– Przepraszam – rzucił z uspokajającym uśmiechem. – Nie chciałem was wystraszyć. Gitarzysta opuścił futerał, lecz nie podszedł bliżej. – Tak przy okazji, daliście świetny występ. Kiedy zno­wu gracie? – Dzięki. – Gitarzysta wciąż zachowywał bezpieczny dystans. – Wkrótce. Mam nadzieję. – Tutaj? – A skąd, odpada. – Dlaczego? Zła publiczność? – Nie. Zły właściciel. – Chwileczkę. – Frontmenka przeszyła Reachera wzro­kiem. – Co pan tu robi? Pracuje pan dla niego? – Ja nie pracuję dla nikogo. Ale dlaczego właściciel jest zły? O co chodzi? Dziewczyna zawahała się i podniosła palec, jeden, po­tem drugi. – Nie chciał nam zapłacić. Obrobił nas, ukradł nam gitarę. – Moją – dodał gitarzysta. – Dobrą, zapasową. – Poważnie? – Reacher zrobił krok do tyłu. – To chyba kiepski sposób prowadzenia interesów. Musiał mieć jakiś powód. – Niby jaki? – Frontmenka spojrzała na gitarzystę. – Nijaki – mruknął tamten. – Skończyliśmy, zwinęliśmy majdan i poprosiliśmy o kasę. A on odmówił. – Nie rozumiem. – Reacher podrapał się w głowę. – Do miejsc takich jak to ludzi przyciąga muzyka. A nie wystrój wnętrza. To na pewno. Żeby mieć muzykę, trzeba zatrudnić kapelę. A jeśli nie płaci się kapeli, jak zmusić ją do gra­nia? Taka strategia to czyste samobójstwo. Musieliście go czymś wkurzyć. – Nie rozumie pan, jak działa nasza branża. – Gitarzysta pokręcił głową. – Więc mnie oświećcie. – Dlaczego? – Dlaczego? Bo was o to proszę. Lubię uczyć się no­wych rzeczy. Nauka to potęgi klucz. Chłopak położył futerał na chodniku. – Co tu oświecać? Tak jest wszędzie. Nic nie da się zrobić. – Kapela nie ma władzy. – Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu. – A knajpa tak. – I nikt nie może wam pomóc? Jakiś menedżer? Czy agent? Przecież muzycy mają menedżerów i agentów. Gitarzysta pokręcił głową. – Może ci, którym się powiodło. My nie. – Jeszcze nie – sprecyzowała frontmenka. – A policja? – Nie, nie. – Dziewczyna przesunęła ręką po kieszeni kurtki. – Tylko nie policja. – Nie chcemy ich w to mieszać – wyjaśnił gitarzysta. – Pójdzie fama, że jesteśmy trudni, i nikt nas nie zaangażuje. – Jaki sens załatwiać sobie angaż, skoro wam nie płacą? – Musimy grać. Ludzie muszą nas słyszeć. – Frontmenka postukała się w ucho. – Jeśli nie będą, nikt nas nie odkryje. – Racja – przyznał Reacher. – Chociaż jeśli mam być szczery – dodał po chwili – myślę, że powinniście się zasta­nowić, jaki przekaz wysyłacie kolegom z branży. – Niby jaki? – Chłopak oparł się ramieniem o ścianę. – Trzeba zacisnąć zęby. I tyle. – Dzięki temu się wybijemy – powiedziała dziewczy­na. – Kiedyś. Reacher milczał. – Co? Myśli pan, że źle robimy? – Może to niestosowne, ale… – Reacher spojrzał na nią, potem na gitarzystę – ale wydaje mi się, że wasze postępo­wanie mówi właścicielom klubów jedno: można was okan­tować. Gracie za friko i jeszcze się z tego cieszycie. – Obłęd – mruknął chłopak. – Nienawidzę grać za friko. Nie ma nic gorszego. – Powiedzieliście mu to jasno i wyraźnie? – Oczywiście. – Chłopak oderwał się od ściany. – Ja mu powiedziałem. Poprosiłem, żeby zapłacił. I wyglądało na to, że zapłaci, bo zabrał mnie do biura. Tylko że ktoś tam już czekał. Ten wykidajło. Wielki jak góra. Musieli to so­bie zaplanować, bo jak wszedłem, od razu chwycił mnie za rękę. Za lewą. – Podniósł ją, żeby to podkreślić. – Chwycił i przycisnął ją do biurka, do takiej metalowej podkładki na blacie, brudnej i pełnej wgnieceń. On mnie trzymał, a wła­ściciel knajpy stanął po drugiej stronie i otworzył szufladę. Wyjął młotek, taki z dwoma pazurami. Rozszerzył mi nimi palce i powiedział, że mam wybór. Może nam zapłacić, ale wtedy połamie mi palce. Jeden po drugim. Albo wypuści mnie bez kasy. Reacher słyszał w głowie głos, który mówił: Daj sobie spokój. Odejdź, to nie twój problem. Sęk w tym, że słyszał również, jak ten chłopak gra, wiedział, co potrafi wycisnąć z gitary. Pamiętał ruchy jego palców, jakże innych od jego. Szybkich, delikatnych, tańczących po strunach. Wyobraził sobie, jak wykidajło chwyta go za rękę. Jak właściciel knaj­py wywija młotkiem. I został. – Jeśli chcecie, mogę tam zajrzeć. Pomóc temu panu spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia. Może zmieni zdanie i zapłaci. – Dałby pan radę? – Frontmenka spojrzała na niego nie­pewnie. – Niektórzy twierdzą, że potrafię być bardzo przekonu­jący. – Może pan oberwać. – Ktoś pewnie tak. Ale nie ja. – On ma młotek. – Gitarzysta przestąpił z nogi na nogę. – Wątpię, żeby poszedł w ruch. Zresztą nawet gdyby, młotek to tylko młotek. No więc jak? Może jednak spróbu­ję? Co macie do stracenia? – Nie wiem, czy… – Chłopak nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu dziewczyna. – Bardzo dziękujemy. Przyda nam się każda pomoc. Tylko niech pan będzie ostrożny. – Zawsze o tym pamiętam – zapewnił ją Reacher. – A teraz opowiedzcie mi o tej gitarze, tej dobrej, zapasowej. Naprawdę wam ją ukradł? – Tak jakby – odparł gitarzysta. – Ale nie on, tylko ten grubas, wykidajło. Kiedy wyszedłem z biura, poszedł za mną, wyrwał mi ją i rzucił na schody prowadzące do piw­nicy. A potem spojrzał na mnie, jakby pytał: „No i co mi zrobisz?”. – I gitara tam została? Chłopak uciekł wzrokiem w bok. – Nie rób sobie wyrzutów. To był dobry ruch. – Reacher podrapał się w szyję. – Ile jest warta? – Nie wiem, z tysiąc baksów. – Gitarzysta wzruszył ra­mionami. – Dla mnie to kupa forsy. – Właściciel… ten z młotkiem. Jak się nazywa? – Lockhart. Derek Lockhart. – Ile miał wam zapłacić? – Dwieście dolarów. – Dobra. Oprócz Lockharta, wykidajły i barmana, kto jeszcze tam pracuje? – Nikt. – Nie, jest jeszcze ten chłopak, co sprząta – wtrąciła frontmenka. – Ale większość czasu siedzi na zapleczu i pali trawkę. – Ktoś jeszcze? – Nie. – Widzieliście tam jakąś broń? Gitarzysta i frontmenka wymienili spojrzenia i pokręcili głowami. – Okej. Gdzie jest to biuro? – Na pierwszym piętrze. Schodami za kiblem.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj