Latarnicy autorstwa Emmy Stonex to odurzająca i trzymająca w napięciu historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Nadzwyczajna i literacka opowieść o miłości i żalu oraz próbie zrozumienia, jak strach potrafi zatrzeć granice między rzeczywistością a wyobrażeniem. Wydawnictwo Echa zapowiedziało premierę Latarników na 24 listopada. Już teraz możecie przeczytać naszą recenzję powieści Emmy Stonex.

LATARNICY - OPIS I OKŁADKA

Podobno nigdy nie odkryjemy, co się z nimi stało. Podobno morze strzeże swych tajemnic… Kornwalia, rok 1972. Trzech mężczyzn znika z latarni morskiej odległej o mile od brzegu. Drzwi wejściowe są zamknięte od wewnątrz, a zegary zatrzymały się o godzinie 8:45. Dziennik jednego z nich opisuje potężną burzę, ale przez cały tydzień na niebie nie pojawiła się ani jedna chmura. Co tak naprawdę się tam wydarzyło? Dwadzieścia lat później wdowy po zaginionych wciąż nie mogą pogodzić się ze stratą. Helen, Jenny i Michelle oddaliły się od siebie. Ale wszystko zmienia się, kiedy kontaktuje się z nimi młody dziennikarz, który próbuje rozwikłać zagadkę. Prawda może wyjść na jaw dopiero w konfrontacji z najgłębiej skrywanymi lękami… Latarnicy to odurzająca i trzymająca w napięciu historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Nadzwyczajna i literacka opowieść o miłości i żalu oraz próbie zrozumienia, jak strach potrafi zatrzeć granice między rzeczywistością a wyobrażeniem.
Źródło: Echa
Przeczytajcie fragment Latarników w przekładzie Agaty Ostrowskiej:

LATARNICY - FRAGMENT POWIEŚCI

I 1972 1 ZMIANA

Jory odsuwa zasłony. Dzień jest jasny, choć szary, radio gra piosenkę, którą mgliście kojarzy. Słucha serwisu informacyjnego, wiadomości o dziewczynce zaginionej z przystanku autobusowego gdzieś na północy, popija mocną herbatę z kubka. Biedna matka na pewno odchodzi od zmysłów. Krótkie włosy, krótka spódniczka, wielkie oczy – tak wyobraża sobie drżącą z zimna dziewczynkę i pusty przystanek autobusowy, na którym ktoś powinien był stać, oczyma duszy widzi, jak macha albo tonie, autobus zbliża się i jedzie dalej, niczego nieświadomy, a asfalt lśni czernią od deszczu. Morze jest spokojne, niby szkliste, jak zawsze po okresie złej pogody. Jory otwiera okno – świeże powietrze zdaje się niemal ciałem stałym, można by je kroić, grzechocze między chatkami rybackimi niczym kostka lodu w szklance z drinkiem. Nie ma to jak zapach morza, nic nie może się z nim równać: solankowy, czysty jak trzymany w lodówce ocet. Dzisiaj nie wydaje żadnego dźwięku. Jory zna morza głośne i ciche, rozkołysane i gładkie jak lustro, morza, na których łódka zdaje się ostatnim przebłyskiem ludzkości na fali tak wściekłej i zdeterminowanej, że zaczynasz wierzyć w rzeczy, w które nie wierzysz, na przykład że morze znajduje się w pół drogi między niebem a piekłem, czy jak zwał to, co leży wysoko nad nami, i to, co czai się w głębinach. Pewien rybak powiedział mu kiedyś, że morze ma dwie twarze. Trzeba zaakceptować obie, stwierdził, dobrą i złą, i od żadnej nigdy się nie odwracać. Dzisiaj, po długim czasie, morze jest po ich stronie. Dzisiaj to zrobią. To on decyduje, czy łódź może wypłynąć. Nawet jeśli o dziewiątej rano jest sprzyjający wiatr, nie wiadomo, czy o dziesiątej się to nie zmieni, a warunki w porcie są zawsze dziesięć razy lepsze niż przy latarni – jeśli przy brzegu fale mają, powiedzmy, półtora metra, to wokół niej osiągają piętnaście metrów. Nowy chłopak ma koło dwudziestki, żółte włosy i nosi okulary z grubymi soczewkami. Za szkłami jego oczy wydają się małe, nerwowe; przywodzi Jory’emu na myśl stworzonko żyjące w klatce wysypanej trocinami. Stoi na pirsie w sztruksowych dzwonach, wystrzępione końce nogawek pociemniały od wody morskiej. Wczesnym rankiem na nabrzeżu jest cicho i prawie pusto, ktoś wyprowadza psa, mleczarz wypakowuje butelki ze skrzynki. Lodowate zawieszenie między Gwiazdką a Nowym Rokiem. Jory razem z ekipą ładuje dobra przywiezione przez chłopaka – czerwone kartony z Tridentu zawierające zapasy na dwa miesiące: ubrania i jedzenie, świeże mięso, owoce, prawdziwe mleko (nie w proszku), gazetę, puszkę herbaty, tytoń Golden Virginia – i porządnie przywiązują je do pokładu łodzi, zabezpieczając plandeką. Latarnicy się ucieszą; od czterech tygodni żyli konserwami i artykułami z wydania „Maila” z dnia ostatniej dostawy zapasów. Na płyciźnie woda czka wodorostami, siorbie i chlupocze wokół łodzi. Chłopak wdrapuje się na pokład, ma mokre tenisówki, jak ślepiec kurczowo łapie się burt. Pod pachą trzyma przewiązaną sznurkiem paczkę z rzeczami osobistymi – książki, magnetofon, taśmy, czymkolwiek będzie zabijał czas na miejscu. Najprawdopodobniej student: ostatnimi czasy do Tridentu zgłasza się sporo studentów. Pewnie jakiś muzyk, kompozytor, tekściarz, wygląda na takiego. Będzie tkwił w latarni, myśląc sobie: tak trzeba żyć. Potrzebują jakiegoś zajęcia, zwłaszcza na wieżach – nie można przez cały czas biegać w górę i w dół po schodach. Dawno temu Jory poznał latarnika, który budował statki w butelce; zręczny rzemieślnik pracował nad nimi przez cały pobyt na wyspie, a pod koniec mógł się pochwalić pięknymi okazami. Potem jednak zainstalowali im telewizję i facet to rzucił – dosłownie wywalił cały warsztat przez okno do morza i od tamtej pory w każdej wolnej chwili gapił się w ekran. – Długo pan tu pracuje? – pyta nowy. Jory odpowiada, że owszem, zaczął, kiedy jego jeszcze nie było na świecie. – Już prawie nie wierzyłem, że nam się uda – ciągnie chłopak. – Czekałem od wtorku. Znaleźli mi kwaterę w wiosce, całkiem przyjemną, ale nie aż tak, żebym chciał zostać tam na dłużej. Codziennie wyglądałem przez okno i zastanawiałem się, kiedy wreszcie wypłyniemy. Cholerny sztorm. Szczerze mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić, jak tam będzie, kiedy znowu popsuje się pogoda. Podobno człowiek nie wie, co to prawdziwy sztorm, dopóki nie przeżyje go na morzu, nie poczuje, jakby latarnia miała się pod nim lada chwila zawalić i runąć do wody. Nowi zawsze dużo gadają. To z nerwów, myśli Jory, młody boi się przeprawy, że wiatr może się zmienić i utrudnić przybicie do wyspy, że może nie dogada się z załogą latarni, zastanawia się, jaki będzie szef. To jeszcze nie jest latarnia tego chłopaka i prawdopodobnie nigdy nią nie będzie. Nadetatowcy przychodzą i odchodzą, raz latarnia lądowa, innym razem na skałach, rzucają nimi po całym kraju. Jory poznał ich już dziesiątki, palili się, żeby zacząć, zauroczeni romantyczną wizją, ale rzeczywistość ma w sobie niewiele romantyzmu. Trzech facetów w latarni otoczonej morzem. Nie ma w tym nic szczególnego: trzech mężczyzn i dużo wody. Trzeba szczególnego charakteru, żeby wytrzymać tak długie zamknięcie. Samotność. Izolacja. Monotonia. W promieniu wielu kilometrów nic tylko morze, morze, morze. Zero przyjaciół. Zero kobiet. Jedynie pozostała dwójka, dzień w dzień, bez drogi ucieczki – to może doprowadzić do obłędu.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj