Dzieci zapomniane przez Boga to najnowsza powieść Grahama Mastertona. Przeczytajcie jej początek.
– Dobry wieczór – powiedział Jerry. – Co my tu mamy?
– Wszystko wskazuje na sprzeczkę – odparł policjant. Pociągnął nosem i wyjął z kieszeni notes. – Ofiara to Attaf Hiradż, lat dwadzieścia jeden. Podejrzany nazywa się Rusul Goraja, dwadzieścia trzy lata. Jest w szatni. Obaj są członkami klubu karate Kun’iku. Według ich instruktora wieczorem się o coś cholernie posprzeczali i w końcu zaczęli walczyć ze sobą jak wściekłe psy.
– Rozumiem. A czy ten instruktor wie przypadkiem, o co im poszło? Policjant pokręcił głową.
– Wydaje mu się, że o dziewczynę, z którą obaj się spotykali, ale nie jest tego pewien, ponieważ obaj powtarzali tylko ogólniki, takie jak „jesteś skończony” czy „jesteś śmieciem”, i przeklinali jak najęci.
– Medyk sądowy?
– Powinien być na miejscu za jakieś dziesięć minut.
– Jacyś świadkowie?
– Tam czekają. Zgarnęliśmy pięciu. Wszyscy widzieli, jak podejrzany dźga nożem ofiarę. Paru próbowało go powstrzymać, ale zagroził, że zabierze się także do nich. Dopiero kiedy chciał stąd odejść, jeden ze świadków pobiegł za nim i zadał mu cios karate w jaja. Wtedy skoczyli na niego także pozostali i odebrali mu nóż.
– Rozumiem, dzięki – powiedział Jerry. – Zaraz sobie z nimi porozmawiamy. Najpierw jednak powinniśmy zamienić kilka słów z nożownikiem. Jeżozwierzu, idziesz ze mną?
Mallett wpatrywał się w ekran swojego iPhone’a.
– …Co? Jasne. Tak. Musiałem napisać do Margot, że spóźnię się na kolację.
Weszli do klubu karate i wspięli się po stromych schodach na pierwsze piętro. Zanim dotarli do szatni, Jerry wyczuł w powietrzu zapach maści rozgrzewającej Tiger Balm – kamforę i mentol – maskujący odór stęchlizny i potu.
Szatnia była długa i wąska, a wzdłuż ścian wisiały wilgotne stroje do karate i torby sportowe. Podejrzany siedział na ławce w kącie, skuty kajdankami. Dwaj śmiertelnie znudzeni policjanci stali przy nim z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Kiedy zobaczyli Jerry’ego i Malletta, jeden z nich złapał podejrzanego za łokieć i postawił na nogi.
– Dobry wieczór, panowie – powiedział Jerry. Nie musiał się przedstawiać. Ci policjanci także pracowali na komisariacie w Tooting. – A więc to jest nasz Mackie Majcher? Jak się nazywasz, kolego?
Podejrzany miał trochę ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, ale był muskularny, miał grubą szyję z ciemnymi znamionami i nabite bicepsy typowe dla kogoś, kto codziennie odwiedza siłownię. Włosy splótł w cienkie warkoczyki zaczesane rządkami do tyłu, a w uszy wpiął srebrne pierścienie. Jerry uznał, że chłopak jest spektakularnie brzydki, jego twarz wyglądała tak, jakby przez cały czas była przyciśnięta do szyby. Wciąż był ubrany w luźne białe keikogi, upstrzone na lewym ramieniu zaschniętą krwią; kształt plamy przywodził na myśl obrazy Jacksona Pollocka. W jego oddechu wyczuwało się słodkawy zapach owoców, więc Jerry doszedł do wniosku, że chłopak opił się leanem, mieszanką syropu na kaszel i kodeiny.
Niektóre dzieciaki zwykły pijać trzy lub cztery butelki tej mikstury tygodniowo, albo i więcej, jeżeli tylko było je na to stać.
– Zasłużył na to – odezwał się chłopak, wyzywająco unosząc głowę.
– Tak się nazywasz, kolego? Zasłużył Nato?
– Nie, brachu. Rusul jestem. Chciałem powiedzieć, że Attaf sam się pro sił, żeby go dziabnąć.
– Rusul? A nazwisko? – zapytał Jerry spokojnym tonem, jakiego używał podczas przesłuchań. – Ile masz lat, Rusul? I gdzie mieszkasz?
– Rusul Goraja. Dwadzieścia trzy lata. Zamieszkały w Sumner House pod numerem 79.
– Sam mieszkasz czy z rodzicami?
– Ze starymi, brachu. Nie mam hajsu na swoje.
– Kim ty jesteś? Gudźarati?
– Zgadza się.
Jerry nie musiał pytać Rusula, dlaczego – chociaż jest Pakistańczykiem – często używa jamajskich wyrażeń. Tak mówiły właściwie wszystkie dzieciaki mieszkające na przedmieściach Londynu. W pokoju odpraw na komisariacie w Tooting wisiał nawet plakat z listą slangowych słów, którymi posługują się młodzi ludzie, wciąż uaktualnianą. Chociaż Rusul „robił się na giganta” – pracował nad mięśniami – wciąż był „urodem” albo „dwójką”, co oznaczało, że jest brzydki: mógł dostać tylko dwa punkty na dziesięć możliwych.
– Przyznajesz więc, że zasztyletowałeś Attafa?
– Jak mówiłem, zasłużył na to. Gość był winny morderstwa, no to wymierzyłem mu sprawiedliwość, tak jakby to zrobił sąd, więc spoko loko. Chociaż sąd tylko by go wsadził do ciupy.
– Attaf kogoś zabił?
– Zamordował dziecko, nie?
– Czyje dziecko?
Rusul miał odpowiedzieć, ale nagle zacisnął usta i jego pierś zaczęła unosić się i opadać, gdy wziął kilka głębokich oddechów. Jerry obserwował, jak nagle opuszcza go cwaniacka buta, a na twarzy pojawia się wyraz ogromnego bólu. Rusul złożył skute dłonie i w jego oczach pojawiły się łzy.
– Moje dziecko, brachu! Moje!
– Attaf zabił twoje dziecko? Jak? Kiedy? Dlaczego nie powiadomiłeś o tym policji?
– Bo te świnie i tak nic by nie zrobiły!
– Dlaczego nie?
– Bo nie zwijają nikogo za aborcję! Chodziłem z Dżoją już prawie rok, aż tu pojawił się ten Attaf i mi ją zabrał. Ale wtedy się okazało, że Dżoja będzie miała ze mną dziecko. To musiało być moje dziecko, bo w ciąży była już od sześciu tygodni, a z Attafem zadawała się niecały miech.
– Zatem postanowiła przerwać ciążę, tak?
– Attaf znał lekarkę w Brockley i ona dała Dżoi tabletki. A przecież to jest jak morderstwo, co nie? Kiedy pomagasz w zabiciu kogoś, to jest tak samo, jakbyś sam zabijał, dobrze gadam?
– I to według ciebie usprawiedliwia zasztyletowanie Attafa? Uznałeś, że jest mordercą, więc jeśli go zabijesz, ujdzie ci to na sucho?
– A może się spodziewałeś, że dostaniesz za to medal? – wtrącił Mallett.
– Albo happy meal w McDonaldzie za darmo przez rok? Co za bałwan. Jerry popatrzył na dwóch umundurowanych policjantów i pokręcił głową. Po chwili powiedział:
– Rusulu Goraja, aresztuję cię za zamordowanie Attafa Hiradża. Nie musisz teraz nic mówić. Jednak możesz pogorszyć swoją pozycję przed sądem, jeżeli w czasie przesłuchania zataisz coś, na czym później zechcesz opierać swoją obronę. Wszystko, co powiesz, może zostać użyte jako dowód.
– Zabierzcie go na dołek, chłopcy – dodał Mallett.
Jerry i Mallett odbyli krótkie rozmowy z pięcioma świadkami, wśród których znalazł się Ken, instruktor karate, były oficer SAS, który służył w Iraku. Wszyscy zeznali mniej więcej to samo. Rusul i Attaf przez cały wieczór krążyli wokół siebie nawzajem jak rozwścieczone pumy, bezustannie obrzucali się obelgami, a kiedy już wybuchła bójka, była tak gwałtowna, że Ken rozdzielił ich, żeby żaden nie odniósł poważniejszych obrażeń. Ale później, kiedy Attaf wyszedł na ulicę, Rusul pobiegł za nim z nożem, pchnął go na wiatę przystanku autobusowego i zaczął szaleńczo dźgać w klatkę piersiową i brzuch.
– I z tego, co panu wiadomo, chodziło im o tę dziewczynę, Dżoję? – zapytał Jerry.
– Tak – odparł Ken. – Od czasu do czasu przychodziła do klubu z Attafem. Ładna dziewczyna, jeśli chce pan wiedzieć. Nie wiem jednak, co widziała w Rusulu. Jest dobrze zbudowany, to trzeba mu przyznać, ale sam pan widział, ma twarz jak worek z ziemniakami.
– Nie wie pan może, gdzie ta Dżoja mieszka? Jeśli nie, trudno. Spraw dzimy telefon Attafa i tak czy inaczej do niej dotrzemy.
– Albo Rusul powie nam na torturach, gdzie jej szukać – wtrącił Mallett.
– Ta dziewczyna chyba mieszka w Streatham. Nie wiem gdzie dokładnie.
– Jej ojciec ma przy High Road w Streatham delikatesy z żywnością halal – powiedział jeden z młodych ludzi, świadków morderstwa.
– Doskonale, to nam zawęża poszukiwania do jakichś dwudziestu miejsc – stwierdził Jerry. – Dzięki.
Zapisali nazwiska i adresy wszystkich świadków. Tymczasem wreszcie przybyli technicy i zaczęli krążyć w niebieskich kombinezonach wokół miejsca zbrodni, fotografując zwłoki oraz otaczające je lepkie plamy krwi na trotuarze. Jerry i Mallett odczekali, aż wykonają wstępne czynności, a sanitariusze zabiorą ciało zamordowanego do karetki.
Mallett wypalił pół papierosa i niespodziewanie zaczął tak intensywnie kaszleć, że musiał kilkakrotnie uderzyć się otwartą dłonią w pierś. Pomogło mu to na tyle, że zdołał wypluć do rynsztoka mnóstwo flegmy.
– Może przerzucisz się na e-papierosy? – zasugerował Jerry.
– I co? Miałbym nimi śmierdzieć jak ciota? Daj spokój.
Karetka z ciałem Attafa odjechała. Kierowca nie włączył syreny ani niebieskich świateł na dachu.
– Wypijemy po piwku, zanim pójdziemy na dołek? – zaproponował Jerry.
Mallett popatrzył na niego.
– Cholera, czytasz w moich myślach.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h