Otworzyła drzwi i przystanęła nagle, jakby się zawahała. Zerknęła przez ramię najpierw na Gabriela, który rzucił się na potrawkę, jakby to był jego pierwszy ciepły posiłek od bardzo dawna, a następnie na Claya. Cooper dopiero kilka dni później pojął (po dokonaniu trudnego wyboru i przejechaniu wielu mil), co w tym momencie dostrzegł w jej oczach. Był to swoisty smutek, pełen zrozumienia i rezygnacji, jakby już wtedy wiedziała – jego kochająca, piękna, nieziemsko bystra żona – że to, co się wydarzy, jest nieuniknione jak zima albo spływ wód rzeki ku morzu. Z zewnątrz powiało chłodem. Ginna zadrżała mimo ciepłej opończy, po czym wyszła. – Chodzi o Rose. Skończyli jeść, odstawili miski na bok. Clay wiedział, że powinien umieścić je w balii, aby wymoczyły się w wodzie, dzięki czemu łatwiej będzie je potem wyszorować, ale czuł, że nie może ruszyć się teraz od stołu. Gabriel zjawił się wieczorową porą, przybywając z naprawdę daleka, by mu coś powiedzieć. Niech więc to wreszcie z siebie wydusi. – Masz na myśli swoją córkę? – doprecyzował Clay. Gabriel skinął wolno głową. Dłonie trzymał płasko na blacie. Wzrok miał utkwiony w jakimś punkcie między nimi. – Jest taka uparta – wydukał w końcu. – Porywcza. Chciałbym móc powiedzieć, że ma to po matce, ale… – Uśmiechnął się znów ze smutkiem, tylko przelotnie. – Pamiętasz, jak uczyłem ją walki na miecze? – Pamiętam, że ci mówiłem, iż to niezbyt dobry pomysł – odparł Clay. Gabriel zbył tę uwagę wzruszeniem ramion. – Chciałem, żeby umiała się obronić. Wiesz, coś w stylu: dziabnij drania ostrym końcem i tyle, ale ona chciała umieć więcej. Chciała być w tym… – zamilkł, szukając odpowiedniego słowa – …świetna. – Jak jej ojciec. Na twarzy Gabriela zagościła kwaśna mina. – Tak. Nasłuchała się zbyt wielu opowieści, jak sądzę. Nabiła sobie głowę tymi nonsensami o bohaterstwie i braterstwie broni. Ciekawe, kto jej tego wszystkiego naopowiadał? zapytał w duchu Clay. – Wiem – rzucił Gabriel, jakby czytał mu w myślach. – Po części to moja wina, nie mam zamiaru przeczyć. Ale nie jestem winien wszystkiemu. Dzieciaki dzisiaj… one mają jakąś obsesję na punkcie najemników, Clay. Wielbią ich. To nienormalne. Przecież większość tych drani nie należy nawet do żadnej grupy! Wynajmują bandę zbirów, którzy walczą za nich, a sami paradują w tych swoich fircykowatych zbrojach z wymalowanymi gębami i lśniącymi mieczykami u boku. Jest nawet taki jeden, nie robię cię w konia, który rusza do boju na mantykorze! – Na mantykorze? – zdziwił się Clay. Gabriel zaśmiał się gorzko. – No właśnie. Kto normalny rusza do boju na mantykorze? Przecież te draństwa są niebezpieczne! Tobie akurat nie muszę tego mówić… Nie musiał. Clay miał paskudną bliznę na prawym udzie, trwały ślad po tańcu z jednym z tych potworów. Mantykory nie da się udomowić, a już z pewnością nie nadaje się pod siodło. Zresztą kto chciałby wskoczyć na grzbiet skrzydlatego lwa, którego ogon zakończony jest kolcem jadowym? – Nas też kiedyś wielbili – przypomniał przyjacielowi Cooper. – A w każdym razie ciebie. I Ganelona. Do dzisiaj opowiadają o was niestworzone historie. I śpiewają piosenki. Opowieści były oczywiście mocno przesadzone. A piosenki w przeważającej większości nie na temat. Niemniej jedne i drugie przetrwały do czasów, w których ich bohaterowie byli już kimś zupełnie innym. „Kiedyś byliśmy wielcy, sławni…” – To nie to samo – upierał się Gabriel. – Powinieneś zobaczyć, jakie tłumy się dzisiaj zbierają, gdy któraś grupa wkracza do miasta. Faceci wrzeszczą, baby płaczą. – To straszne – mruknął Clay, bynajmniej nie żartując. Gabriel mówił dalej, jakby Cooper w ogóle się nie odezwał. – No więc Rose zapragnęła nauczyć się obracania mieczem, a ja uległem pod presją. Miałem nadzieję, że prędzej czy później zarzuci naukę, a skoro tak się już uwzięła, równie dobrze to ja mogłem być jej instruktorem. Nie wiesz nawet, jak bardzo wkurzyłem jej matkę. Tak się złożyło, że Clay wiedział. Valerię wkurzała każda forma przemocy oraz broń, jak również wszyscy ci, którzy używali pierwszej lub drugiej, i to bez względu na intencje. Saga rozpadła się przed laty głównie z jej powodu. – Problem w tym – kontynuował Gabriel – że Rose była dobra, naprawdę dobra w fechtunku, i wierz mi, to nie są tylko czcze przechwałki dumnego ojca. Zaczęła od sparingów z dzieciakami w swoim wieku, a gdy zmłóciła już wszystkie tyłki w okolicy, zaczęła szukać okazji do walki na ulicy, potem zaś przeszwarcowała się jakoś do pomniejszych turniejów. – Nieodrodna córka Złotego Gabriela – zażartował Clay. – To musiały być naprawdę niezłe walki. – Też tak sądzę – przyznał jego przyjaciel. – Ale któregoś dnia Valeria zauważyła sińce. Odbiło jej na ten widok. Całą winę, rzecz jasna, zrzuciła na mnie. Zaparła się… sam wiesz, jaka potrafi być przekonująca… no i Rose zaprzestała walk na jakiś czas, z tym że… – Zawiesił głos, jakby gorzkie słowa nie chciały mu przejść przez usta. – Po tym jak jej matka odeszła, nie dogadywałem się za dobrze z Rose. Znów zaczęła znikać. Czasami nie wracała do domu przez kilka dni z rzędu. Przynosiła nowe siniaki, nie mówiąc o poważniejszych obrażeniach. Obcięła włosy. Dzięki niech będą Czwórcy Świętej, że jej matki podówczas nie było już z nami, bo skończyłbym łysy jak kolano. A potem pojawił się cyklop. – Cyklop? Gabriel spojrzał na Coopera spode łba. – Wielki drań z jednym okiem pośrodku czoła. Clay wytrzymał jego spojrzenie. – Wiem, jak wygląda cyklop, baranie. – Dlaczego więc pytasz? – Ja wcale… – Cooper zamilkł. – Mniejsza o to. Co z tym cyklopem? Gabriel westchnął. – To było tak… Pewien cyklop osiadł w starym forcie na północ od Ottersbrook. Tu ukradł trochę bydła, tam kilka kóz albo psa, a potem wybił do nogi ludzi, którzy poszli szukać żywiny. Dworscy mieli akurat pełne ręce roboty, więc rozglądali się za kimś, kto mógłby go dla nich usiec. Tyle że w okolicy nie było żadnych najemników, a w każdym razie nikogo na tyle mocnego, by poradził sobie z cyklopem. Wtedy ktoś podrzucił im moje nazwisko. Wysłali nawet umyślnego, żeby zapytał, czy się podejmę zadania, ale powiedziałem stanowcze: nie. U licha, dzisiaj nie mam nawet własnego miecza! Zaskoczony Clay znów wpadł mu w słowo. – Co? Jak to? A Vellichor? Gabriel spuścił wzrok. – No… wiesz… sprzedałem go. – Co takiego? – zapytał Cooper, lecz zanim przyjaciel zdążył odpowiedzieć, sam złożył dłonie na stole, w obawie, że zaciśnie je w pięści albo chwyci jakieś naczynie i roztrzaska je o głowę Gabriela. Gdy znów się odezwał, musiał z całych sił panować nad swoim głosem. – Powiedziałeś, iż sprzedałeś Vellichora. Miecz, który archont powierzył ci na łożu śmierci i którego wcześniej użył, by wyrąbać sobie przejście ze swojego świata do naszego? Czy mówimy o tym samym mieczu? I ty go, kurwa, sprzedałeś?! Gabriel, który zapadał się w sobie po każdym kolejnym słowie przyjaciela, ostrożnie potaknął. – Miałem długi do spłacenia, a Valeria nalegała, abym pozbył się go z domu po tym, gdy odkryła, że to ja nauczyłem Rose walczyć – wyznał płaczliwym tonem. – Twierdziła, że jest niebezpieczny. – Ona… – Clay się pohamował. Opadł na oparcie krzesła, przetarł oczy kłykciami. Jęknął głośno, a Griff, wyczuwając irytację pana, odpowiedział ze swojego posłania podobnym dźwiękiem. – Dokończ opowieść – wyrzucił wreszcie z siebie wstrząśnięty Cooper. Gabriel podjął: – Jak już wspomniałem, odmówiłem wyprawy na cyklopa, a ten w ciągu paru tygodni narobił w okolicy niezłego burdelu. W końcu dobiegły mnie słuchy, że ktoś się na niego zasadził i zabił go. – Uśmiechnął się z zazdrością i smutkiem zarazem. – Sam jeden. – Rose – mruknął Clay. To nie było pytanie. Nie musiał o nic pytać, by wiedzieć. Gabriel potwierdził skinieniem głowy. – Z dnia na dzień stała się sławna. Krwawa Rose, tak na nią wołali. Piękny przydomek, cokolwiek mówić. Owszem, przyznał w myślach Clay, ale nie powiedział tego na głos. Nadal wściekał się o miecz. Im prędzej jego dawny przyjaciel wydusi z siebie wszystko, co ma do powiedzenia, tym prędzej usłyszy, że ma się wynosić z tego domu i więcej nie wracać. – Zebrała nawet własną grupę – kontynuował tymczasem Gabriel. – Wspólnie oczyścili kilka gniazd w pobliżu miasta. Załatwili wielkie pająki, padlinożernego wyrma z kanałów, o którego istnieniu wszyscy zdążyli zapomnieć. Mimo to miałem nadzieję… – Przygryzł wargę. – Miałem wciąż nadzieję, że jednak obierze inną drogę życia, lepszą, zamiast podążyć w moje ślady. – Podniósł głowę. – A potem nadeszło wezwanie z republiki. Castia błagała, by każdy, kto potrafi robić mieczem, wyruszył przeciw hordzie z Wyldu. Clay tylko przez moment zastanawiał się, jakie to ma znaczenie dla opowieści przyjaciela. Natychmiast przypomniał sobie, o czym mówiono wieczorem w gospodzie. Dwudziestotysięczna armia rozgromiona przez wielekroć liczniejszego wroga, niedobitki oblężone w Castii, ludzie żałujący, że nie zginęli w bitwie, zamiast konać powoli w cierpiącym głód i choroby mieście. To oznaczało, że córka Gabriela nie żyje bądź że zginie niebawem, gdy miasto padnie. Clay otworzył usta, by się odezwać, zarazem próbując zapanować nad łamiącym się głosem. – Gabrielu, ja… – Muszę ją uratować, Clay. I chciałbym mieć cię u swojego boku. – Gabriel pochylił się nad stołem, w jego spojrzeniu lśnił żar ojcowskiego gniewu i lęku. – Czas zebrać grupę.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj