Piper Kerman jeszcze do niedawna miała fantastyczne mieszkanie, kochającego chłopaka i obiecującą karierę przed sobą. Kiedy agenci federalni zapukali do jej drzwi z aktem oskarżenia, ledwo przypominała tę lekkomyślną, młodą kobietę, którą była tuż po ukończeniu Smith College.

Teraz jednak musi rozliczyć się z konsekwencjami swojego krótkiego, beztroskiego flirtu z handlem narkotykami i trafia do więzienia dla kobiet w Danbury, w stanie Connecticut. Jeżeli myślała, że choć w drobnym stopniu mogła przewidzieć, co ją czeka... cóż, grubo się myliła.

Zaskakująca, kontrowersyjna, niezwykle zabawna i przede wszystkim – prawdziwa!

[image-browser playlist="588167" suggest=""]

4 lutego 2004 roku, w niemal dekadę od popełnienia przeze mnie przestępstwa, Larry odwiózł mnie do kobiecego więzienia w Danbury w Connecticut. Ostatnią noc spędziliśmy w domu; Larry przyrządził mi wspaniałą kolację, a potem wtuliliśmy się w siebie w łóżku i płakaliśmy. Teraz zaś pędziliśmy znacznie za szybko przez ponury lutowy poranek w stronę nieznanego. Gdy skręciliśmy w drogę prowadzącą na teren federalny i dalej na parking, moim oczom ukazał się potężny, groźnie wyglądający budynek z potrójnym płotem z drutu kolczastego. "Jeżeli tak wygląda złagodzony rygor, to po mnie", pomyślałam.

Larry zaparkował samochód. Spojrzeliśmy na siebie szeroko otwartymi oczyma. Niemal natychmiast obok nas pojawił się biały pickup z policyjnymi światłami na dachu. Otworzyłam okno.

Dziś nie ma wizyt – powiedział oficer.

Wysunęłam podbródek, próbując ukryć strach pod maską stanowczości.

Miałam się dzisiaj u was stawić.

Och… No, dobra – powiedział i odjechał. Czyżby wyglądał na zaskoczonego? Nie byłam pewna.

W samochodzie pozbyłam się całej mojej biżuterii – siedmiu złotych pierścionków, diamentowych kolczyków, które Larry dał mi na święta, szafirowego pierścionka od mojej babci, męskiego zegarka z lat pięćdziesiątych, który zawsze miałam na nadgarstku, kolczyków z tych wszystkich dodatkowych dziurek – kolczyków, które tak bardzo martwiły mojego dziadka. Miałam na sobie dżinsy, tenisówki i T-shirt z długim rękawem. Z fałszywą odwagą w głosie powiedziałam:

Zróbmy to.

Weszliśmy do hallu. Spokojna kobieta w mundurze, z kręconymi włosami, siedziała za biurkiem na podwyższeniu. Były tam krzesła, telefon, automat do napojów. Wszystko nieskazitelnie czyste.

Przyszłam się zgłosić – oświadczyłam.

Proszę zaczekać – powiedziała, podniosła telefon i po krótkiej wymianie zdań, dodała: – Proszę usiąść.

Usiedliśmy. I siedzieliśmy kilka godzin. Musiała już być pora lunchu, Larry podał mi kanapkę z foie gras, którą przygotował z resztek wczorajszej kolacji. Nie byłam głodna, ale rozpakowałam ją z folii aluminiowej i z każdym kęsem tego wystawnego jedzenia czułam się coraz bardziej żałośnie. Jestem niemal pewna, że byłam pierwszą absolwentką Seven Sisters, która jadła gęsią wątróbkę popijaną dietetyczną coca-colą w hallu więzienia federalnego. Chociaż nigdy nic nie wiadomo.

Wreszcie do hallu weszła zdecydowanie mniej przyjemnie wyglądająca kobieta. Miała okropną szramę na twarzy i szyi, sepleniła.

Kerman? – warknęła.

Wstaliśmy.

Tak, to ja.

Kto to? – spytała, wskazując na Larry’ego.

Mój narzeczony.

Cóż, musi stąd iść, zanim cię przyjmę – powiedziała. Larry był oburzony. – Takie są przepisy, to zapobiega problemom. Masz jakieś rzeczy osobiste?

Miałam w rękach kopertę, którą jej przekazałam. W środku znajdowały się instrukcje od służby więziennej dotyczące samodzielnego zgłoszenia, trochę papierów prawnych, dwadzieścia pięć zdjęć (zawstydzająca liczba moich kotów), lista z adresami przyjaciół i rodziny, a także czek na 290 dolarów, który polecono mi przynieść. Wiedziałam, że będę potrzebować pieniędzy na moim koncie, żeby telefonować i kupować… no właśnie, co? Nie mogłam się domyślić.

Nie mogę tego wziąć – powiedziała, oddając czek Larry’emu.

Ale dzwoniłam tydzień temu i kazali mi to przynieść!

Musi to wysłać do Georgii i oni się tym zajmą – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Gdzie mamy to wysłać? – spytałam. Byłam wściekła.

Hej, masz tam może gdzieś ten adres z Georgii? – spytała strażniczka przez ramię kobietę przy biurku, w tym samym czasie przeglądając zawartość mojej koperty. – Co to, zdjęcia? Masz tam jakieś nagie panienki? – uniosła brew na tej swojej i tak już wykrzywionej twarzy.

Nagie panienki? Serio? Patrzyła na mnie, jakby chciała powiedzieć: "Muszę przejrzeć wszystkie te zdjęcia, żeby sprawdzić, czy nie jesteś niegrzeczną dziewczynką".

Nie, żadnych gołych panienek – odparłam. Trzy minuty od momentu zgłoszenia się do więzienia już czułam się poniżona i pokonana.

Ok, jesteś gotowa? – Skinęłam głową. – No, to pożegnaj się. Nie jesteście małżeństwem, więc trochę potrwa, zanim będzie cię mógł odwiedzić.

Odsunęła się o symboliczny krok, jak sądzę, by dać nam trochę prywatności.

Spojrzałam na Larry’ego i wtuliłam się w jego ramiona, ściskając go tak mocno, jak tylko potrafiłam. Nie wiedziałam, kiedy znów go zobaczę ani co się stanie ze mną przez najbliższe piętnaście miesięcy.

Wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale jednocześnie czułam, że aż kipi z wściekłości.

Kocham cię! Kocham cię! – powiedziałam wtulona w jego szyję i ten miły, beżowy sweter, który sama dla niego wybrałam. Przycisnął mnie do siebie i powiedział, że też mnie kocha.

Zadzwonię, gdy tylko będę mogła – wychrypiałam.

Ok.

Zadzwoń, proszę, do moich rodziców.

Ok.

I wyślij ten czek natychmiast!

Wiem.

Kocham cię!

I wtedy wyszedł z hallu, trąc oczy wierzchem dłoni. Mocno trzasnął drzwiami i niemal wybiegł na parking.

Strażniczka więzienna i ja patrzyłyśmy, jak wsiadał do samochodu. Gdy tylko zniknął mi z oczu, poczułam przypływ strachu.

Strażniczka odwróciła się do mnie.

Gotowa? – spytała.

Byłam sama z nią i z czymkolwiek, co teraz na mnie czekało.

Tak.

No to chodź.

Poprowadziła mnie do drzwi, przez które przeszedł Larry. Później, skręcając w prawo, szłyśmy wzdłuż okropnego, górującego płotu. Płot miał wiele warstw; pomiędzy każdą znajdowała się brama, przez którą trzeba było nas przepuścić. Kobieta otworzyła bramę i weszłam do środka. Spojrzałam przez ramię na wolny świat. Zadźwięczała kolejna brama. Przeszłam i przez nią, a nade mną wznosił się drut kolczasty i zasieki. To nie było to, czego się spodziewałam. Nie tak opisywano mi więzienia o obniżonym rygorze; to nie wyglądało jak "Club Fed" [żartobliwe określenie więzień o obniżonym rygorze w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie]. Byłam przerażona.

Doszłyśmy do drzwi budynku i czekałyśmy, aż nas wpuszczą. Przez krótki korytarz przeszłyśmy do wyłożonego płytkami pokoju z mocnym, fluorescencyjnym światłem. Wyglądało to obskurnie, klinicznie i pusto. Wskazała na przechodnią celę z ławkami przymocowanymi do ścian i metalowymi osłonami nad wszystkimi ostrymi krawędziami.

Zaczekaj tam – powiedziała i wyszła do drugiego pokoju.

Usiadłam na ławce zwróconej w przeciwnym kierunku niż drzwi. Patrzyłam na małe, wysoko umieszczone okno, przez które nie widziałam nic oprócz chmur. Zastanawiałam się, kiedy znów zobaczę coś pięknego. Rozmyślałam o konsekwencjach moich dawnych czynów i na poważnie zastanawiałam się, dlaczego nie uciekłam do Meksyku. Machałam nogami. Myślałam o moim piętnastomiesięcznym wyroku, co niewiele pomogło w uspokojeniu się. Próbowałam nie myśleć o Larrym. W końcu jednak poddałam się i próbowałam wyobrazić sobie, co robi, ale bez większego sukcesu.

Miałam bardzo blade pojęcie na temat tego, co wydarzy się potem, ale wiedziałam, że muszę być odważna. Nie brawurowa, nie zakochana w ryzyku i niebezpieczeństwie, bez śmiesznych popisów, które miałyby udowodnić mi, że nie jestem przerażona – musiałam być prawdziwie odważna, być dzielna. Dość odważna, by być cicho, gdy każą być cicho; dość odważna, by obserwować, zanim się na coś zdecyduję; dość odważna, by nie zrobić czegoś wbrew sobie, gdy ktoś będzie chciał mnie nakłonić lub zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chcę; dość odważna, by milczeć. Czekałam przez trudny do określenia czas i próbowałam być odważna.

Kerman!

Nie byłam przyzwyczajona do bycia wzywaną jak pies, więc okrzyki musiały się kilka razy powtórzyć, nim zrozumiałam, że oznaczają tu "Ruszaj się!". Wstałam gwałtownie i wyjrzałam
z celi przejściowej.

Chodź – usłyszałam. Chrypa strażniczki czyniła jej wypowiedzi trudnymi do zrozumienia.

Zaprowadziła mnie do następnego pokoju, gdzie przesiadywali jej współpracownicy. Obaj byli łysymi, białymi facetami. Jeden z nich był niezwykle wysoki, miał co najmniej siedem stóp wzrostu; drugi był bardzo niski. Obaj patrzyli na mnie, jakbym miała trzy głowy.

Samodzielne zgłoszenie – oświadczyła im eskortująca mnie strażniczka i zabrała się za robotę papierkową.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj