Scena ta jest dramatyczna i pełna napięcia, lecz tym, co faktycznie przyciąga wzrok czytelnika, jest tytuł napisany odważnym, czerwonym fontem. Niemal wyskakuje ze strony i oddaje znakomicie erę atomu na początku zimnej wojny. Obok tytułu umieszczono jeszcze niewielką ramkę z dużym „M” nad mniejszym „c”. Lee i Kirby uważali, że Marvel Comics pomoże odróżnić ich komiks od innych serii wydawanych przez firmę Goodmana. Pierwszy numer Fantastic Four był czteroczęściową historią, którą Lee zdecydował się opowiedzieć nielinearnie. Choć już okładka podpowiada, że bohaterowie zetrą się z potworem, ten pojawia się dopiero w trzecim akcie. Pierwsze dwa wprowadzają drużynę i opowiadają historię jej zawiązania. Gdy Richard po raz pierwszy wysyła przedstawiający „4” znak dymny, żeby skrzyknąć swoich towarzyszy, obywatele i policja reagują strachem. Thing postrzegany jest przez nich jako monstrum, a służby zastanawiają się, czy to zapowiedź „obcej inwazji”. Strzelają do niego, a on, żeby uniknąć konfrontacji, ucieka do miejskiego systemu kanalizacyjnego. Później rząd posyła przeciwko Torchowi myśliwce, które strzelają do niego rakietami nuklearnymi. Mister Fantastic ratuje Johnny’ego – i miasto – „zabierając potężny pocisk daleko od brzegu, gdzie eksploduje nad powierzchnią morza, nie czyniąc nikomu krzywdy”. Następna sekcja rozpoczyna się od kłótni pomiędzy Reedem i Benem dotyczącej bezpieczeństwa eksperymentalnej rakiety i możliwych konsekwencji lotu przez „promienie kosmiczne”. Ben nie chce pilotować niebezpiecznego statku, ale Susan przekonuje go do tego. Twierdzi, że trzeba podjąć ryzyko w obawie przed budzącymi grozę „komuchami”. Posuwa się nawet do tego, że nazywa go „tchórzem”. Niedługo potem, odziani w śliwkowe kombinezony i niebieskie hełmy, członkowie wyprawy przekradają się obok strażnika i wsiadają do rakiety. Na kadrach – być może najlepiej narysowanych przez Kirby’ego w całej jego karierze – pulsujące promienie przechodzą przez statek. Ben pada nieprzytomny, a Johnny zajmuje się ogniem. Niemal można poczuć smród palonego skafandra nastolatka. Po powrocie na Ziemię załoga wychodzi z wraku rozzłoszczona i skołowana. Susan jako pierwsza odkrywa swoją nową moc, kiedy powoli znika przerażonym przyjaciołom z oczu. „A c-co, jeśli już nigdy jej nie zobaczymy?” – pyta zdumiony brat. Następnie, kiedy Ben i Reed zaczynają sobie skakać do oczu, ten pierwszy zamienia się w Thinga, monstrum o pomarańczowej skórze, rozszalałą stertę gruzu. Wtedy zdradza Susan swoje uczucia, krzycząc: „Udowodnię ci, że pokochałaś złego człowieka”, i zamachuje się na Richardsa pniem drzewa. Tamten unika brutalnego ataku, rozciągając swoje ciało i szyję. Odkrywając nowe umiejętności, oplata Bena ramionami niczym zwojami sznura. Johnny, jako ostatni, zaczyna płonąć. Zajmuje się od niego krzak. Łączy ich myśl: „Zmieniliśmy się! Wszyscy! Jesteśmy kimś więcej niż ludźmi!”. Mówiąc za całą drużynę, Ben deklaruje, że „muszą wykorzystać tę moc, aby pomóc ludzkości”. Od tej pory mają działać wspólnie pod nazwą „Fantastyczna Czwórka”. Ostatnie dwie sekcje Fantastic Four #1 opowiadają o wyprawie zespołu – ubranego w jednolite fioletowe stroje – na tajemniczą Wyspę Potworów, gdzie czyha nieznane zagrożenie. Tam biją się z latającym trzygłowym stworem, gigantycznym monstrum z kamieni i innymi gargulcami, a także z zielonym gigantem z okładki. Dzięki ogniu Torcha udaje im się pokrzyżować plany Mole Mana i uwięzić jego i pozostałe maszkary pod powierzchnią wyspy. Drużyna odlatuje prywatnym odrzutowcem, spoglądając ponuro na to, co ich czeka. Duet Kirby i Lee powołał Fantastyczną Czwórkę do życia, lecz żaden z nich nie spodziewał się sukcesu. „Okej, to by było na tyle – myślał Lee. – Teraz mnie wyleją, ale zrzuciłem z siebie ciężar”. Lee był z tej pracy dumny i nie zawahał się postawić wszystkiego na jedną kartę, lecz ani on, ani Kirby nie mogli czekać bezczynnie na wyniki sprzedaży. Komiksy przygotowywano trzy miesiące przed datą okładkową i potrzeba było jeszcze paru, żeby spłynęły potrzebne informacje. Poza tym ani scenarzysta, ani rysownik nie mogli przestać pracować, biorąc pod uwagę, że musieli skończyć 10–12 innych rzeczy, które, zgodnie z rygorystyczną umową zawartą przez Goodmana z dystrybucyjnym ramieniem DC Comics, wydawca mógł rozprowadzać, a pośród nich znalazł się także następny zeszyt Fantastic Four. Podczas gdy Lee i jego zespół dwoili się i troili, żeby wyrobić się w terminach wyznaczonych przez drukarnię i dystrybutora, zdarzyło się coś, czego jeszcze nie doświadczyli. Do siedziby Marvel Comics zaczęły napływać listy od fanów. Niemal natychmiast po premierze pierwszego numeru nowej serii o superbohaterach do redakcji przyszła tona korespondencji. Czytelnicy oszaleli na punkcie drużyny wymyślonej przez Lee i Kirby’ego. Stan wspomina, że to była rzecz bez precedensu, bo wcześniej czytelnicy pisali zwykle po to, aby powiadomić o jakimś technicznym defekcie danej partii lub domagając się zwrotu pieniędzy wydanych na komiks. Nie wylano ich, co więcej – ten duet stworzył hit. „Dosłownie tonęliśmy w listach – wspominał Kirby – a z każdym numerem było jeszcze gorzej”. Wyniki sprzedaży, które przyszły parę miesięcy później, pokazały, jak bardzo stał się popularny ten komiks. Sukces zaskoczył Lee: „Nie spodziewałem się ani trochę, że komiks sprzeda się aż tak dobrze”. Lee stworzył specjalną rubrykę i zaczął odpowiadać na listy na łamach komiksu, dzieląc się przy tym informacjami o funkcjonowaniu wydawnictwa i o personelu Marvela. Luźna i najeżona żartami wymiana zdań z czytelnikami wydawała się kaprysem, lecz z czasem stała się ważnym czynnikiem, który umocnił Lee jako osobistość nie tylko Marvela, ale całego przemysłu komiksowego. Lee stylizował się na przyjaznego wujaszka, zawsze chętnego do podzielenia się ostrym dowcipem albo ploteczkami z branży na temat tego, co dzieje się za kulisami wydawnictwa. To nawiązywanie dialogu scenarzysty/redaktora z czytelnikami sprawiło, że niejeden młody człowiek stał się wiernym fanem Marvela. Fani czuli się tak, jakby byli w Nowym Jorku razem ze Stanem i jego „zagrodą”. Mogli odnieść wrażenie, że niemal ich znają. Stan nadał im cudaczne pseudonimy i barwnie opisywał ich umiejętności oraz dziwaczne osobowości. Jak na urodzonego showmana przystało Lee wykorzystywał miejsce na końcu komiksu, aby podzielić się tym, co sprawiało mu radość. Podjęte przez niego ryzyko się opłaciło. Mimo że The Fantastic Four sprzedawało się niesamowicie dobrze, nie umieszczono tego tytułu na sprawozdaniu rocznym z 1961 roku, bo komiks został wydany zbyt późno. Jeśli komiks ten był najlepiej sprzedającym się wtedy tytułem Marvela, można założyć, że jego sprzedaż przebiła wynik Tales to Astonish, który zajął pozycję czterdziestą z przeszło 185 tysiącami egzemplarzy. Dla porównania, przygody Sknerusa McKwacza (wydawane przez Dell) znalazły się na pierwszej pozycji z ponad 850 tysiącami w płatnym obiegu, a sztandarowy tytuł DC, Superman, zakończył rok z 820 tysiącami. Wydawcy mieli określony sposób na podawanie wysokości nakładu. Fantastic Four pojawiło się w oficjalnym zestawieniu dopiero w 1966 roku, na dziewiętnastym miejscu z 329 tysiącami. Fanowski entuzjazm i lawina korespondencji, która przychodziła do biura Marvela przy Madison Avenue, świadczyła o przełomie w karierze Lee. W 1961 roku nagrodę dla najlepszego komiksu roku przyznawaną przez Komiksową Akademię Sztuk i Nauk (Comic Book Arts and Sciences) wygrała seria DC Justice League of America, ale w następnym zgarnęło ją już The Fantastic Four. Rozpoczęła się rewolucja Marvela.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj