Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Nauczyciele mówili od rzeczy, a zegarki zdawały się cofać. W końcu rozległ się ostatni dzwonek, wyzwalając mnie z nieskończonych męczarni rozważań nad tym, czy x równa się y. To właśnie dziś, powiedziałam sobie i ruszyłam zatłoczonymi korytarzami, starając się nie utonąć w tłumie. Mokre tenisówki piszczały na kafelkach podłogowych, a od potu, dymu i odoru ciał powietrze było aż gęste. Żołądek podszedł mi do gardła z nerwów. Dasz sobie radę. Nie myśl o tym. Po prostu idź i to zrób. Omijając uczniów, dotarłam do końca korytarza i zajrzałam do pracowni komputerowej. Był tam. Siedział przy biurku z nogami opartymi o krzesło obok. Scott Waldron, kapitan drużyny futbolowej. Cudowny Scott. Król szkoły. Miał na sobie biało-czerwoną kurtkę sportową, która podkreślała jego szeroką klatę, a gęste ciemnoblond włosy sięgały mu do kołnierzyka. Serce zaczęło mi walić jak młotem. Cała godzina w jednym pomieszczeniu ze Scottem Waldronem. I nikt nam nie będzie przeszkadzał. Zwykle nie miałam szans zbliżyć się do Scotta. Zawsze otaczali go Angie i jej koleżanki cheerleaderki albo jego koledzy z drużyny. W pracowni byli też inni uczniowie, maniacy komputerowi i kujony, na których Scott Waldron nigdy nie zwróciłby uwagi. Sportowcy i cheerleaderki, jeśli tylko mogli, nigdy się tutaj nie zjawiali. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali. Kiedy do niego podeszłam, nawet nie podniósł wzroku. Wyciągał się na krześle, z nogami w górze i głową odchyloną do tyłu, i rzucał przez salę niewidzialną piłkę. Odchrząknęłam. Nic. Odchrząknęłam znowu, trochę głośniej. Nadal żadnej reakcji. Zebrałam się na odwagę, stanęłam przed nim i zamachałam ręką. W końcu spoczęło na mnie spojrzenie jego kawowobrązowych oczu. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, a potem uniósł powoli jedną brew, jakby się zastanawiał, czemu niby miałabym z nim rozmawiać. Jejku. Powiedz coś, Meg, coś inteligentnego. – Hm… – wyjąkałam. – Cześć. Jestem Meghan. Siedzę za tobą. Na informatyce. Wciąż patrzył na mnie zdziwiony i poczułam, jak się czerwienię. – Eee… Nie oglądam za dużo meczów, ale myślę, że jesteś świetnym rozgrywającym, nie żebym wielu widziała… właściwie to tylko ciebie. Ale chyba naprawdę wiesz, co robisz. Jestem na wszystkich twoich meczach. Zwykle siedzę gdzieś z tyłu, więc pewnie mnie nie widziałeś. O Boże. Zamknij się, Meg. Natychmiast się zamknij. Zacisnęłam usta, aby powstrzymać ten strumień bełkotu. Chciałam się zaszyć w jakiejś dziurze i umrzeć. Co ja sobie wyobrażałam, że się na to zgodziłam? Lepiej być niewidzialna, niż zrobić z siebie totalną idiotkę, i to na oczach Scotta. Mrugnął leniwie, uniósł ręce i wyciągnął z uszu słuchawki. – Sorki, mała – odezwał się przeciągle cudownym, głębokim głosem. – Nic nie słyszałem. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się krzywo. – To ty masz mi dawać korki? – Eee… tak. – Wyprostowałam się i wygładziłam resztki godności osobistej. – Jestem Meghan. Pan Sanders prosił, żebym ci pomogła w programowaniu. Wciąż uśmiechał się kpiąco. – Ty jesteś tą dziewczyną ze wsi, co mieszka na mokradłach? W ogóle wiesz, co to jest komputer? Poczerwieniałam, a żołądek podszedł mi do gardła. W porządku, może w domu nie mam za dobrego komputera. Ale właśnie dlatego większość czasu po szkole spędzałam tutaj, w pracowni, odrabiając lekcje albo surfując w sieci. Prawdę mówiąc, za kilka lat zamierzałam dostać się do wyższej szkoły informatyki i programowania. Programowanie i tworzenie stron internetowych nie stanowiły dla mnie problemu. Do cholery, wiedziałam, do czego służy komputer. Ale pod wpływem krytyki Scotta udało mi się tylko wykrztusić: – T...tak. Wiem. To znaczy, naprawdę sporo umiem. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Moja duma została zraniona. Musiałam mu udowodnić, że nie jestem taką prostaczką, za jaką mnie uważał. – Chodź, pokażę ci – zaproponowałam i sięgnęłam do klawiatury. I wtedy stało się coś dziwnego. Nie zdążyłam nawet dotknąć klawiszy, kiedy rozświetlił się ekran komputera. Zamarłam z palcami nad klawiaturą, a na błękitnym ekranie zaczęły pojawiać się słowa. „Meghan Chase. Widzimy cię. Idziemy po ciebie”. Zamarłam. Słowa pojawiały się dalej. Wciąż te same trzy zdania, raz za razem. „Meghan Chase. Widzimy cię. Idziemy po ciebie. Meghan Chase. Widzimy cię. Idziemy po ciebie. Meghan Chase. Widzimy cię. Idziemy po ciebie”. Raz za razem, aż zajęły cały ekran. Scott odchylił się na krześle, spojrzał na mnie z ukosa, a potem na komputer. – Co to? – zapytał wkurzony. – Co ty robisz, wariatko? Odepchnęłam go, potrząsnęłam myszką, puknęłam w Escape, po czym przycisnęłam Ctrl/Alt/Del, aby zatrzymać niekończący się potok słów. Ale nic nie działało. Nagle, bez ostrzeżenia, słowa zniknęły i przez moment ekran był pusty. A potem na ekranie pojawiła się wypisana wielkimi literami inna wiadomość: „Scott Waldron podgląda chłopaków pod prysznicem, ha, ha, ha”. Jęknęłam. Wiadomość zaczęła przesuwać się po wszystkich monitorach w pracowni, a ja nie mogłam tego zatrzymać. Uczniowie przed komputerami zamarli na chwilę, zaskoczeni, po czym zaczęli się śmiać i pokazywać Scotta palcami. Czułam, jak jego spojrzenie wbija mi się w plecy jak nóż. Przestraszona odwróciłam się do niego i zobaczyłam, jak nabiera głęboko powietrza i mierzy mnie wzrokiem. Jego twarz przybrała kolor purpurowy, pewnie z wściekłości albo ze wstydu. Wytknął mnie palcem. – Myślisz, że to zabawne, wariatko z bagien? Tak? Poczekaj. Pokażę ci, co jest zabawne. Właśnie wykopałaś sobie grób, kretynko. Wypadł z pracowni, a w sali wciąż jeszcze było słychać śmiech. Kilka osób uśmiechnęło się do mnie, niektórzy klaskali i pokazywali uniesione kciuki. Jeden nawet puścił do mnie oko. Kolana mi drżały. Opadłam na krzesło i gapiłam się bezmyślnie w komputer, który nagle się wyłączył, ukrywając obraźliwą wiadomość, ale było już za późno, stało się. Żołądek mi się skurczył, a oczy piekły. Ukryłam twarz w dłoniach. Już po mnie. Jestem załatwiona. To koniec, Meghan. Ciekawe, czy mama zgodzi się przenieść mnie do szkoły z internatem w Kanadzie? W moje ponure myśli wdarł się cichy chichot. Uniosłam głowę. Na szczycie monitora, niezbyt dobrze widoczne pod światło, przysiadło malutkie, niekształtne coś. Było patykowate i wychudłe, miało długie, cienkie ramiona i wielkie nietoperzowate uszy. Obserwowało mnie inteligentnie zmrużonymi zielonymi oczami. Uśmiechnęło się szeroko, ukazując dwa rzędy fosforyzująco niebieskich, spiczastych zębów, po czym zniknęło zupełnie jak obraz z ekranu komputera. Wpatrywałam się chwilę w miejsce, gdzie siedziało to stworzenie, a moje myśli galopowały jak oszalałe. No, świetnie. Nie dość, że Scott mnie nienawidzi, to jeszcze mam halucynacje. Meghan Chase, ofiara załamania nerwowego na dzień przed szesnastymi urodzinami. Lepiej wyślijcie mnie do psychiatryka, bo na pewno nie przeżyję kolejnego dnia w szkole. Z trudem wstałam i powlokłam się na korytarz. Robbie czekał na mnie przy szafkach, z dwiema puszkami napoju gazowanego w rękach. – Cześć, księżniczko – odezwał się, gdy do niego doczłapałam. – Wcześniej wyszłaś. Jak poszły korki? – Nie nazywaj mnie tak – wymamrotałam i z impetem walnęłam czołem w drzwi szafki. – A korepetycje poszły super. Zabij mnie, błagam. – Aż tak dobrze? – Rzucił we mnie puszką, którą ledwo złapałam, i otworzył z sykiem swój napój imbirowy, po czym odezwał się radośnie: – No, mógłbym powiedzieć: „A nie mówiłem?” Zmierzyłam go zabójczym wzrokiem. Z jego twarzy zniknął uśmiech. – Ale… nie powiem. – Zacisnął usta, powstrzymując uśmiech. – Ponieważ… to byłoby nieładnie. – A w ogóle co ty tu robisz? – zapytałam. – Wszystkie autobusy już ci uciekły. A może czaiłeś się pod pracownią, jak jakiś świrnięty prześladowca? Rob zakaszlał głośno i pociągnął łyk napoju. – Hej, zastanawiałem się – mówił dalej – jakie masz plany na jutro, na urodziny?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj