Stockton spłaca dług Kiedy zadzwonił dzwonek, Stockton podszedł i uchylił drzwi apartamentu. Na korytarzu stał Fallows. – Wejdź. Tylko uważaj, ciemno tu – ostrzegł go. – Co się stało ze światłem? – spytał Fallows, wślizgując się do pokoju. – Bierzemy udział w jakimś seansie spirytystycznym? W narożnym apartamencie pana Charna na czwartym piętrze hotelu Four Seasons naprzeciwko parku Boston Common światła były zgaszone, a zasłony zaciągnięte. Paliła się tylko jedna lampka na małym stoliku, lecz wymieniono w niej żarówkę na czerwoną. Stockton spodziewał się czerwonego światła. Widział już pokaz Edwina Charna. Otworzył usta, aby wyjaśnić sprawę Fallowsowi, a przynaj­mniej spróbować wyjaśnić, lub chociaż nakłonić go, aby cierpliwie poczekał, lecz Charn odezwał się pierwszy. – Lepiej niech pan do tego przywyknie, Tipie Fallowsie – ode­zwał się stary piskliwym głosem. – Jeśli zaproponuję panu miejsce w mojej następnej wyprawie łowieckiej, będzie pan musiał przy­zwyczaić się do półmroku. To, co ma zostać ustrzelone za małymi drzwiami, może zostać ustrzelone o zmierzchu albo w ogóle. Charn siedział w głębokim pasiastym fotelu po lewej stro­nie dwuosobowej kanapy. Nosił jaskrawą żółtą muchę i szelki, które podciągały mu spodnie zbyt wysoko. Stockton pomyślał, że ubiera się jak dobrotliwy gospodarz programu telewizyjnego dla dzieci, w którym maluchy uczą się rozróżniać kolory i liczyć do pięciu. Chłopcy siedzieli razem na kanapie, Peter w garniturze od Ar­maniego, Christian w niebieskim blezerze. Christian nie pochodził z bogatej rodziny, dostał się do prywatnej szkoły dzięki własnej in­teligencji. Stockton był dumny, że jego syn potrafi dostrzec coś wię­cej niż znoszone ubrania oraz biednych purytańskich przybranych rodziców przyjaciela. Prawdopodobnie tylko dzięki Christianowi Peter w ogóle skończył szkołę. Stockton był pewien, że chłopak po­zwolił jego synowi ściągać na egzaminach i na pewno napisał za niego więcej niż kilka prac. To też Stocktona cieszyło. Człowiek powinien dbać o przyjaciół, a oni o niego. Z tego samego powodu nalegał, aby Fallows poznał pana Charna. Trzy miesiące temu sta­ry żołnierz opiekował się jego synem w Afryce i Stockton z cichą satysfakcją myślał, że może mu się teraz odwdzięczyć z nawiązką. Prawdę mówiąc, podróż przez małe drzwi była warta więcej niż dziesięciu utuczonych i gamoniowatych synów. Na stoliku stała klatka dla ptaków zasłonięta czerwoną tkani­ną. Może zresztą tkanina była biała, tylko wyglądała na czerwoną w tym upiornym świetle, Stockton nie był tego pewny. Gdyby to on przeprowadzał prezentację, zacząłby od klatki, ale wiedział, że Charn na pewno tego nie zrobi. – Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać, panie Charn – zaczął Fallows. – Bardzo chciałbym usłyszeć coś więcej o małych drzwiczkach. Stockton powiedział, że nie ma na świecie nic, co mogłoby się z tym równać. – Ma rację. Dziękuję, że przyjechał pan aż do Bostonu. Nie lubię opuszczać Maine. Nie lubię zostawiać drzwi bez nadzoru. Na szczęście nie muszę daleko podróżować, żeby nakręcać interes. Wieści się rozchodzą. Przyjeżdżają do mnie ludzie, których moja oferta naprawdę interesuje. Urządzam tylko dwa polowania w roku, a najbliższe odbędzie się dwudziestego marca. W małej grupie. Cena nie podlega negocjacji. – Słyszałem, jaka jest cena. Szczerze mówiąc, ona mnie tu najbardziej przyciągnęła. Ciekaw jestem, na co można polować za ćwierć miliona dolarów, bo nie umiem sobie tego wyobrazić. Wydałem czterdzieści tysięcy, żeby zabić słonia, i mam poczucie, że przepłaciłem. Pan Charn uniósł brwi i rzucił Stocktonowi pytające spojrzenie. – Jeśli to przekracza pańskie możliwości… – On ma pieniądze – odparł Stockton. – Chce się tylko przeko­nać, co może za nie dostać. Mówił ze swobodnym, pewnym siebie humorem. Pamiętał, jak się czuł, kiedy był na miejscu Fallowsa, pamiętał swój niesmak na widok metki z ceną i upór, aby nie dać się oszukać. Pokaz zmienił jego stanowisko i tak samo będzie z Fallowsem. – Zastanawiam się po prostu, co takiego mógłbym zastrzelić, co jest warte tyle szmalu. Mam nadzieję, że to będzie dinozaur. Jako dzieciak czytałem takie opowiadanie Raya Bradbury’ego. Jeśli ofe­rujecie coś w tym rodzaju, to obiecuję nie nadepnąć na motyla – ro­ześmiał się Fallows. Charn nawet się nie uśmiechnął. Jego spokój był prawie niena­turalny. – A jeśli coś ustrzelę… jak słyszałem, nie mogę nawet zacho­wać trofeum. Tyle forsy i wracam do domu z pustymi rękami? – Pańskie trofeum zostanie spreparowane, powieszone na ścianie i przechowane w moim domu. Można je będzie oglądać po uprzednim umówieniu. – Bez żadnej dodatkowej opłaty? To nader wspaniałomyślne z pańskiej strony. Stockton usłyszał ironię w głosie starego żołnierza i zwalczył w sobie chęć, aby wyciągnąć dłoń i położyć ją mitygująco na ra­mieniu Fallowsa. Charn nie poczuje się urażony szorstkim tonem czy cierpkimi uwagami. Wszystko to już słyszał. Trzy lata temu od samego Stocktona. – Naturalnie oglądanie jest bezpłatne, ale jeśli zażyczy pan so­bie herbatę podczas wizyty, zostanie policzona skromna opłata za obsługę – odrzekł Charn beznamiętnym głosem. – A teraz chciał­bym zaprezentować krótki film. Nie jest to profesjonalna produkcja. Nakręciłem go osobiście, jakiś czas temu, mimo to uważam, że od­powiada z nawiązką moim potrzebom. Nagranie, które pan zobaczy, nie było w żaden sposób modyfikowane. Nie spodziewam się, że pan w nie uwierzy. Szczerze mówiąc, jestem pewien, że nie. Dla mnie to nie ma znaczenia. Udowodnię jego autentyczność ponad wszelką wątpliwość, zanim opuści pan ten pokój. Charn wcisnął przycisk pilota. Film rozpoczął się od widoku wiejskiego domu stojącego na skraju pola ze skoszonym zbożem, na tle błękitnego nieba. Na dole ekranu od lewej do prawej zaczęły się przesuwać napisy. Majątek Charna, Rumford, Maine Napisy wyglądały na wprowadzone przez kogoś, komu nie za­leży na tym, aby nagranie nie wyglądało na dziecięcy chłam. Nastąpiło cięcie, po którym na ekranie pokazała się sypialnia na piętrze, urządzona w swojskim stylu Nowej Anglii. Na stoliku nocnym stał wazon ze wzorem w błękitne kwiatki. Większą część przestrzeni zajmowało łóżko przykryte ręcznie wykonaną narzutą. Stockton spał na nim podczas swojej ostatniej wyprawy do Rum­ford. No, właściwie nie spał. Przez całą niespokojną noc leżał z otwartymi oczami, sprężyny cienkiego materaca wbijały mu się w plecy, a po suficie biegały myszy polne. Myśl o nadchodzącym dniu spędzała mu sen z powiek. Przez ekran przebiegł następny napis, jakby ścigał poprzedni. 4 sypialnie w stylu rustykalnym, wspólna łazienka – Założę się, że „styl rustykalny” znaczy „zimny i niewygod­ny” – dobiegło Stocktona mruknięcie Petera. Boże, ten chłopak był głośny, nawet kiedy mówił szeptem. Ostatnim razem jego syn był za młody, żeby z nim pojechać. Nie­wiele od tamtej pory dojrzał, ale może Christian utrzyma go trochę w ryzach. Stockton zorganizował to spotkanie, aby podziękować Fal­lowsowi za uratowanie życia Peterowi. Nie po raz pierwszy przemknę­ło mu przez myśl, że może byłby jeszcze bardziej wdzięczny, gdyby stary żołnierz nie uratował tego dłubiącego w nosie grubasa. Po kolejnym cięciu na ekranie pokazały się małe, zielone drzwiczki – dorosły mężczyzna musiałby się przez nie czołgać – wprawione na końcu pokoju na drugim piętrze domu. Drzwi! – po­myślał Stockton z zapałem neofity wołającego bezmyślnie „Allelu­ja!” na widok świętej relikwii. Ich widok budził w nim taki zachwyt i natchnienie, jakiego nigdy nie wywołał w nim syn, nawet w dniu, kiedy przyszedł na świat. Sufit na najwyższym piętrze był niski i w głębi pokoju opadał skosem, tak że przeciwległa ściana miała zaledwie metr wysokości. Zakurzone jedyne okno w pomieszczeniu wychodziło na pole. Na ekranie pojawił się kolejny podpis: Małe drzwiczki otwierają się dwa razy w roku tylko dla wyselekcjonowanych myśliwych. Charn nie gwarantuje ustrzelenia zwierzyny, pełna opłata jest wymagana bez względu na efekty. Stockton usłyszał, jak Fallows wypuszcza powietrze z głośnym prychnięciem niezadowolenia. Stary żołnierz zmarszczył brwi, przez czoło biegły trzy głębokie zmarszczki, język ciała odzwierciedlał napięcie i niepokój. Aż do tej pory, pomyślał Stockton, Fal­lows zakładał, że drzwiczki są tylko nazwą prywatnego terenu ło­wieckiego. Nie spodziewał się prawdziwych drzwi. Z ekranu znikły napisy. Kamera znalazła się na dworze, na zbo­czu wzniesienia, o zmierzchu albo o świcie, kto to mógł wiedzieć? Słońce kryło się tuż za horyzontem, niebo pokrywały pręgi chmur, ziemia na linii zetknięcia z nim miała kolor miedzi. Między wysokimi źdźbłami wyblakłej suchej trawy biegły w dół kamienne schodki i znikały między obumarłymi drzewami. Miejsce nie przypominało terenów wokół domu Charna i wyglądało na nakręcone o innej porze roku. Wcześniejszy materiał przedsta­wiał środek lata, to zaś była kraina Halloween. Kolejne ujęcie zabrało widzów do wnętrza ambony, w towarzy­stwie dwóch myśliwych: krzepkich siwowłosych mężczyzn w stro­jach maskujących. Po lewej stronie stał dyrektor generalny jednej z największych firm elektronicznych, powszechnie znany, choćby ze zdjęcia na okładce „Forbesa”. Drugim myśliwym był szanowany prawnik, który bronił w sądzie dwóch amerykańskich prezydentów. Fallows aż drgnął zaskoczony, a po chwili wyraźnie się rozluźnił. Na pewno na razie nie wyjdzie z pokoju. Nic nie działa na inwestora bardziej uspokajająco niż świadomość, że idzie w ślady jeszcze bo­gatszych i bardziej wpływowych ludzi.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj