Rozdział  drugi

Rose

Weszli do chałupy, gdy tylko Gabriel wziął się w garść. Ginna zerknęła na nich znad kociołka i zacisnęła usta w wąską kreskę. Griff podbiegł od razu, machając krótkim ogonem. Claya tylko szturchnął nosem, ale nogę Gabriela zaczął obwąchiwać z takim zainteresowaniem, jakby była drzewem, pod którym sikają wszystkie psy z okolicy. Pod tym względem psisko chyba niewiele się pomyliło. Dawny przyjaciel Coopera wyglądał fatalnie, co dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka. Włosy i brodę miał potargane, ubranie tak podarte i brudne, że przypominało żebracze łachmany. W butach widać było dziury, paluchy sterczały z nich jak plotkary z okien. Poruszał niespokojnie rękami, jakby nad nimi w ogóle nie panował: albo je załamywał, albo palcami skubał w roztargnieniu rąbek szaty. Najgorsze jednak były oczy. Zapadły się głęboko w pobrużdżoną twarz, a spoglądał nimi tak ostro i z taką udręką, jakby wszędzie dostrzegał coś, czego nie chciał widzieć. – Griff, leżeć! – rzucił Clay. Pies obejrzał się na dźwięk swojego imienia. Z wodnistymi ślepiami i różowym językiem wystającym z kłębowiska czarnej szczeciny nie wyglądał najpiękniej i właściwie nie nadawał się do niczego prócz wylizywania talerzy. Nie umiał zaganiać owiec ani wypłaszać głuszców z kryjówek, a gdyby ktoś włamał się do chałupy, prędzej przyniósłby mu kapcie, niż pogonił intruza. Jednakże na sam widok kudłatej psiej mordy Clay się uśmiechał, a to już było nie byle co. – Gabrielu. – Ginna odzyskała w końcu głos, choć się nie uśmiechnęła i nie podeszła, by uściskać gościa. Nigdy nie darzyła Gabriela szacunkiem. Clay podejrzewał nawet, że Ginna wini dawnego kolegę z grupy o wszystkie przywary męża (uprawianie hazardu, skłonność do bójek, nadmierny pociąg do trunków), których oduczyła go w ciągu minionych dziesięciu lat, i wszystkie inne złe nawyki (takie jak jedzenie z otwartą gębą, zapominanie o umyciu rąk czy okazjonalne na szczęście podduszanie ludzi), nad którymi wciąż pracowała. Do tego dochodziły – rzadkie, bo rzadkie – wizyty Gabriela w czasach już po tym, jak odeszła jego żona. Zawsze przybywał z tą samą propozycją: chciał doprowadzić do ponownego zebrania grupy, aby raz jeszcze wyruszyć na poszukiwanie sławy, fortuny i z pewnością niebezpiecznych przygód. A to proponował, by pojechali do miasta na południu, które trzeba ratować przed smokiem, a to chciał oczyścić Las Płaczu z watahy wilkołaków lub też iść na odsiecz staruszce mieszkającej na drugim krańcu królestwa, ponieważ tylko Saga była w stanie rozwiesić, a potem zebrać całe zrobione przez nią pranie! Clay nie potrzebował wsparcia Ginny, by odrzucać te propozycje, sam bowiem widział, że Gabrielowi ckni się za czymś, czego nie da się przywrócić. Przyjaciel był niczym starzec, który trzyma się kurczowo wspomnień ze świetlanej młodości. Ba, Gabriel był tym starcem. Tymczasem życie nie toczy się w ten sposób. Nie jest kołem, które zatacza kręgi raz po raz. Zdaniem Claya przypominało raczej łuk – było jednokierunkowe jak droga słońca po niebie, które najpierw wspina się ku górze, by rozbłysnąć najjaśniej, a potem zaczyna nieuchronnie opadać ku horyzontowi. Clay otrząsnął się z głębokiego zamyślenia. Czasami tak miał, żałował tylko, że nie potrafi przekuwać myśli w słowa. Gdyby umiał to robić, byłby naprawdę wyszczekanym draniem. A tak, sterczał tam jak kołek, wsłuchując się w coraz bardziej niezręczną ciszę dzielącą jego żonę i przyjaciela. – Wyglądasz na głodnego – powiedziała w końcu Ginna. Gabriel przytaknął i znów zaczął wykonywać te niezborne ruchy rękami. Widząc to, żona Coopera – jego ukochana, przemiła, cudowna żona – zmusiła się do uśmiechu, po czym sięgnęła ponownie po chochlę, którą wcześniej mieszała w kociołku. – Siadaj zatem – rzuciła przez ramię. – Nakarmię cię. Dzisiaj zrobiłam ulubione danie mojego męża: potrawkę z zająca na wywarze grzybowym. Gabriel się zdumiał. – Przecież Clay nie znosi grzybów. Spostrzegłszy, że plecy żony tężeją, Cooper zebrał się w sobie. – Kiedyś ich nie znosiłem, to fakt – rzekł radosnym tonem, zanim jego żona, impulsywna, pyskata, diablo przerażająca żona zdążyła się odwrócić i strzaskać gościowi czaszkę wielką kopyścią. – Ginna jednak coś z nimi robi. Sprawia, że są… – „Nie aż tak kurewsko obrzydliwe”, chciał powiedzieć, lecz zreflektował się w porę i dokończył nieprzekonująco: – Całkiem smaczne. – Zwracając się do żony, zapytał: – Co ty tam z nimi robisz, kochanie? – Gotuję – odwarknęła najbardziej złowieszczym tonem, do jakiego jest zdolna kobieta. W kąciku ust Gabriela pojawiło się coś, co mogło być zaczynem uśmiechu. Zawsze uwielbiał patrzeć, jak wiję się pod jej obcasem, przypomniał sobie Clay, siadając na krześle. Przyjaciel natychmiast poszedł w jego ślady. Griff podreptał w tym czasie na swoje legowisko, by wylizać porządnie jaja, a potem zapaść w kolejną drzemkę. Cooper z trudem zwalczył poczucie zazdrości na ten widok. – Tally w domu? – zapytał. – Wyszła – odparła Ginna. – Dokądś. Oby dokądś blisko. W pobliskim lesie pojawiły się kojoty. A po wzgórzach grasowały wilki. U licha, Ryk Yarsson widział centaura w pobliżu farmy Tassela. Albo łosia. Każde z tych zwierząt mogłoby zabić młodą dziewczynę, gdyby wpadła na nie z zaskoczenia. – Powinna być w domu przed zmrokiem – przypomniał. Żona skrzywiła się na tę uwagę. – Ty także. Wziąłeś dodatkowe godziny na murze czy wyczuwam od ciebie smród królewskich szczyn? Tak nazywała piwo serwowane w jego ulubionej gospodzie. Nazwa była na tyle celna, że Clay roześmiał się, gdy usłyszał ją po raz pierwszy. W tym momencie jednak nie wydawała mu się ani trochę zabawna. Co do Gabriela – przeciwnie. Jemu humor wyraźnie się poprawił po tej wymianie zdań. Przyjaciel z dawnych czasów uśmiechał się pod nosem jak młodzik, który widzi, że brat dostaje burę za jego występek. – Tally poszła na bagna – wyjaśniła tymczasem Ginna, wyciągając z kredensu dwie ceramiczne miski. – Ciesz się, że naniesie do domu tylko żab. Kiedy zacznie sprowadzać tu chłopaków, będziesz miał więcej powodów do zmartwień. – Nie ja jeden – odburknął. Jego żona i to stwierdzenie przyjęła skrzywieniem ust, a mógłby przecież jeszcze zapytać, dlaczego nie postawiła przed nim michy z parującą potrawką. Słyszał potężne burczenie w brzuchu, i to pomimo świadomości, że obok rozgotowanego mięsa pływa pełno grzybów. Ginna tymczasem zdjęła opończę z wieszaka przy drzwiach. – Pójdę i sprawdzę, czy u Tally wszystko w porządku – oświadczyła. – Może potrzebować pomocy przy niesieniu żab. – Podeszła i pocałowała Claya w czubek głowy, po czym wygładziła mu włosy. – A wy pogadajcie sobie w tym czasie, chłopcy.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj