W najbliższą środę, 16 września, nakładem wydawnictwa Albatros ukaże się nowy zbiór opowiadań Joe Hilla zatytułowany Gaz do dechy. Otrzymamy w nim trzynaście opowiadań o różnej przynależności gatunkowej: klasyczne horrory, fantasy, SF, thriller psychologiczny, aż po prozę obyczajową z silnym akcentem politycznym. Premierze Gazu do dechy będą towarzyszyły reedycje trzech innych książek Joe Hilla (Strażak, Dziwna pogoda, NOS4A2) w ujednoliconej szacie graficznej. Wydawca udostępnił dla czytelników naKRANIE.pl obszerny fragment jednego z opowiadań ze zbioru Gaz do dechy. Milej lektury!

FAUN

Przełożyła Izabela Matuszewska

CZĘŚĆ PIERWSZA: PO NASZEJ STRONIE DRZWI

Fallows dostaje swojego kota

Kiedy po raz pierwszy Stockton powiedział o drzwiczkach, Fallows leżał pod baobabem i czekał na lwa. – Jeśli potem nadal będziesz szukał czegoś, od czego serce za­bije ci szybciej, zadzwoń do pana Charna. Edwin Charn z Maine. On ci pokaże małe drzwiczki. – Stockton upił whisky i roześmiał się miękko. – Tylko weź ze sobą książeczkę czekową. Baobab był stary, wielki jak dom i od strony zachodniej prawie całkiem wydrążony przez próchnicę. Firma Hemingway Hunts zbu­dowała w środku stanowisko myśliwskie: namiot w kolorze khaki zamaskowany wachlarzami tamaryndowca. W środku stały łóżka po­lowe i lodówka z zimnym piwem. Był też całkiem dobry sygnał wi-fi. Na jednym z łóżek spał syn Stocktona, Peter, odwrócony do nich plecami. Poprzedniego dnia, aby uczcić ukończenie liceum, zabił czarnego nosorożca. Przyjechał tu z przyjacielem ze szkoły, Christianem Swiftem, ale Christian niczego nie zabijał, poza cza­sem – zabijał go, rysując zwierzęta. Dziesięć kroków od namiotu na gałęzi akacji parasolowatej wi­siały do góry nogami trzy zarżnięte kurczaki. Pod spodem na ziemi rosła lepka kałuża krwi. Fallows miał bardzo dobry widok na ptaki, w monitorze kamery noktowizyjnej wyglądały jak kiść grotesko­wych pękatych owoców. Lew niezbyt szybko zwietrzył zwierzynę, w końcu miał swoje lata, był właściwie dziadkiem, najstarszym kotem, jakim dyspono­wała Hemingway Hunts, a zarazem najzdrowszym. Większość po­zostałych lwów cierpiała na nosówkę – miały gorączkę i zawroty głowy, sierść liniejącą całymi plackami, a w kącikach oczu groma­dziły się muchy. Opiekun zwierzyny oczywiście wszystkiemu za­przeczał, twierdził, że nic im nie jest, lecz Fallows nie miał wątpli­wości, że marnieją z dnia na dzień. To był pechowy sezon na terenie okolicznych rezerwatów. Nie tylko lwy chorowały. Kilka dni temu kłusownicy staranowali ogrodzenie od północnego zachodu, zniszczyli trzydzieści metrów siatki. Jeździli po terenie, szukając nosorożców, których róg w prze­liczeniu na wagę jest droższy od diamentów. Prywatnej ochronie udało się ich wypłoszyć, zanim zdążyli coś zabić. To była dobra wiadomość. Zła była taka, że przez dziurę w ogrodzeniu wydostała się większa część słoni i kilka żyraf. Odwołano polowania, zwró­cono pieniądze. W holu doszło do awantur, poczerwieniali faceci ciskali walizki na bagażniki land roverów. Fallows nie żałował jednak przyjazdu. W ciągu długich lat polo­wań zabił swojego nosorożca, słonia, lamparta i bawołu. Dzisiaj wie­czorem dostanie ostatniego z wielkiej piątki. A tymczasem miał dobre towarzystwo – Stocktona i jego chłopaków – oraz whisky: lepszą, czyli yamazaki, kiedy miał ochotę, lub laphroaig, kiedy nie miał. Stocktona i jego chłopców poznał tydzień temu, tego samego dnia, kiedy wylądował na lotnisku w Windhuk. Ekipa Stocktonów przyleciała nieco wcześniej British Airways z Toronto. Fallows le­ciał wyczarterowanym gulfstreamem z Long Island. Nigdy nie ko­rzystał z rejsowych samolotów, miał uczulenie na czekanie w ko­lejce, żeby zdjąć buty, zapobiegał mu, słono za to płacąc. Ponieważ zjawili się na lotnisku Hosea Kutako mniej więcej w tym samym czasie, ośrodek przysłał mercedesa klasy G, żeby zabrał ich razem i przewiózł na zachód przez Namibię. Po kilku minutach wspólnej jazdy Immanuel Stockton uprzy­tomnił sobie, że jego towarzysz jest tym samym Tipem Fallowsem, który założył Fundusz Fallowsa i zajmuje mocną pozycję w firmie farmaceutycznej Stocktona. – Zanim zostałem udziałowcem, byłem klientem – wyjaśnił Fal­lows. – Z dumą służyłem narodowi, zasilając wojenną młockarnię, któ­rej do dziś nie rozumiem. Nikt nie wie lepiej ode mnie, ile człowiek jest gotów zapłacić, aby uciec na chwilę od tego gównianego świata.
Źródło: Albatros
Starał się, aby zabrzmiało to mądrze, lecz Stockton obrzucił go dziwnym, pogodnym, a zarazem zafascynowanym spojrzeniem i poklepał po ramieniu. – Rozumiem więcej, niż może pan sobie wyobrazić. Spośród towarów luksusowych, jak cygara, futra i tym podobne, nic nie jest warte więcej niż wyjście ewakuacyjne. Cztery godziny później wysiadali z wielkiego mercedesa w do­skonałych humorach i zameldowawszy się w hotelu, kontynuowali dyskusję w barze. Od tamtej pory popijali razem prawie każdego wie­czoru, podczas gdy Peter i Christian wygłupiali się w basenie. Kiedy więc chłopiec – Christian miał osiemnaście lat, lecz dla Fallowsa na­dal był chłopcem – spytał, czy mogliby z nim pojechać, żeby zoba­czyć polowanie na kota, nie przyszło mu do głowy odmówić. – Drzwiczki? – spytał teraz Fallows. – Co to takiego, do dia­bła? Prywatny rezerwat łowiecki? – Tak. – Stockton pokiwał sennie głową. Miał przekrwione oczy, a zapach laphroaig unosił się z każdego pora jego skóry. – Prywatny rezerwat łowiecki pana Charna. Tylko za zaproszeniami. Ale drzwiczki to również… małe drzwi. I znów się roześmiał, dobrodusznie, prawie chichotał. – Peter mówi, że to kosztowna impreza – wtrącił Christian Swift. – Dziesięć tysięcy dolarów, żeby zajrzeć przez szparę w drzwiach. Kolejne dziesięć, żeby przejść na drugą stronę. Dwie­ście trzydzieści, żeby zapolować, a masz tylko jeden dzień. Można wrócić z trofeum, ale zostaje ono na farmie pana Charna. Takie są zasady. Ale jeśli nie masz na koncie wielkiej piątki, nawet nie pró­buj wysyłać do niego maila. Charn nie ma cierpliwości dla ama­torów. – Za ćwierć miliona dolarów to powinien być do upolowania co najmniej jednorożec – mruknął Fallows. Stockton uniósł brwi. – Blisko. Fallows nie przestawał wlepiać w niego osłupiałego wzroku, kiedy Christian postukał go w ramię. – Panie Fallows. Przyszedł pański kot. Christian zamienił się w chodzącą czujność; stał przy otwartej klapie namiotu i delikatnie podsuwał mu jego CZ 550. Na moment Fallows zapomniał, po co tu przyszedł. Chłopak ruchem głowy wskazał jeden z monitorów noktowizyjnych. Lew patrzył w kamerę radioaktywnymi, zielonymi ślepiami, które świeciły niczym świeżo wytłoczone monety. Fallows uklęknął na jedno kolano. Chłopak przykucnął obok niego tak, że stykali się ramionami. Wyjrzeli przez uchyloną klapę. Lew stał w ciemności pod akacją. Obrócił wielką, majestatyczną grzywę i popatrzył w stronę namiotu inteligentnym i wyniosłym, a także jakby wybaczającym spojrzeniem. Spojrzeniem króla będą­cego świadkiem egzekucji. W tym wypadku własnej. Tylko raz w życiu Fallows znalazł się bliżej starego kota, lecz wtedy dzielił ich płot. Obserwował lwiego dziadka przez gęstą siat­kę ogrodzenia. Patrzył w te spokojne złociste oczy, po czym oznaj­mił opiekunowi zwierzyny, że dokonał wyboru. Zanim odszedł, zło­żył lwu obietnicę, której zamierzał teraz dotrzymać. Tuż przy uchu słyszał płytki oddech podnieconego Christiana. – Wygląda, jakby wiedział. Jakby był gotowy. Fallows skinął głową, jakby chłopak wypowiedział jakąś uświęconą prawdę. Potem delikatnie nacisnął spust. Na ogłuszający huk strzału Peter Stockton poderwał się z krzy­kiem, zaplątał się w prześcieradle i spadł z łóżka.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj