Strażnik to już 25. książka o Jacku Reacherze. Przeczytajcie fragment thrillera Lee i Andrew Childa.
– Przepraszam – rzucił z uspokajającym uśmiechem. – Nie chciałem was wystraszyć.
Gitarzysta opuścił futerał, lecz nie podszedł bliżej.
– Tak przy okazji, daliście świetny występ. Kiedy znowu gracie?
– Dzięki. – Gitarzysta wciąż zachowywał bezpieczny dystans. – Wkrótce. Mam nadzieję.
– Tutaj?
– A skąd, odpada.
– Dlaczego? Zła publiczność?
– Nie. Zły właściciel.
– Chwileczkę. – Frontmenka przeszyła Reachera wzrokiem. – Co pan tu robi? Pracuje pan dla niego?
– Ja nie pracuję dla nikogo. Ale dlaczego właściciel jest zły? O co chodzi?
Dziewczyna zawahała się i podniosła palec, jeden, potem drugi.
– Nie chciał nam zapłacić. Obrobił nas, ukradł nam gitarę.
– Moją – dodał gitarzysta. – Dobrą, zapasową.
– Poważnie? – Reacher zrobił krok do tyłu. – To chyba kiepski sposób prowadzenia interesów. Musiał mieć jakiś powód.
– Niby jaki? – Frontmenka spojrzała na gitarzystę.
– Nijaki – mruknął tamten. – Skończyliśmy, zwinęliśmy majdan i poprosiliśmy o kasę. A on odmówił.
– Nie rozumiem. – Reacher podrapał się w głowę. – Do miejsc takich jak to ludzi przyciąga muzyka. A nie wystrój wnętrza. To na pewno. Żeby mieć muzykę, trzeba zatrudnić kapelę. A jeśli nie płaci się kapeli, jak zmusić ją do grania? Taka strategia to czyste samobójstwo. Musieliście go czymś wkurzyć.
– Nie rozumie pan, jak działa nasza branża. – Gitarzysta pokręcił głową.
– Więc mnie oświećcie.
– Dlaczego?
– Dlaczego? Bo was o to proszę. Lubię uczyć się nowych rzeczy. Nauka to potęgi klucz.
Chłopak położył futerał na chodniku.
– Co tu oświecać? Tak jest wszędzie. Nic nie da się zrobić.
– Kapela nie ma władzy. – Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu. – A knajpa tak.
– I nikt nie może wam pomóc? Jakiś menedżer? Czy agent? Przecież muzycy mają menedżerów i agentów.
Gitarzysta pokręcił głową.
– Może ci, którym się powiodło. My nie.
– Jeszcze nie – sprecyzowała frontmenka.
– A policja?
– Nie, nie. – Dziewczyna przesunęła ręką po kieszeni kurtki. – Tylko nie policja.
– Nie chcemy ich w to mieszać – wyjaśnił gitarzysta. – Pójdzie fama, że jesteśmy trudni, i nikt nas nie zaangażuje.
– Jaki sens załatwiać sobie angaż, skoro wam nie płacą?
– Musimy grać. Ludzie muszą nas słyszeć. – Frontmenka postukała się w ucho. – Jeśli nie będą, nikt nas nie odkryje.
– Racja – przyznał Reacher. – Chociaż jeśli mam być szczery – dodał po chwili – myślę, że powinniście się zastanowić, jaki przekaz wysyłacie kolegom z branży.
– Niby jaki? – Chłopak oparł się ramieniem o ścianę. – Trzeba zacisnąć zęby. I tyle.
– Dzięki temu się wybijemy – powiedziała dziewczyna. – Kiedyś.
Reacher milczał.
– Co? Myśli pan, że źle robimy?
– Może to niestosowne, ale… – Reacher spojrzał na nią, potem na gitarzystę – ale wydaje mi się, że wasze postępowanie mówi właścicielom klubów jedno: można was okantować. Gracie za friko i jeszcze się z tego cieszycie.
– Obłęd – mruknął chłopak. – Nienawidzę grać za friko. Nie ma nic gorszego.
– Powiedzieliście mu to jasno i wyraźnie?
– Oczywiście. – Chłopak oderwał się od ściany. – Ja mu powiedziałem. Poprosiłem, żeby zapłacił. I wyglądało na to, że zapłaci, bo zabrał mnie do biura. Tylko że ktoś tam już czekał. Ten wykidajło. Wielki jak góra. Musieli to sobie zaplanować, bo jak wszedłem, od razu chwycił mnie za rękę. Za lewą. – Podniósł ją, żeby to podkreślić. – Chwycił i przycisnął ją do biurka, do takiej metalowej podkładki na blacie, brudnej i pełnej wgnieceń. On mnie trzymał, a właściciel knajpy stanął po drugiej stronie i otworzył szufladę. Wyjął młotek, taki z dwoma pazurami. Rozszerzył mi nimi palce i powiedział, że mam wybór. Może nam zapłacić, ale wtedy połamie mi palce. Jeden po drugim. Albo wypuści mnie bez kasy.
Reacher słyszał w głowie głos, który mówił: Daj sobie spokój. Odejdź, to nie twój problem. Sęk w tym, że słyszał również, jak ten chłopak gra, wiedział, co potrafi wycisnąć z gitary. Pamiętał ruchy jego palców, jakże innych od jego.
Szybkich, delikatnych, tańczących po strunach. Wyobraził sobie, jak wykidajło chwyta go za rękę. Jak właściciel knajpy wywija młotkiem. I został.
– Jeśli chcecie, mogę tam zajrzeć. Pomóc temu panu spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia. Może zmieni zdanie i zapłaci.
– Dałby pan radę? – Frontmenka spojrzała na niego niepewnie.
– Niektórzy twierdzą, że potrafię być bardzo przekonujący.
– Może pan oberwać.
– Ktoś pewnie tak. Ale nie ja.
– On ma młotek. – Gitarzysta przestąpił z nogi na nogę.
– Wątpię, żeby poszedł w ruch. Zresztą nawet gdyby, młotek to tylko młotek. No więc jak? Może jednak spróbuję? Co macie do stracenia?
– Nie wiem, czy… – Chłopak nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu dziewczyna.
– Bardzo dziękujemy. Przyda nam się każda pomoc. Tylko niech pan będzie ostrożny.
– Zawsze o tym pamiętam – zapewnił ją Reacher. – A teraz opowiedzcie mi o tej gitarze, tej dobrej, zapasowej. Naprawdę wam ją ukradł?
– Tak jakby – odparł gitarzysta. – Ale nie on, tylko ten grubas, wykidajło. Kiedy wyszedłem z biura, poszedł za mną, wyrwał mi ją i rzucił na schody prowadzące do piwnicy. A potem spojrzał na mnie, jakby pytał: „No i co mi zrobisz?”.
– I gitara tam została?
Chłopak uciekł wzrokiem w bok.
– Nie rób sobie wyrzutów. To był dobry ruch. – Reacher podrapał się w szyję. – Ile jest warta?
– Nie wiem, z tysiąc baksów. – Gitarzysta wzruszył ramionami. – Dla mnie to kupa forsy.
– Właściciel… ten z młotkiem. Jak się nazywa?
– Lockhart. Derek Lockhart.
– Ile miał wam zapłacić?
– Dwieście dolarów.
– Dobra. Oprócz Lockharta, wykidajły i barmana, kto jeszcze tam pracuje?
– Nikt.
– Nie, jest jeszcze ten chłopak, co sprząta – wtrąciła frontmenka. – Ale większość czasu siedzi na zapleczu i pali trawkę.
– Ktoś jeszcze?
– Nie.
– Widzieliście tam jakąś broń?
Gitarzysta i frontmenka wymienili spojrzenia i pokręcili głowami.
– Okej. Gdzie jest to biuro?
– Na pierwszym piętrze. Schodami za kiblem.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h