ROZDZIAŁ 1
HADRIAN
Światło.
Światło tego zamordowanego słońca wciąż mnie pali. Widzę je przez powieki, jak płonie w historii, w nieopisanym ogniu, od tamtego krwawego dnia. Jest jak coś świętego, jakby było rajskim światłem samego Boga, które spaliło świat i miliardy istnień wraz z nim. Noszę to światło w sobie, na zawsze wyryte w moim umyśle. Bez usprawiedliwień, bez zaprzeczeń, bez przepraszania za to, co zrobiłem. Wiem, czym jestem.
Scholiaści zaczęliby od początku, od naszych odległych przodków w ich niedoskonałych statkach, torujących sobie drogę z Systemu Starej Ziemi ku nowym i żywym światom. Ale nie. Takie podejście wymagałoby większej liczby ksiąg i atramentu, niż moi gospodarze raczyli zostawić mi do dyspozycji, i nawet ja, który mam więcej czasu niż ktokolwiek inny, nie mam go dość, aby tego dokonać.
Czy zatem powinienem być kronikarzem tamtej wojny? Zacząć od obcych, Cielcinów, nadlatujących wielkimi gromadami z przestrzeni w swoich statkach przypominających lodowe zamki? Możecie znaleźć opisy wojny, przeczytać, ile ofiar pochłonęła. Poznać statystyki. Żaden kontekst nie pozwoli wam jednak zrozumieć, jakie były prawdziwe koszta. Zniszczone do cna miasta, spalone planety. Nieprzebrane miliardy naszych ludzi wyrwane ze swoich światów, aby służyć jako mięso lub jako niewolnicy tym bladym potworom. Rodziny stare jak imperia skończyły w ogniu i świetle. Nieskończone są te opowieści, lecz niewystarczające. Imperium ma swoją oficjalną wersję, która kończy się moją egzekucją, powieszeniem Hadriana Marlowe’a, aby wszystkie światy mogły to zobaczyć.
Może jednak to przeczytacie, skuszeni myślą, by poznać dzieło takiego potwora jak ten, którego obraz noszę w swoim umyśle. Nie pozwolicie mi popaść w zapomnienie, bo będziecie chcieli wiedzieć, co znaczyło stanąć na pokładzie tego niezwykłego statku i pozbawić gwiazdę jej serca. Zechcecie poczuć żar dwóch spalonych cywilizacji i spotkać smoka, diabła noszącego imię, które dał mi mój ojciec.
Pomińmy zatem historię, odejdźmy od polityki i marszowego kroku imperiów. Zapomnijmy o początkach rodzaju ludzkiego w ogniu i popiołach Starej Ziemi, a także o Cielcinach, którzy wychynęli z lodowatej ciemności. Wszystkie te relacje zostały już spisane gdzie indziej, we wszystkich językach ludzkości i poddanych jej rodzajów. Przejdźmy do jedynego możliwego początku, do którego mam prawo: mojego własnego.
Urodziłem się jako najstarszy syn i dziedzic Alistaira Marlowe’a, archona Prefektury Meidui, Rzeźnika z Linon i pana Diablej Siedziby. Ten pałac z ciemnego kamienia nie był miejscem stworzonym dla dziecka, ale był on jednak moim domem, pośród logothetów i zbrojnych peltastów służących memu ojcu. Lecz mój ojciec nigdy nie chciał dziecka. Chciał dziedzica, kogoś, kto odziedziczy po nim ten plasterek Imperium i poniesie w przyszłość naszą rodzinną schedę. Nazwał mnie imieniem Hadrian, starożytnym imieniem mówiącym coś jedynie tym, którzy nosili je przede mną. To imię cesarza, kogoś stworzonego do rządzenia i przewodzenia innym.
Imiona bywają niebezpieczne. Są rodzajem przekleństwa, określającego nas, abyśmy mogli do niego dorastać, a przy tym mieli od czego uciekać. Przeżyłem długie życie, dłuższe niż genetyczne terapie wielkich rodów z kręgu parów potrafią zapewnić, i nosiłem wiele imion. Podczas wojny byłem Hadrianem Półnieśmiertelnym i Hadrianem Nieumierającym. Po wojnie zostałem Pożeraczem Słońc. Dla biedaków z Borosewa byłem myrmidonem o imieniu Had. Dla Jaddyjczyków nazywałem się Al Neroblis. Dla Cielcinów byłem Oimn Belu, a nawet gorzej. Miałem wiele wcieleń: byłem żołnierzem i sługą, kapitanem i jeńcem, czarownikiem i uczonym, i kimś niewiele lepszym od niewolnika.
Zanim jednak stałem się którymkolwiek z nich, byłem synem.