Od pewnego czasu w księgarniach jest już Gorączka 2 - kryminał z elementami thrillera autorstwa Michaela Manna i Meg Gardiner. Jest to powieściowa kontynuacja filmu Manna pt. Gorączka. W Gorączce 2 poznamy inne losy bohaterów filmu. To zupełnie nowa historia ukazująca wydarzenia poprzedzające te przedstawione w kultowym filmie, jak też ich następstwa. Wydawnictwo HarperCollins Polska udostępniło prolog i pierwszy rozdział Gorączki 2 w przekładzie Danuty Fryzowskiej. Miłej lektury!

Gorączka 2 - fragment książki

PROLOG

W czwartek siódmego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku o godzinie jedenastej trzydzieści dwie Far East National Bank przy ulicy South Flower 444 został napadnięty przez trzech męż­czyzn: Neila McCauleya, Michaela Cerrita i Chrisa Shiherlisa. Czwar­ty, Donald Breedan, był kierowcą wozu, którym mieli uciec. Far East National stanowił centrum dystrybucji pieniędzy, więc na miejscu znaj­dowało się sporo gotówki. Pracownicy banku uruchomili dwa alarmy telefoniczne i jeden komórkowy, ale sygnały trafiły donikąd. Poprzed­niego wieczoru Cerrito przebił się przez sufit podziemnego garażu znaj­dującego się pod bankiem i dostał się do jednostki centralnej systemu alarmowego piętro wyżej, w której wymienił trzy płytki drukowane. Dwadzieścia minut przed napadem zarówno alarm, jak i kamery wi­deo same się wyłączyły. O jedenastej pięćdziesiąt McCauley, Cerrito i Shiherlis wyszli z banku – jeden za drugim – z torbami zawierającymi dwanaście milionów osiemset tysięcy dolarów w gotówce. Pięć minut wcześniej, o jedenastej czterdzieści pięć, Vincent Hanna z wydziału do spraw kradzieży i zabójstw policji Los Angeles dostał cynk o trwającym właśnie napadzie z użyciem broni. Hanna, jego detektywi oraz jednostki mundurowych dotarli na miejsce zdarzenia w momen­cie, kiedy McCauley, Cerrito i Shiherlis wyszli z banku. Kilka sekund później w centrum LA rozpętała się istna wojna.
Źródło: HarperCollins Polska
Hanna ścigał tych złodziei od dnia, kiedy został wezwany do brutalne­go napadu na furgonetkę pancerną. Gdy tam przyjechał, zastał typowy obrazek, czyli regularny układ elementów małej architektury: chodniki, latarnie, skrzynki elektryczne. A potem dostrzegł anomalie: fragmenty mózgów, odłamki kości, nieregularne kałuże krwi, podwozie furgonet­ki leżącej na boku jak skamieniały mamut. Nikt nie znał tożsamości uzbrojonych złodziei, jednak Hanna już na pierwszy rzut oka wiedział, że to prawdziwi zawodowcy, z którymi należy się liczyć. Ślady, które po sobie zostawili, takie jak porozrzucane odłamki szkła, pozwoliły mu się domyślić, co zaszło. Patrząc wstecz na to, jak się tam znalazły, Hanna poznał kolejność wydarzeń i sposób działania złodziejskiej szajki. Miejsce, które wybrali na skok, oferowało dogod­ne drogi ucieczki, a mianowicie zjazdy na dwie autostrady. Rabusie zostawili luźną gotówkę, a to, że zniknęli w ciągu dwóch minut od napadu, znaczyło, że wiedzieli, ile czasu policja potrzebuje, żeby za­reagować na wezwanie. Umiejętne wykorzystanie ładunków kumula­cyjnych do wyrwania w płycie pancernej precyzyjnego prostokątnego otworu było dla Hanny dowodem, że znają się na rzeczy. Na pewno są w stanie dokonywać znacznie bardziej wyrafinowanych napadów. To z kolei oznacza, że potrafią każdorazowo dopasować stosowną tech­nikę i środki do skoku. A kiedy robi się ostro, nie zawahają się przed niczym. Tutaj zabili dwóch strażników w kamizelkach kuloodpornych, gdy jeden z nich sięgnął po broń przypiętą do kostki. Trzeciego od­strzelili z czystej kalkulacji: skoro i tak mieli już na koncie dwa mor­derstwa, to po co zostawiać żyjącego świadka? Jeśli ktoś przypadkiem wchodzi im w drogę, to już jego problem. Hanna przetworzył to wszystko, po czym porozmawiał z detekty­wami, technikami i mundurowymi z innych wydziałów. Wydział zabójstw policji Los Angeles był elitarną jednostką zajmu­jącą się poważnymi przestępstwami, której kompetencje rozciągały się na terytorium całego miasta. Hanna mógł więc przejąć każdą sprawę z każdego innego wydziału. A chciał tę. Przycisnął swoich informatorów i zdołał zidentyfikować jedne­go ze złodziei, Michaela Cerrita. Śledząc go, dotarł do pozostałych, z wyjątkiem nieuchwytnego McCauleya. Hanna nie miał wątpliwości, że ta ekipa profesjonalistów nie zostawi na miejscu zdarzenia wystar­czającej ilości dowodów, aby można ich było z nim powiązać. Dlate­go zarządził obserwację, żeby dowiedzieć się, jaki będzie następny cel tej przestępczej grupy i być tam, kiedy wkroczą przez drzwi. Neil McCauley zorientował się jednak, że ktoś wpadł na ich trop. Kiedy do tego doszło, zareagował na luzie, ze stoickim spokojem, bo tylko spokój był tu wskazany. Pośpiech na pewno nie. Była trzecia nad ranem. Shiherlis wycinał akurat dziurę w stalowych drzwiach skarbca w magazynie metali szlachetnych. Cerrito siedział w tym czasie na słu­pie telefonicznym i monitorował swoje obejścia systemu alarmowego. Z kolei Trejo, na czujce, patrolował okolicę. Chłodna nocna bryza owiewała twarz Neila, który stał przed maga­zynem na chodniku i obserwował tonące w mroku puste ulice. Nagle usłyszał jakiś dźwięk, zupełnie jakby coś twardego uderzyło o metalo­wą blachę. Dźwięk ten dobiegł sprzed piekarni, gdzie stał rząd samo­chodów dostawczych, niemniej nie miał tu racji bytu. Samochody po­winny być puste. Nie były. Neil wszedł spokojnie do budynku, jakby nigdy nic. Shiherlis, który operował wiertnicą, za chwilę miał się przewiercić do trezoru. Potem wy­starczyłoby już tylko powiedzieć: „Sezamie, otwórz się”. Ale Neil kazał się wycofać. Zostawili na miejscu wszystkie narzędzia i ubrania robocze, nie zważając na sześć tygodni przygotowań. Taką mieli dyscyplinę pracy. Hanna widział to wszystko na podglądzie z kamer termowizyjnych ukrytych wewnątrz jednego z dostawczaków. Jego ludzie ze SWAT-u czekali na swoich pozycjach, dobrze ukryci. Hanna pozwolił złodziejom odjechać. Nie chciał ich zgarniać za byle włamanie. Chciał ich dopaść na gorącym uczynku za coś poważnego. Później Neil spotkał się z Shiherlisem, Cerritem i Trejem przed stacją elektroenergetyczną. Biegnące tamtędy przewody pod wysokim napię­ciem generowały tak duże zakłócenia radiowe, że sygnał z ewentualnych pluskiew podłożonych w ich wozach i tak byłby zagłuszony. Musieli podjąć szybką decyzję – albo się rozstaną i każdy z nich pój­dzie w swoją stronę, albo ustalą, kto, do diabła, ich nakrył, zgubią ogon i zrobią planowany skok na bank. Dla Chrisa Shiherlisa sprawa była jasna. Jego małżeństwo się rozpadało. Kiedy wpadał w rytm pracy, był niezawodny – zabójczo trzeźwy i mak­symalnie skupiony – a nie było miesiąca, żeby nie zrobili jakiegoś skoku. Chris nie radził sobie tylko w normalnym życiu. Jako zreformowany ha­zardzista wrócił do nałogu dwa miesiące wcześniej – w sobotni poranek na torze wyścigowym Santa Anita. Przegrał kupę forsy w trzecim wyścigu i za­czął stawiać jak szalony, bazując na przypadkowych skojarzeniach numerów i nazw, między innymi na konia o imieniu Dominick, jak jego syn. On też przegrał. W ten oto sposób przepuścił połowę tego, co razem z Charlene zdołali odłożyć po osiemnastu miesiącach nieustannych kradzieży. Po tym zajściu Charlene miała już dość. Nie takiego życia chciała dla siebie i ich syna, tylko jego dojrzałej wersji. Sama przestała się sta­czać i odbiła się od dna. Niestety dla niej Chris pozostał „dorosłym dzieckiem”. Z kolei dla niego wykiwanie gliniarzy, którzy pomieszali im szyki, i zgarnięcie jedenastu czy dwunastu milionów z banku było warte każdego ryzyka.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj