Dyrektor generalny przyklęknął na jednym kolanie z kolbą przy ramieniu i lufą wysuniętą przez szczelinę w ścianie ambony. Z tego miejsca widać było schody z surowych kamiennych bloków biegnące trzydzieści metrów dalej w głąb doliny. U podnóża wznie­sienia za zasłoną obumarłych drzew lśniła ciemna, płynąca woda. – Po drugiej stronie rzeki obowiązuje zakaz polowań – oznaj­mił Charn. – Zwiedzania również. Każda osoba przyłapana na prze­prawianiu się na drugi brzeg zostanie zmuszona do natychmiasto­wego zakończenia polowania bez zwrotu kosztów. – Co się tam znajduje? Tereny rządowe? – spytał Fallows. – Dolmen – mruknął Stockton. – I Śpiąca. Odezwał się mimowolnie, a jego ton – pełen szacunku i smut­ku – ściągnął zirytowane spojrzenie żołnierza. Stockton jednak nie zwrócił na niego uwagi. Widział ją raz, z drugiego brzegu, i od tam­tej pory niczego tak nie pragnął, jak zobaczyć ją ponownie, a zara­zem bał się nawet do niej zbliżać. Na ekranie zamigotało światło wspinające się po grubo ciosa­nych schodach, pokazała się sylwetka człowieka niosącego pochod­nię płonącą upiornym niebieskim płomieniem. Znajdował się zbyt daleko, aby można go było wyraźnie zobaczyć, ale wydawało się, że nosi workowate futrzane spodnie. Zbliżali się do niego. Chłopcy na kanapie coś wyczuli i przysu­nęli się niecierpliwie bliżej. Kamera zrobiła zbliżenie. Dyrektor i prawnik znikli z obiekty­wu, przez chwilę postać na schodach była tylko rozmazaną plamą. Potem obraz nabrał ostrości. Fallows patrzył w milczeniu przez długą chwilę, po czym za­pytał: – Co to za idiotyczny przebieraniec? Osobnik idący po schodach miał kopyta, nogi pokryte lśniącym, brązowym futrem, a kostki nad kopytami wygięte do tyłu jak koza. Tułów wspierał się na biodrach barana, lecz bez wątpienia był to nagi posiwiały ludzki tors. Istota ta miała na sobie tylko sztywną, spło­wiałą i znoszoną kamizelę w złoty wzór turecki. Spomiędzy kędzie­rzawych włosów wyrastały wspaniałe rogi wyginające się spiralnie niczym koncha. Pochodnia okazała się pękiem związanych gałęzi. – Niesie pochodnię z buzdyganka, zwanego też czarcim kol­cem – poinformował Charn. – Ogień zaczyna trzaskać i robi się zie­lony w momencie… zagrożenia. Na szczęście dla nas działa tylko na kilka metrów. Celownik Zeiss Victory pozwoli wam pozostać poza jego zasięgiem. Kamera oddaliła się z powrotem, aby objąć obiektywem ramię oraz profil strzelca. – Cholera – mruknął dyrektor generalny. – Wszystko mi dygo­cze. Zwyczajnie się trzęsę. Brodaty dziwoląg zamarł, znieruchomiał na dalekich kamien­nych schodach. Miał szybkie, natychmiastowe reakcje gazeli. Huknął strzał. Głowa fauna odskoczyła do tyłu. Stworzenie po­koziołkowało trzy stopnie w dół i znieruchomiało zwinięte w pozy­cji płodowej. – A masz, suko! – krzyknął dyrektor i odwrócił się, żeby przy­bić piątkę sławnemu prawnikowi. Rozległ się trzask otwieranej puszki z piwem i syk wzbierającej piany. – No dobra, dzieci – powiedział Fallows. – Było zabawnie, a teraz do rzeczy. Nie dam się nabić w butelkę paintballem z odległości pół kilometra z bandą klaunów ubranych jak odrzuty z Władcy Pierścieni. Zrobił krok w stronę drzwi, a wtedy Stockton rzucił się za nim, nie tak szybko jak Fallows w Afryce, kiedy ratował Petera przed lwem, niemniej można powiedzieć, że ruszył z kopyta. – Pamiętasz, co powiedziałeś w czasie naszej pierwszej roz­mowy? Powiedziałeś, że nikt nie wie lepiej od ciebie, ile człowiek jest gotów zapłacić, żeby chociaż na chwilę uciec od świata. A ja ci powiedziałem, że wiem. I to prawda. Daj mu jeszcze pięć minut. Proszę, Tip. – To mówiąc, wskazał głową klatkę dla ptaków. – Poza tym, nie jesteś ciekaw, co tam jest? Fallows popatrzył wymownie na dłoń zaciśniętą na jego ra­mieniu, a kiedy Stockton go puścił, przeniósł wzrok – ten wiejący niemal przerażającą pustką wzrok – na Charna. Charn odwzajemnił jego spojrzenie z niemal błogim spokojem i w końcu żołnierz od­wrócił się z powrotem do telewizora. Kamera przeniosła się do sali trofeów w domu Charna, wypo­sażonej jak palarnia w klubie dla mężczyzn – głęboka skórzana ka­napa, kilka podniszczonych skórzanych foteli, mahoniowy barek. Ściany były gęsto zawieszone trofeami i podczas gdy Stockton ob­serwował ekran, dyrektor generalny – we flanelowych spodniach od piżamy i brzydkim bożonarodzeniowym swetrze – wieszał ostatnią głowę. Brodaty faun wytrzeszczał głupawo oczy na pokój. Dołączył do kilkunastu innych kozłów z błyszczącymi wygiętymi rogami. Jedno z trofeów wyglądało na pierwszy rzut oka jak głowa białe­go nosorożca, jednak z bliska bardziej przypominało twarz tłustego mężczyzny z czterema podbródkami i jednym świńskim oczkiem nad zrogowaciałym nosem. – Co to jest? – spytał Peter. – Cyklopy – odparł łagodnie Stockton. Przez ekran przebiegł napis: Trofea przechowywane są w domu Charna, w sali o kontrolowanych parametrach powietrza. Właściciele trofeów mogą odwiedzać salę z czterdziestoośmiogodzinnym wyprzedzeniem. Herbata i napoje podawane są za niewielką opłatą.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj