Znowu dwa piknięcia przy uchu i nagle dociera to do Julii: jej telefon prawie się rozładował. Patrzy na wyświetlacz. Ikonka baterii świeci się na czerwono i widać komunikat: Poziom naładowania poniżej 10%. I to już od pewnego czasu. Julia schyla się do szafki nocnej, potem patrzy na gniazdko w ścianie i czuje, jak oblewa ją zimny pot. Teraz już sobie przypomina: dziś wieczorem podłączyła iPhone’a do ładowarki koło kanapy, ale kiedy o wpół do jedenastej zadzwonił Sam, wyjęła wtyczkę. A potem zapomniała podłączyć telefon ponownie. Telefon jest prawie rozładowany, a ładowarka została na dole. Kiedy się prostuje, dostrzega błysk czegoś, od czego nagle wiotczeją jej wszystkie mięśnie. W mroku wypełniającym część ze schodami. Coś jak cień, czarniejszy od wszystkiego innego, tuż za ścianą nośną. Dłoń. Oko. Gapiące się na tę część poddasza. Ku swemu obrzydzeniu Julia czuje mocz spływający jej po udach. – …w takim ślimaczym tempie w górę. Mówię ci, naprawdę aż strach. Miałem wrażenie, że drogę za nami od razu z powrotem zasypuje śnieg. Chwilami nie widzę przez przednią szybę nawet tylnych świateł pługa, a przecież wlokę się nie dalej jak dziesięć metrów za nim. Naprawdę miałem fart, bo podobno dzisiaj w zasadzie miał jechać tylko do Vissoie, ale… Jesteś tam jeszcze? Julia zastyga na ciepłej mokrej plamie na materacu. Tamta kobieta, nieruchoma, ukryta za ścianą nośną. Zawody w „kto pierwszy odwróci wzrok”. Jeśli to zrobisz, przegrałaś. Julia boi się jednak czegoś znacznie gorszego niż „przegrana”. Zaczyna jej coś świtać. – Jesteś już w dolinie? W jej głosie słychać przenikliwy ton. Można pomylić to ze zdumieniem, ale ktoś uważnie słuchający bez trudu rozpozna histerię. – Tak. Przez cały czas ci przecież o tym mówię. – Błagam, przyjedź jak najszybciej – szepcze Julia i zaczyna płakać. Całe jej ciało dygocze, lecz jej chlipania są bezgłośne i Sam ich nie słyszy. – Robię, co w mojej mocy, siostrzyczko, ale nie dam rady jechać szybciej niż ten pług. Tak na oko jeszcze ze czternaście kilometrów. Pół godziny… no, może czterdzieści minut. O Boże. Ociera łzy z oczu. Przesłaniają jej pole widzenia, ale żeby je wytrzeć, musi na moment zamknąć oczy. Kiedy je otwiera, widzi, że ci ludzie znowu znaleźli się bliżej. Kobieta stoi najbliżej, teraz już całkiem oderwana od ściany. Tuż za nią gruby mężczyzna w koszuli. Jego dłonie zwisają nieruchomo wzdłuż tłustego ciała. Za nim jeszcze trzech mężczyzn w odrażających ubraniach. Pół godziny. Sam na pewno nie zdąży. Jakby na potwierdzenie znowu rozlega się pikanie iPhone’a. – Próbowałem dzwonić do Nicka – mówi Sam. Jego głos zrobił się bardziej miękki, w tle Julia słyszy miarowy odgłos pracujących wycieraczek. – Cały czas ma wyłączony telefon. – Cisza. – Boję się, Julie. Tylko nie płakać. I nie odwracać wzroku. Nawet na ułamek sekundy nie spuszczając z oczu postaci, Julia prostuje nogi i z grymasem obrzydzenia zsuwa z siebie przemoczone majtki. Przenosi się na drugą połowę łóżka, odwraca kołdrę na drugą stronę i zabiera ze sobą. No, ale przynajmniej nie musi już iść do ubikacji, jedno zmartwienie mniej. Szuka w nogach łóżka o wiele za dużych na nią spodni dresowych Sama, które idąc spać, tam zepchnęła, i je wkłada. Pojawiło się jeszcze więcej osób. O wiele więcej. Rozproszyli się po całym poddaszu. Julia czuje, że grozi jej hiperwentylacja. Brakuje jej powietrza. Z oczu ciekną łzy, wzrok jej się mąci. Jedenaście, a może dwanaście ciemnych monolitów majaczy nieruchomo u stóp jej łóżka, niczym słupy soli. Kiedy wraca jej ostrość widzenia i rozmyte postacie znów nabierają konkretnych kształtów, okazuje się, że podeszły jeszcze bliżej. Z niemym, zduszonym krzykiem Julia cofa się w panice, aż dotyka dębowego oparcia łóżka. Ma wrażenie, jakby ktoś ciągnął ją za włosy, oczy dosłownie wychodzą jej z orbit. Tamci patrzą na nią nieruchomo. Jak blisko ich jeszcze dopuścisz? – tłucze się w jej głowie rozpaczliwa myśl. Jak blisko, zanim wymyślisz, co trzeba zrobić? Kobieta w czerni o bladej skórze stoi tuż obok, w nogach łóżka. Jest wysoka i bezkształtna, ma na sobie staromodną suknię i równie staromodną wełnianą kamizelkę, która nadaje jej wygląd nauczycielki z początku ubiegłego stulecia. Ale nie to napełnia Julię największym strachem. Najbardziej przeraża ją to, co widzi na jej twarzy, kompletnie pozbawionej jakichkolwiek elementów pozwalających na rozpoznanie. Nie ma w niej żadnych wspomnień, żadnej świadomości. Jest tylko rozpacz. Wściekłość. Obłęd. Sam coś mówi. Spazmatycznym wysiłkiem, rzężąc, Julii udaje się wreszcie zaczerpnąć powietrza. – C… c… co? – Julia, co się tam dzieje? Ty płaczesz? – Nie, ja tylko… – Przecież słyszę, że płaczesz! Siostrzyczko, co się dzieje? – Nagle w głosie Sama pojawia się ostry ton. – Czy coś się stało? – Przyjedź już, błagam – szepcze Julia. Jej szept przechodzi w rozdygotane chlipanie, podczas gdy dziewczyna stara się ani na chwilę nie spuszczać intruzów z oka. Nie wolno jej mrugać. Mrugnięcie może oznaczać dla niej wyrok śmierci. – Niedługo będę! Jestem w drodze, wiesz przecież, ale nie mogę szybciej! Co takiego się stało? Wreszcie udaje jej się wydusić to z siebie: – Tu są ludzie. – Co takiego?! – Tu są ludzie. Cisza. Skrzypienie wycieraczek. Dwa piknięcia w telefonie. Palce kobiety spoczywające na skraju łóżka zaciskają się. Martwa skóra pod jej oczami drży. – Co masz na myśli? Jacy ludzie? – W mojej sypialni. – Ale jacy ludzie? Z wioski? Ci, co dzisiaj rano przyszli z wioski? – Nie, to nie oni. Tu są ludzie… – Jedyne, co potrafi, to powtórzyć to, co już mówiła, ale po chwili wyrzuca z siebie: – W pokoju jest ich pełno i na mnie patrzą. O Boże, Sam, oni podchodzą coraz bliżej! O Jezu! Są coraz bliżej. Pomóż. Błagam, przyjedź zaraz. Jest tu taka kobieta i na mnie patrzy, stoi przy samym łóżku i cały czas na mnie patrzy… – Boże, Julia! Czy oni mają oczy? Czy ci ludzie mają oczy? Czy oni mają oczy? Czemu Sam o to pyta? Oczywiście, że mają… Julia mruga, nie może się powstrzymać.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj