe dachówki na dachu jakiegoś budynku i niskie czarne chmury. Przesunęła dłonią po brzuchu. Wciąż był miękki i obrzmiały, ale okropny ból, który zaatakował ją w samochodzie, ustał. Ułożyła się na chwilę na lewym boku, po czym usiadła, natychmiast jednak zakręciło jej się w głowie. Poczuła się nieswojo, łóżko wydawało się podskakiwać na falach niczym łódka wiosłowa cumująca w portowym doku. Położyła się więc z powrotem i wykonała kilka głębokich oddechów. Wciąż starała się uspokoić, kiedy otworzyły się drzwi i do izolatki gwałtownie weszła rudowłosa pielęgniarka.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj