– Ja pierdolę! – szepnęła Lucia, cała w nerwach. Zaciskała zęby tak mocno, że rozbolała ją żuchwa. Przecież nie będą się tak bawić godzinami. Sama szybciej zmusiłaby go do mówienia. – Jestem pewna, że symuluje – stwierdziła. – Możliwe – ostudził ją Peña. – Ale dopóki nie porozmawiamy z psychiatrą, musimy grać w jego grę. Inaczej wyrucha nas każdy adwokacina, kumasz? Psychiatra jest w drodze? – Tak, niedługo tu będzie. – Ile masz lat, Marto? – rozległ się głos Ariasa. – A ile by mi pan dał? – zapytała figlarnie „Marta”. – Czy wiesz, kto zabił sierżanta Moreirę? – Tak. Ricardo. – Znasz tego Ricarda? – No oczywiście, że go znam, wszyscy go znamy. Nie jest dobry. Jest zły. Nie lubię go. I się go boję. Lucia musiała przyznać, że przekonanie, z jakim „Marta” szkicowała portret Ricarda, było dość niepokojące. – Czy możesz mi powiedzieć coś więcej na jego temat? – zaproponował Arias. – Nie, nie chcę. – A to dlaczego? – Boję się go. – Dlaczego się go boisz? – Wszyscy się go boją. – Jest aż taki zły? Lucia była poruszona strwożoną miną Schwartza. – Przeraża mnie ten gość – stwierdził Peña półgłosem, wstając. Była zaskoczona. Jej szef raczej nie ulegał sugestiom. Był twardzielem. Stara szkoła. Miał do czynienia z najgroźniejszymi hiszpańskimi bandytami. Ale zmiany osobowości u Schwartza wytrąciłyby z równowagi największego stoika. – Wiesz, gdzie on jest? – zapytał Arias. Schwartz wiercił się nerwowo na krześle. Przez jego twarz raz po raz przebiegały tiki. – A skąd miałabym wiedzieć? – Nigdy ci nie powiedział, gdzie mieszka? Blondyn wzruszył ramionami. – Pff, mieszka tutaj, jak cała reszta – odparł głosem Marty, stukając palcem wskazującym we własną skroń. – A gdzie niby ma mieszkać? – Marto, opowiedz mi o Ricardzie, to ważne – nalegał Arias. Lucia zobaczyła, że Schwartz energicznie potrząsnął głową, przygryzł wargę i z całej siły zacisnął powieki. Po chwili otworzył oczy. – Proszę, niech pan nam nie robi krzywdy. – Co? – zapytał Arias, zbity z tropu. – Niech pan nic nie mówi Ricardowi. Proszę pana. On nas skrzywdzi. Proszę, proszę, proszę! Cholera, głos dziecka. Nawet jego twarz wyglądała teraz bardziej dziecinnie. Dość tego, pomyślała. – Przejmuję go – oświadczyła. Peña odwrócił się do niej. – Jesteś pewna? Nie powinnaś się tak angażować. Normalnie nie powinienem cię nawet dopuścić do tego przesłuchania, wiesz o tym. Jesteś zbyt związana emocjonalnie. To był twój partner. – Właśnie. – Wyszła na korytarz, otworzyła sąsiednie drzwi i weszła do pomieszczenia. – Wystarczy – odezwała się do Ariasa. – Jesteś pewna? – No przecież mówię, idź już! – Pani porucznik… – wtrącił się adwokat. – Zamknij się, mecenasie. Podniosła głos. Arias wstał i wyszedł bez słowa. – Może pani być pewna, że to zostanie odnotowane – oburzył się adwokat, cały purpurowy. Chłopiec, w którego zmienił się Gabriel Schwartz, przyglądał jej się zdziwiony, jakby widział ją po raz pierwszy. – Chcę rozmawiać z Martą – powiedziała. Blondyn się wyprostował. Na jego twarz powrócił ckliwy uśmiech. Rozejrzał się dookoła, omiatając wzrokiem podłogę, sufit i ściany. – Kochana, a widzisz tu kogoś innego? – zagruchał głosem Marty. Oczyma wyobraźni Lucia ujrzała nagie, ociekające wodą ciało Sergia na krzyżu. Z wściekłości zbielały jej wargi. Zrobiła głęboki wdech. –  Ja też znam Ricarda – odezwała się prowokująco. – Nie tylko ty go znasz, Marto. „Marta” rzuciła jej pogardliwe spojrzenie. – Pfff, kłamiesz. Nie znasz Ricarda. – Ależ znam. – Nie wierzę ci! Boli mnie głowa… Macie coś na migrenę? – Nie masz obowiązku mi wierzyć. Ale znam go, zapewniam cię. Nie jest taki groźny, jak mówisz. Schwartz znowu wzruszył ramionami. – Pfff, bzdury. Widać, że go nie znasz. Inaczej nie mówiłabyś takich rzeczy. – Ten twój Ricardo zgrywa twardziela, ale to tchórz. Schwartz zamrugał nerwowo. Z niepokojem rozejrzał się dookoła. – Zamknij się! Oszalałaś? On tu przyjdzie, jeśli to usłyszy! – Niech przyjdzie. Powtórzę mu to samo. Ale nie przyjdzie. A wiesz dlaczego? Bo jest silny tylko wobec takich słabeuszy jak ty. Twój Ricardo to cykor. – Zamknij się! Moja głowa – jęknęła Marta. – Dajcie mi coś, o rany, jak mnie boli… Lucia poczuła, jak włosy na rękach stają jej dęba. Schwartz trzepotał powiekami. Drżał, a jego wargi poruszały się, tak jakby mówił do siebie, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Wyprostowała się na krześle. – Marta? Żadnej odpowiedzi. Zerknęła na kamerę. Jeśli ten świr spróbuje jakiejś sztuczki, przywali mu lewym sierpowym i natychmiast zaczną się kłopoty. Blondyn miał zamknięte oczy. Spojrzała na niego. Jego twarz była teraz bez wyrazu. Woskowa maska. Jakby spał. Nagle otworzył oczy, a ona aż podskoczyła. Jego tęczówki lśniły tak twardym, zwierzęcym blaskiem, malowała się w nim taka wściekłość, że Lucia zesztywniała. – Wiesz, kim jestem? – odezwał się wyniośle niskim, głębokim głosem. Zawahała się. – Ricardo?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj