Lucia: przeczytaj przedpremierowo fragment policyjnego thrillera Bernarda Miniera
Lucia otwiera nową serię Bernarda Miniera. Premiera jeszcze w lutym, a już dziś możecie przeczytać przedpremierowo początek tej powieści.
Lucia otwiera nową serię Bernarda Miniera. Premiera jeszcze w lutym, a już dziś możecie przeczytać przedpremierowo początek tej powieści.
Bernard Minier jest jednym z najsłynniejszych autorów kryminałów i thrillerów we Francji, a jego książki tłumaczone są na ponad dwadzieścia języków. Także w Polsce ukazało się wiele jego powieści. Kilka lat temu powstał serial zatytułowany Lód nakręcony na podstawie jego pierwszej książki Bielszy odcień śmierci. Zapoczątkowała ona popularną serię, której bohaterem jest komendant Martin Servaz. Na polskim rynku wydana została także powieść Paskudna historia, której fabuła nie jest powiązana z innymi książkami Miniera.
Wkrótce do rąk czytelników w naszym kraju trafi kolejna książka Bernarda Miniera. Będzie nosiła tytuł Lucia i otworzy nowy cykl powieści policyjnych, których bohaterką jest porucznik Lucia Guerrero.
Dom Wydawniczy Rebis planuje premierę Lucii na 21 lutego, ale już dziś możecie przeczytać przedpremierowo początek tej powieści w przekładzie Moniki Szewc-Osieckiej. Fragment znajdziecie pod opisem książki.
Lucia - opis książki
Grupa doktorantów Uniwersytetu w Salamance odkrywa istnienie mordercy, który przez trzydzieści lat wymykał się organom ścigania. Zabójca aranżuje miejsca zbrodni na wzór scen z barokowych obrazów. W tym samym czasie pod Madrytem dochodzi do makabrycznej zbrodni. Jeden z funkcjonariuszy Guardia Civil zostaje powieszony na krzyżu. Porucznik Lucia Guerrero, nietuzinkowa policjantka, rusza w pościg za wyrafinowanym mordercą.
Aby znaleźć zabójcę, bohaterowie będą musieli połączyć siły. Niestety będą też musieli skonfrontować się z własną przeszłością, ze swoimi najgłębszymi lękami i prawdą, która okaże się straszniejsza niż wszystkie legendy i mity.
Lucia - fragment książki
Prolog
Błyskawice.
Grzmot.
Burza.
Zaparkowała u stóp pagórka i wysiadła z auta. Kiedy znalazła się na zewnątrz, poczuła się tak, jakby rekwizytor na planie filmowym wylewał jej na głowę wodę z wiadra. Nie naciągnąwszy nawet kaptura, ruszyła w stronę samochodów, których pulsujące niebieskawe światła przebijały się przez ścianę deszczu. Z rykiem syren zajeżdżały inne oznakowane toyoty RAV4. W pośpiechu nie zabrała ze sobą ani parasola, ani nieprzemakalnej kurtki.
Kiedy dotarła na miejsce, była przemoczona: woda ściekała jej za kołnierz, spływała po czarnej kamizelce taktycznej z plakietką, na której widniał skrót UCO. UCO, czyli Unidad Central Operativa. Główna Jednostka Operacyjna, elita służb kryminalnych w Guardia Civil, Straży Obywatelskiej. Młoda kobieta wzniosła wzrok ku niebu, czarnemu jak węglowy pył. Choć był środek popołudnia, było bardzo ciemno i wszystkie wozy miały włączone światła.
Lucia zamrugała, ponieważ deszcz zalewał jej oczy. I wtedy je zobaczyła. Na szczycie wzgórza. Trzy wysokie, ciemne krzyże – pośrodku Chrystus, a po bokach dwaj łotrowie.
– Ten z prawej – powiedział sierżant stojący w strugach deszczu.
Na jego twarzy malowało się przerażenie, które ogarnęło go na widok sceny na wzgórzu. Lucia miała to jeszcze przed sobą.
Kalwarie – w Galicii, na zachodzie kraju, były ich tysiące. Ale to nie była Galicia: znajdowali się zaledwie trzydzieści kilometrów na północny zachód od Madrytu. W szczerym polu. Z dala od wszelkich ludzkich siedzib.
Lucia podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku. Krzyż po prawej. Nie było potrzeba specjalisty, by mimo ściany deszczu stwierdzić, że ten krzyż różni się od pozostałych. Nawet z daleka widziała, że podczas gdy znajdująca się pośrodku rzeźba Chrystusa i figura łotra po lewej pociemniały przez wiele wieków niepogody, postać z prawej była znacznie jaśniejsza: niemal woskowo blada.
Kobieta zaczerpnęła powietrza i ruszyła w górę stromego zbocza po miękkiej, grząskiej ziemi, której ciężkie grudy od razu zaczęły jej się lepić do butów. Woda obmywała jej twarz, ściekała z włosów, po szyi i wzdłuż kręgosłupa niczym strumień skaczący z jednego kamienia na drugi.
Nagle poczuła głuche walenie serca: wielkie krzyże zdawały się zstępować ku niej. Atramentowe niebo przeszywały dziesiątki rozbłysków. Tuż przed nią przesuwały się białe cienie: to technicy w kombinezonach pobierali próbki i szukali śladów, których nie zniszczyła ulewa.
Szła trasą wytyczoną za pomocą jasnej taśmy, pośród spływających z góry strużek wody. Padało tak mocno, że aby dokładnie zobaczyć figurę – tę jaśniejszą od dwóch pozostałych – musiała podejść jeszcze bliżej, pokonując kolejne zasłony deszczu.
Spojrzała. Ten widok przypomniał jej inny obraz i poczuła lodowaty dreszcz. Kiedy dotarło do niej, co ma przed oczami, otworzyła usta i wydała z siebie niemy krzyk. Nie, to niemożliwe! To nie może być on.Deszcz nie ustawał. Nieustępliwy, rzęsisty, zacinający. Lucia drżała. Była zdyszana, po wspinaczce powinno jej być gorąco, ale czuła zimno. Przenikało aż do kości, do krwi.
Postać, którą miała przed sobą, rozpostarta kilka metrów wyżej, pod deszczowym niebem, nie była wyrzeźbiona. To był człowiek. Ktoś, kogo znała. Jej kolega z pracy, przyjaciel, partner: sierżant Sergio Castillo Moreira. Trzydzieści pięć lat. Żonaty, ojciec dwóch małych dziewczynek. Dobry glina. I z tego, co wiedziała, dobry ojciec.
Deszcz siekł nagie, mokre ciało, bladą skórę, elegancki zarys mięśni. Mimo woli zwróciła uwagę na niestosowny szczegół: woda kapała z jego penisa jak z kranu. Sergio wisiał między niebem a ziemią, lewitując ponad pagórkiem ewidentnie wbrew prawom fizyki. A jednak to właśnie widziała: nagie ciało, które samo utrzymywało się w powietrzu.
Ktoś zdjął rzeźbę, która mokła teraz w błocie twarzą do ziemi, i zastąpił ją skatowanym ciałem Sergia. Drabina leżała obok. Z rozkrzyżowanymi ramionami i głową odchyloną do tyłu Sergio zwracał twarz ku czarnemu niebu, jakby błagając o łaskę, która nie nadeszła.
Ktoś – mężczyzna? kobieta? – wielokrotnie wbił mu w serce śrubokręt, z niesłychaną siłą, jakby chciał je rozsadzić: między mostkiem a lewym sutkiem widać było wiele głębokich ran, a z jednej z nich wciąż wystawał uchwyt śrubokrętu.
Wszechświat jest pełen tajemnic, pomyślała Lucia. Masa samego Słońca to dziewięćdziesiąt dziewięć procent masy całego Układu Słonecznego; w przestrzeni kosmicznej panuje absolutna cisza; na każdego człowieka żyjącego na Ziemi przypada jeden i sześć dziesiątych miliona mrówek; jedno z najstarszych dzieł literackich ludzkości nosi tytuł Epos o Gilgameszu, zostało spisane na glinianych tabliczkach, a jego główny bohater już wtedy miał obsesję na punkcie śmierci. O tym wszystkim Lucia wiedziała od swojego młodszego brata Rafaela. Ale ta tajemnica – tajemnica okrucieństwa, absolutnego zła – była dla niej największa, najbardziej niepojęta ze wszystkich.
Poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. Zmusiła się jednak do patrzenia na ten przechodzący wszelkie pojęcie straszliwy spektakl. Nie było żadnego gwoździa, żadnej liny, które utrzymywałyby ciało na krzyżu. Niemożliwe. Zdawało się trzymać w powietrzu wyłącznie siłą własnej woli. Ale przecież nie miało już woli: było martwe. Co więc się za tym kryło?
Wreszcie ustawiono rusztowanie, by zdjąć zwłoki: lśniące rurki i metalowe płyty dźwięczały, uderzając o siebie. W poświacie reflektorów deszcz rozbijał się w białawą mgłę. Odwróciła się do jednego z techników, który stał obok niej.
– Jak on się trzyma?
– Dziwne, prawda? – szepnął jegomość odziany w biały kombinezon astronauty, o który stukały krople deszczu. – Żadnych lin ani mocowań, a jednak wisi. Ten, kto to zrobił, to naprawdę jakiś opętaniec.
– Wszyscy oni są opętani – odparowała, rozdrażniona jego uwagą. – A więc?
– Klej.
– Co?
– Ktoś posmarował jego plecy, pośladki, łydki, wierzch dłoni, tył ramion i głowy jakimś megamocnym klejem. Taaak… Zanim klej związał, na pewno przymocowano go do krzyża jakimiś linami, może kablem, dowiemy się: na ramionach, nadgarstkach, klatce piersiowej, czole i kostkach widać dość głębokie ślady. I na pewno zrobiono to, zanim się rozpadało. Operacja zajęła najwyżej kilka minut, ale trzeba było do niej cholernej siły. A skóra, niezależnie od tego, czy została stworzona przez Boga czy przez miliony lat ewolucji, począwszy od pierwszego mikroorganizmu jednokomórkowego, to wspaniałe osiągnięcie inżynierii genetycznej: estetyczna, a zarazem elastyczna i wystarczająco odporna, by utrzymać ciało w pozycji, w której je przyklejono.
– Chryste – jęknęła.
Zgięła się wpół. Oparła dłonie na udach i oddychała głęboko, by przezwyciężyć mdłości. Wreszcie się podniosła.
Źródło: Rebis
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat