The Case of the Missing Marquess to powieść autorstwa Nancy Springer. Bohaterką książki jest Enola Holmes, znacznie młodsza siostra słynnych geniuszy Sherlocka i Mycrofta. Czternastoletnia bohaterka wyrusza do Londynu rozwikłać sprawę zaginięcia matki. W wielkim mieście rozwiązuje zagadki kryminalne i jednocześnie wymyka się braciom, którzy chcą ją odesłać do szkoły z internatem. Niedawno ogłoszono, że w serii ekranizacji w Enolę wcieli się  Millie Bobby Brown, aktorka znana przede wszystkim z serialu Stranger Things. Przeczytajcie początek Sprawy zaginionego markiza udostępniony przez wydawnictwo Poradnia K.

Rozdział pierwszy

Bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego mama wybrała mi imię „Enola”, które czytane wspak daje angielskie słowo „alone”, czyli „sama”. Mama uwielbiała, i prawdopodobnie nadal uwielbia, anagramy i szyfry, więc musiała jej przyświecać jakaś myśl. Może było to przeczucie, może jakieś leworęczne błogosławieństwo albo plany, chociaż mój ojciec jeszcze wówczas żył. Tak czy inaczej: „Doskonale sobie poradzisz sama, Enolu” – powtarzała mi niemal każdego dnia, kiedy byłam już podlotkiem. Tymi słowami zresztą żegnała się zazwyczaj ze mną w roztargnieniu, kiedy wychodziła ze szkicownikiem, pędzelkami i akwarelami na włóczęgę po wiejskich bezdrożach. I rzeczywiście, zostałam całkiem sama, kiedy pewnego lipcowego wieczoru, w dniu moich urodzin, nie wróciła do Ferndell Hall, gdzie mieszkałyśmy. Ponieważ zdążyłam już nieco poświętować w towarzystwie Lane’a, kamerdynera, i jego żony, kucharki, początkowo nieszczególnie przejęłam się nieobecnością swojej rodzicielki. Chociaż łączyły nas serdeczne więzi, rzadko kiedy jedna wtrącała się w życie drugiej. Doszłam do wniosku, że zatrzymały ją gdzieś jakieś pilne sprawy, tym bardziej że przykazała przedtem pani Lane, by ta wręczyła mi podczas podwieczorku kilka prezentów. Dostałam od mamy, co następuje: Zestaw do rysowania: papier, ołówki, scyzoryk do ich ostrzenia oraz gumki do wycierania, ułożone w sprytnie pomyślanej, płaskiej drewnianej skrzynce, która po otworzeniu zamieniała się w sztalugę. Opasły tom, zatytułowany Mowa kwiatów, z dołączonymi uwagami o sekretnym języku wachlarzy, chusteczek, woskowych pieczęci i znaczków pocztowych. O wiele cieńszy zeszyt z zaszyfrowanymi tekstami. Chociaż moje umiejętności plastyczne były raczej przeciętne, mama zachęcała mnie, bym wykorzystywała nawet tak skromny talent. Znała moje zamiłowanie zarówno do szkicowania, jak i do czytania prawie każdej dostępnej książki na dowolny temat – ale akurat szyfrowane zagadki nieszczególnie mnie pociągały. Mimo to sama sporządziła dla mnie zawierającą je książeczkę, pozszywała jej karty i ozdobiła delikatnymi akwarelowymi kwiatuszkami. Było oczywiste, że poświęciła sporo czasu na przygotowanie tego podarku. Więc jednak bywają chwile, że o mnie myśli, powtarzałam sobie raz po raz tego wieczoru. Chociaż nie miałam pojęcia, gdzie mogła się podziewać, przypuszczałam, że albo niebawem wróci, albo prześle nam w nocy jakąś wiadomość.
Źródło: Poradnia K
Spałam zatem dość spokojnie. A jednak nazajutrz Lane potrząsnął smutno głową. Nie, pani domu nie wróciła. Nie, nie ma od niej żadnych wiadomości. Za oknem było szaro i deszczowo, jakby pogoda chciała się dostroić do mojego coraz bardziej nieswojego nastroju. Po śniadaniu podreptałam z powrotem na górę do swojej sypialni, całkiem przyjemnego azylu, do którego wstawiono szafę, stolik do mycia, bieliźniarkę i inne meble, pomalowane na biało i ozdobione w narożnikach naniesionymi z szablonu błękitnymi i różowymi bukiecikami. „Wsiowe meble”, jak mawiano, nadające się jedynie do pokoju dziecinnego, jednakże bardzo je lubiłam. Zazwyczaj. Ale nie dziś. Nie mogłabym usiedzieć w domu; doprawdy usiadłam tylko po to, żeby wciągnąć na buty kalosze. Miałam na sobie koszulę i pumpy, wygodne ubranie odziedziczone po moich starszych braciach. Narzuciłam na to wszystko płaszcz przeciwdeszczowy. Cała ogumowana, pognałam z tupotem na dół i chwyciłam parasol ze stojaka w holu, a następnie wyszłam przez kuchnię na zewnątrz, mówiąc pani Lane: – Idę się rozejrzeć. – Dziwne, niemal zawsze tak właśnie mówiłam, wychodząc z domu, oświadczałam, że wybieram się na poszukiwania, chociaż zasadniczo nie wiedziałam czego. Czegokolwiek. Wspinałam się na drzewa, żeby sprawdzić, co tam w górze zastanę: a to paskowane na bordowo i żółto skorupy ślimaków, a to kiść orzechów laskowych, a to ptasie gniazdo. A kiedy trafiałam na domostwo sroki, często znajdywałam w nim rozmaite przedmioty: guziczki od butów, lśniące wstążeczki, czyjś utracony kolczyk. Udawałam, że zginęło coś ogromnej wartości i wybieram się na poszukiwania. Tyle że tym razem nie udawałam.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj