Nazywam się Meghan Chase. Za niecałe dwadzieścia cztery godziny skończę szesnaście lat. Słodka szesnastka. Ma w sobie coś magicznego. Mając szesnaście lat, dziewczynki powinny stawać się księżniczkami, zakochiwać się, chodzić na dyskoteki, bale i inne takie. Powstało mnóstwo opowieści, piosenek i wierszy o tym wspaniałym wieku, kiedy dziewczyna znajduje swoją prawdziwą miłość, cały świat ma u stóp, a przystojny książę porywa ją w stronę zachodzącego słońca. Nie sądziłam, żeby ze mną miało być tak samo. W przeddzień urodzin obudziłam się, wzięłam prysznic i przekopałam szafę w poszukiwaniu ciuchów. Zwykle brałam po prostu w miarę czyste rzeczy z podłogi, ale dziś był wyjątkowy dzień. Dziś Scott Waldron wreszcie mnie dostrzeże. Chciałam wyglądać idealnie. Tyle że moja szafa cierpi na poważne niedobory, jeśli chodzi o fajne stroje. Inne dziewczyny mogą godzinami przerzucać rzeczy, wykrzykując: „I co ja mam na siebie włożyć?!”, tymczasem w mojej szafie były właściwie tylko trzy rodzaje ubrań – z darów, ze sklepów z używaną odzieżą i ogrodniczki do pracy na farmie. Chciałabym, żebyśmy nie byli tacy biedni. Wiem, że hodowla świń nie jest zbyt prestiżowym zajęciem, ale mama mogłaby mi kupić przynajmniej jedną parę ładnych dżinsów. Spojrzałam z niesmakiem na swoją nędzną garderobę. No nic, wychodzi na to, że Scott będzie musiał ulec mojemu wrodzonemu wdziękowi, o ile nie zrobię z siebie przy nim idiotki. W końcu ubrałam się w workowate spodnie, zielony podkoszulek i moje jedyne, zszargane, tenisówki. Po czym przeczesałam jasnoblond, proste włosy, które znów zaczęły się potwornie puszyć, jakbym wetknęła palce do kontaktu. Związałam je szybko w koński ogon i zeszłam na dół. Luke, mój ojczym, siedział przy stole, popijał kawę i przeglądał miejscowy dziennik, który bardziej przypomina naszą plotkarską gazetkę szkolną niż prawdziwe źródło informacji. Na pierwszej stronie był nagłówek: Cielę o pięciu nogach na farmie Pattersonów! Wiecie, o co chodzi. Ethan, mój czteroletni przyrodni brat, siedział u swojego ojca na kolanach i jadł ciasteczka z marmoladą, obsypując okruchami spodnie Luke’a. Jedną ręką ściskał swojego ukochanego pluszowego królika Kłapcia i od czasu do czasu częstował go śniadaniem. Królik miał cały pyszczek w okruszkach i marmoladzie. Ethan to dobry dzieciak. Ma brązowe kręcone włosy jak jego tata, ale, tak jak ja, po mamie odziedziczył wielkie błękitne oczy. Należy do tego typu dzieci, którymi zachwycają się starsze panie, a przechodnie na jego widok uśmiechają się i machają. Mama i Luke mają na jego punkcie bzika, ale dzięki Bogu nie jest rozpieszczony. – Gdzie mama? – zapytałam, wchodząc do kuchni. Otworzyłam szafkę i przejrzałam pudełka z płatkami, zastanawiając się, czy mama pamiętała, żeby kupić moje ulubione. Jasne, że nie. Tylko jakieś musli i te okropnie słodkie z piankami dla Ethana. Naprawdę tak trudno zapamiętać cheeriosy? Luke nie zareagował i dalej popijał kawę. Ethan żuł ciastko i kichnął na ramię ojca. Zatrzasnęłam szafkę. – Gdzie mama? – Tym razem zapytałam głośniej. Luke poderwał głowę i w końcu na mnie spojrzał. Jego senne brązowe oczy zdradzały lekkie zaskoczenie. – Och, cześć, Meg – odezwał się spokojnie. – Nie słyszałem, jak weszłaś. Co mówiłaś? Westchnęłam i po raz trzeci powtórzyłam pytanie. – Ma jakieś spotkanie z innymi paniami w kościele – wymamrotał Luke i wrócił do przeglądania gazety. – Nie będzie jej przez kilka godzin, więc musisz pojechać autobusem. Zawsze jechałam autobusem. Chciałam po prostu przypomnieć mamie, że w ten weekend miała mnie zabrać do szkoły jazdy. W tej kwestii nie miałam co liczyć na Luke’a. Mogłam mu o czymś mówić milion razy, a on i tak natychmiast zapominał. Nie był złośliwy czy wredny, ani nawet głupi. Uwielbiał Ethana, a mama chyba naprawdę była z nim szczęśliwa. Ale za każdym razem, gdy się do niego odzywałam, patrzył na mnie zaskoczony, jakby zapomniał, że ja też tu mieszkam. Złapałam bajgla z koszyka na lodówce i wgryzłam się w niego ponuro, nie odrywając wzroku od zegara. Do kuchni wszedł Beau, nasz wilczur, i położył mi swoją wielką głowę na kolanie. Podrapałam go za uszami, aż zamruczał. Przynajmniej pies mnie doceniał. Luke wstał i delikatnie posadził Ethana w jego krzesełku. – Dobra, stary. – Pocałował go w czubek głowy. – Tatuś musi naprawić umywalkę w łazience, więc posiedź tu grzecznie. A jak skończę, to pójdziemy nakarmić świnie, dobra? – Bra – zapiszczał Ethan, wymachując pulchnymi nóżkami. – Kłapcio chce zobaczyć, czy pani Chrumcia ma już dzieci. Uśmiech Luke’a był tak obrzydliwie dumny, że zrobiło mi się niedobrze. – Hej, Luke – rzuciłam, kiedy skierował się do wyjścia. – Nie zgadniesz, co będzie jutro! – Hm? – Nawet się nie odwrócił. – Nie wiem, Meg. Jak masz jakieś plany, pogadaj ze swoją mamą. Pstryknął palcami, a Beau natychmiast mnie porzucił i pobiegł za nim. Usłyszałam ich kroki na schodach i zostałam sama z bratem. Ethan zamachał nóżkami i spojrzał na mnie tym swoim poważnym wzrokiem. – Ja wiem – oznajmił cicho i odłożył ciastko na stół. – Jutro masz urodziny, prawda? Kłapcio mi powiedział i zapamiętałem. – Tak – wymamrotałam, odwracając się i rzucając bajgiel do kosza. Trafił w ścianę i wpadł do środka, pozostawiając na farbie tłustą plamę. Uśmiechnęłam się krzywo i stwierdziłam, że zostawię to tak, jak jest. – Kłapcio kazał ci już teraz życzyć wszystkiego najlepszego. – Podziękuj Kłapciowi. – Zmierzwiłam Ethanowi włosy i skwaszona wyszłam z kuchni. Wiedziałam. Mama i Luke nie będą pamiętali o moich urodzinach. Nie dostanę ani kartki, ani tortu, ani nawet nie usłyszę od nikogo „wszystkiego najlepszego”. Jeśli nie liczyć głupiego pluszaka mojego brata. To żałosne. Wróciłam do swojego pokoju, spakowałam podręczniki, pracę domową, strój na WF oraz iPoda, na którego przez rok oszczędzałam, mimo pogardy Luke’a dla tych „bezużytecznych, robiących sieczkę z mózgu gadżetów”. Jak na prawdziwego prowincjusza przystało, mój ojczym nie lubi niczego, co ułatwia życie, ani mu nie ufa. Komórki? Nie ma mowy, mamy przecież doskonały telefon stacjonarny. Gry wideo? To wynalazek szatana, który zamienia dzieci w przestępców i seryjnych morderców. Błagałam mamę, żeby kupiła mi laptop do nauki, ale Luke uparł się, że skoro jego przedpotopowy, trzeszczący pecet jemu wystarcza, to reszcie rodziny też powinien. Co z tego, że zanim otworzysz stronę internetową przez modem, miną całe wieki? A w ogóle to kto jeszcze używa modemów telefonicznych? Spojrzałam na zegarek i zaklęłam. Autobus zaraz nadjedzie, a ja miałam do głównej drogi dziesięć minut marszu. Za oknem niebo było szare i deszczowe, więc złapałam kurtkę. I po raz kolejny pożałowałam, że nie mieszkamy bliżej miasta. Przysięgam, że jak dostanę prawo jazdy i samochód, to zniknę stąd na zawsze. – Meggie? – Ethan stanął w drzwiach z królikiem pod brodą. Spojrzał na mnie ponuro błękitnymi oczami. – Mogę dziś jechać z tobą? – Co? – Włożyłam kurtkę i zaczęłam rozglądać się za plecakiem. – Nie, Ethan. Jadę teraz do szkoły. Dla dużych dzieci, nie dla kurdupli. Odwróciłam się i poczułam, jak moją nogę obejmują dwie małe rączki. Oparłam się ręką o ścianę, by nie upaść, i spojrzałam groźnie na brata. Ethan trzymał uparcie. Wpatrywał się we mnie z zaciętą miną. – Proszę – błagał. – Będę grzeczny, obiecuję. Zabierz mnie ze sobą. Tylko dziś. Westchnęłam i schyliłam się, żeby go podnieść. – O co chodzi, kurduplu? – zapytałam, odgarniając mu włosy z czoła. Mama będzie musiała niedługo je przystrzyc, bo zaczynają przypominać ptasie gniazdo. – Strasznie się dziś do mnie lepisz. O co chodzi? – Boi się – wymamrotał Ethan i wtulił się w moją szyję. – Boisz się czegoś? Pokręcił głową. – Kłapcio się boi. – A czego boi się Kłapcio? – Pana w szafie. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Czasami Ethan był tak cichy i poważny, że zapominałam o tym, że ma tylko cztery lata. Wciąż męczyły go dziecięce lęki – a to bał się potworów spod łóżka, a to licha w szafie. W świecie Ethana pluszaki z nim rozmawiały, niewidzialni ludzie machali z kępy krzaków, a potwory tłukły długimi pazurami w okno sypialni. Rzadko wspominał o nich mamie czy Luke’owi. Od kiedy nauczył się chodzić, zawsze przychodził z tymi opowieściami do mnie. Westchnęłam. Chciał, żebym poszła na górę i sprawdziła, czy na pewno nic nie kryje się w szafie ani pod łóżkiem. Właśnie po to trzymałam latarkę na jego nocnym stoliku. Za oknem niebo przeszyła błyskawica, a gdzieś daleko zagrzmiało. Skrzywiłam się. Droga do autobusu nie będzie najprzyjemniejsza. Cholera, nie mam na to czasu. Ethan odsunął się trochę i spojrzał na mnie prosząco. Znów westchnęłam. – Dobrze – mruknęłam i postawiłam go na podłogę. – Chodźmy sprawdzić, co z tymi potworami. Cicho poszedł za mną na górę i patrzył przejęty, jak brałam latarkę, a potem schyliłam się i zaświeciłam pod łóżko. – Żadnych potworów – stwierdziłam stanowczo i wstałam. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją z rozmachem. Ethan wyglądał zza moich nóg. – Tu też żadnych potworów. Już wszystko w porządku? Skinął głową i uśmiechnął się blado. Właśnie miałam zamknąć drzwi, kiedy w kącie zauważyłam dziwny szary kapelusz. Z półkulistym denkiem przepasanym czerwoną wstążką i okrągłym rondem – melonik. Dziwne. Co on tu w ogóle robi? Kiedy się wyprostowałam i zaczęłam odwracać, kątem oka dostrzegłam ruch. Jakaś postać ukryła się za drzwiami sypialni Ethana i przez szparę wpatrywała się we mnie bladymi oczami. Odwróciłam się gwałtownie, ale oczywiście nic już tam nie było. Jezu, przez Ethana też zaczęłam widzieć nieistniejące stwory. Muszę przestać oglądać horrory po nocach. Potworny grzmot tuż nad moją głową sprawił, że aż podskoczyłam. O szyby zaczął walić deszcz. Minęłam w biegu Ethana, wypadłam z domu i pognałam ulicą.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj