Za strumieniem ciągnie się szeroka ulica, rozmigotana i zakurzona jak wężowa skóra. Po obu stronach straszą sztuczne fasady: saloon, kowal, faktoria, bank, hotel. Ludzie zalegają w cieniu jak jaszczurki. Jim siedzi w sklepie i skrobie w księdze rachunkowej. Jest szersza od niego i waży połowę tego, co on. Ponoć Jim ma w niej zapisane długi każdego w całej okolicy. – Przepraszam – mamrocze Lucy, przeciskając się między dzieciakami, które kręcą się koło półki ze słodyczami, a w oczach mają pragnienie ucieczki od nudy. – Chcę przejść. Przepraszam. – Kurczy się w sobie. Dzieciaki rozchodzą się leniwie, trącając ją łokciami w ramiona. Dziś przynajmniej nie próbują jej szczypać. Jim dalej patrzy w księgę. – Dzień dobry, przepraszam? – mówi Lucy głośniej. Tuzin oczu kłuje Lucy spojrzeniami, ale Jim ją ignoruje. Dziewczynka już wie, że to zły pomysł, ale mimo to opiera dłoń na skraju blatu, żeby ściągnąć na siebie uwagę. Jim natychmiast odrywa oczy od książki. Czerwone oczy, zaognione przy powiekach. – Precz z łapami. – Jego głos drga jak stalowy drut. Nie przerywa pisania. – Rano ladę myłem. Za Lucy rozlegają się urywane rechoty. To nie przeszkadza dziewczynce, która po latach mieszkania w osadzie nie ma w sobie już nic miękkiego, co dałoby się rozedrzeć. Tylko jedna rzecz sprawia, że czuje się pusta w środku, tak jak wtedy, kiedy umarła mama: to spojrzenie w oczach Sam. Sam mruży oczy tak nieprzyjemnie jak ba. Ha! Woła Lucy, bo Sam tego nie zrobi. Ha! Ha! Jej śmiech rozpościera się nad ich dwójką, czyni częścią stada. – Dziś tylko całe kurczaki – oznajmia Jim. – Nie mam dla was łapek. Jutro przyjdź. – Nie potrzebujemy prowiantu – kłamie Lucy, choć już czuje na języku tłuszcz spod kurzej skórki. Prostuje się, opuszcza ręce po bokach i zaciska dłonie w pięści. A potem mówi, po co przyszła. „Ja cię nauczę jedynych czarodziejskich słów, co się liczą”, oznajmił ba, kiedy wyrzucał książki mamy do jeziorka, powstałego w dolinie po burzy. Walnął Lucy, żeby przestała płakać, ale rękę miał powolną. Prawie łagodną. Przykucnął, żeby przyjrzeć się, jak dziewczynka wyciera smarki z buzi. „Ting wo, słuchaj mnie, Lucy: na kredyt”. Słowa ba na pewno podziałają, jest w nich jakieś zaklęcie. Jim przerywa pisanie. – Co ty powiedziałaś? – Dwa srebrne dolary. Na kredyt. – Głos ojca dudni jej w uchu, za plecami. Lucy czuje jego przesiąknięty whiskey oddech. Nie śmie się odwrócić. Nie wie, co zrobi, jeśli jego ciężka, wielka jak szpadel dłoń opadnie jej na ramię: czy wrzaśnie, roześmieje się, czy pobiegnie i rzuci mu się na szyję z takim impetem, że ba nie zdoła jej z siebie zrzucić, choćby nie wiedzieć jak wyklinał. Słowa ojca obijają jej się po gardle jak duch w ciemnym korytarzu. – W poniedziałek wypłata. Tylko trochę nam trzeba, żeby dociągnąć. Szczerze. Dziewczynka spluwa na dłoń i wyciąga ją przed siebie. Jim bez wątpienia nasłuchał się tej śpiewki od górników, ich wyschłych żon i dzieci pustych w środku. Biednych jak Lucy. Brudnych jak Lucy. O Jimie wiadomo, że poburczy, położy na ladzie potrzebny towar, a potem skasuje podwójnie po wypłacie. Raz przecież rozdawał bandaże na kredyt po wypadku w kopalni, prawda? Zrozpaczonym, bezradnym. Takim jak Lucy. Tylko że nikt z nich nie jest tak całkiem jak Lucy. Jim mierzy ją wzrokiem. Bose nogi. Zapocona sukienka w nietwarzowym odcieniu granatu, zrobiona z resztek płótna po koszuli ojca. Chude ramiona, włosy sztywne jak druty. I jeszcze jej twarz. – Ziarno dam tatkowi na kredyt – mówi Jim. – I części zwierząt najróżniejsze, czego wy tam się nie brzydzicie jeść. To też dam. – Sprzedawca podwija górną wargę, odsłaniając mokry skrawek dziąsła. U kogoś innego dałoby się to nazwać uśmiechem. – Ale po pieniądze to musisz go posłać do banku. Ślina na nietkniętej dłoni Lucy zasycha, napina skórę. – Proszę pana… Sam łupie obcasem o podłogę, zagłuszając gasnący głos siostry. Wychodzi ze sztywno wyprostowanymi ramionami.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj