Dziś ukazała się powieść Nasza część nocy argentyńskiej pisarki Mariany Enriquez. Mamy dla was fragment tej książki.
Oświetlona owym sztucznym światłem, Adela zadrżała. Gaspar poczuł, że są w teatrze: wiedział, że jest obserwowany. I kiedy ona puściła się biegiem w głąb korytarza ciągnącego się tuż obok zardzewiałej kuchni, w domu, który wewnątrz zdawał się nie mieć końca, zatrzymał ją. Przewrócił na ziemię i usłyszał, jak uderzyła podbródkiem o podłogę. Przygnieciona jego ciężarem, wykręciła się i jakąś niewytłumaczalną siłą udało się jej wyrwać spod niego swoją jedyną rękę i wbić mu palce w oczy. W jednej sekundzie się oswobodziła. Gaspar nie mógł w to uwierzyć. Musiał być co najmniej piętnaście kilogramów cięższy od Adeli i był silny, pływał, umiał się bić. A jednak nie dał jej rady.
Bo to nie z nią się bił, pomyślał, bił się z domem. Albo z właścicielem głosu.
Vicky również próbowała ją zatrzymać i też jej się to nie udało. Pablo, dysząc, po prostu pobiegł za nią. A potem wszyscy troje gonili ją szerokim korytarzem, który z każdej strony miał mnóstwo drzwi; korytarzem niemożliwie długim, którego nie powinno być w takim domu; liczącym wiele metrów, z nieco przybrudzoną, a jednak niezapuszczoną drewnianą podłogą i ścianami pokrytymi tapetą w lilie. Przypomina korytarz hotelowy, powiedział do siebie Gaspar. Wszyscy troje zobaczyli, jak Adela otwiera jakieś drzwi, które zapewne prowadziły do pokoju. Zanim weszła, odwróciła się i pomachała do nich swoją jedyną ręką. Nikt jej nie zatrzymał, bo zamierzali ruszyć za nią. Nie przyszło im do głowy, że pomachawszy im, zamknie drzwi. Albo że ktoś zamknie drzwi.
W chwili gdy zobaczył jej żółte włosy znikające w ciemności – w pokoju, do którego weszła, było ciemno – Gaspar poczuł pewność, że tamtych drzwi nie zdoła otworzyć. Że są poza jego zasięgiem. Czuł to ciałem i umysłem z porażającą jasnością. Najpierw chciała otworzyć je Vicky: klamka się ruszała, ale to było wszystko. Żadne nie usłyszało dźwięku kluczy. Potem spróbował Gaspar, chociaż już wiedział, że to daremne. Wszyscy troje próbowali, nie myśląc o zjawie, o tym kimś, kto jeszcze mógł przebywać w domu. Użyli żelaza, kopali, rozbiegali się i rzucali na drzwi, jak to wcześniej widzieli na filmach. Nie dało się ich otworzyć.
– Musimy iść po pomoc – powiedział Pablo i dokładnie w tym momencie, niczym na rozkaz, światło zgasło. Vicky krzyknęła i głośno zaniosła się płaczem i Gaspar zdał sobie sprawę, że jej szloch dochodzi z dołu; usiadła albo upadła, niełatwo było się zorientować w tych egipskich ciemnościach.
– Daj mi latarkę – poprosił i Pablo pomacał go po plecach, aż natrafił na ramię, a Gaspar ją odebrał i zapalił. Światła było niewiele, ale musiało wystarczyć. Pablo również płakał: znał to powstrzymywane niskie pochlipywanie. Jemu nie chciało się płakać. On musiał ich stamtąd wyprowadzić, bo sami nie daliby rady.
– Vicky – powiedział – wstań i obejmij mnie w pasie. Pablo, złap się jej, to się nie pogubimy.
– A czemu mamy się zgubić! – odezwała się Vicky, a w jej głosie zabrzmiał ton małej dziewczynki tak sparaliżowanej strachem, że Gaspar wolną ręką chwycił ją za ramię i zaczął prowadzić, próbując jednocześnie w drugiej trzymać latarkę. Żelazo schował wcześniej do kieszeni, skąd zapewne wystawało, chociaż w ciemności tego nie widział. Nie odpowiedział. Było oczywiste, dlaczego mogli się zgubić; ścian korytarza już tam nie było. To już nie był korytarz. Ewentualna konieczność ponownego przejścia przez salę z półkami (co mogło leżeć na tych górnych? Serca, płuca, mózgi, może głowy?) napawała go lękiem, wiedział jednak, że nie powinni zapuszczać się w głąb domu. To, co znajdowało się wewnątrz, było bardzo daleko od ich ulicy, ich domów, dzielnicy, rodziców. Jeśli w ogóle Pablo zauważył, że już nie są w korytarzu, to nic nie powiedział. Słyszał, jak w ciemności pociąga nosem. On sam słuchał swojego serca, które biło za szybko, pomijając niektóre uderzenia. Podniósł latarkę na wysokość szyi i oświetlił to, co już nie było korytarzem. W uchu poczuł oddech Vicky i usłyszał, jak mówi:
– Zapal latarkę, proszę, proszę.
Zdziwił się. Czyżby miała zamknięte oczy?
– Jest zapalona – odpowiedział.
– Nie kłam, głupku! Nic nie widzę.
Myśl szybko, myśl szybko, powiedział do siebie Gaspar. Jeśli się dowie, że latarka jest zapalona, a ona i tak nie widzi, pomyśli, że oślepła. Jeśli udam, że nie ma baterii albo że nie działa, ona zezłości się na Pabla. Jeśli Pablo widzi, może zrozumie na tyle dobrze, żeby się nie odezwać. Tak było lepiej. Lepiej, żeby Vicky się wściekła, niż żeby się przeraziła.
– Ja też nic nie widzę – stwierdził Pablo. Już nie płakał. Gaspar poczuł, że mu ufa, że nie musi się o niego martwić. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego przyjaciele nic nie widzieli. Latarka oświetlała niewielką przestrzeń, ale działała bardzo dobrze. Było widać, że baterie są nowe. To szczegół, który Pablowi nigdy by nie umknął.
– No bo zgasła. Spokojnie, Vicky, ja coś tam widzę.
Ona nigdy nie zachowywała się jak mała dziewczynka. Dlatego tak łatwo było się z nią przyjaźnić. A jednak teraz wpadła w histerię. I zaczęła głośno mówić tuż nad uchem Gaspara:
– No bo już dłużej nie wytrzymam tego buczenia, a w dodatku teraz jeszcze gadają! Nie słyszycie, że ktoś gada?
To dlatego tak się zachowywała, pomyślał Gaspar. Vicky nie traciła nad sobą panowania tak łatwo: słyszała różne rzeczy, działo się z nią coś innego niż z Pablem albo z nim samym. Była zamknięta w swojej głowie, nie tylko w tym domu. Gaspar nie słyszał absolutnie nic. Ani buczenia – które, owszem, słyszał, kiedy wchodzili, ale teraz ucichło – ani oczywiście żadnego głosu. Zawołał w ciemności:
– Pablo, wszystko dobrze?
– Tak – odparł Pablo z wahaniem. – I też nic nie słyszę.
– Dobra. Przytrzymaj Vicky i idźcie. Ja was poprowadzę, a wy idźcie. Nie puszczajcie się.
I więcej nie będę was słuchał, pomyślał Gaspar. Bo wcześniej poświecił na boki i zobaczył ściany pokryte pnączami i mchem. A kiedy poświecił lepiej, między roślinami dostrzegł jakieś białe okruchy. Kości. Niektóre bardzo niewielkie. Zwierzęce, szepnął do siebie. Kurze. Przynajmniej teraz dom bardziej przypominał opuszczone domostwo. Poruszył latarką i zobaczył czarny fortepian i z bliska coś, co wyglądało jak manekiny zwisające z sufitu. Podłoga była pełna wosku ze stopionych świec, więc głośno powiedział:
– Uwaga, bo ślisko.
Vicky i Pablo nie spytali dlaczego, może wyobrażali sobie coś straszliwego, ale Gaspar nie mógł ich uspokajać, mówiąc, że to wosk, bo latarka oświetliła jakieś okno i to, co było po drugiej stronie, było niemożliwe. Gaspar nie chciał się zatrzymywać i patrzeć, ale to zrobił: po drugiej stronie brudnej szyby widać było księżyc nad drzewami, nad mnóstwem drzew, nad tonącym w ciszy lasem, jakby dom stał na wzgórzu, na jakimś podwyższeniu, skąd można było oglądać ów krajobraz, ową panoramę. Las nie wydał mu się ładny. A może to jakiś bardzo szczegółowy obraz, pomyślał. Obraz przedstawiający okno wychodzące na las. To było to. A mimo to w obrazie było coś nieprzyjemnego, wyglądał jak pułapka. Cały dom był pułapką.
Już nie oświetlał ścian. Ani podłogi. Świecił przed sobą, chwilami pewien, że jeśli ktoś był w domu, lada moment wyrwie mu latarkę z ręki, pobije go (pobije ich) i zawlecze do któregoś z owych ciemnych pokoi jak ten, który wybrała Adela. Dlaczego tak im pomachała? To był taki drobny gest, takie pożegnanie.
A jeśli ten, kto gdzieś w domu zamknął drzwi, to ojciec Adeli? A jeśli nadal żyje? A jeśli nie jest zaginionym, tylko seryjnym mordercą? Pablo wydał w ciemności krótki krzyk i Gaspar zapytał co jest, co ci jest?
– Coś mnie dotknęło. W plecy – odparł Pablo.
– Dosyć – rzucił Gaspar. – Wyjdziemy. Nie odwracaj się.
Vicky nic nie powiedziała. Czy słyszała, co mówił Pablo? Nie mogła nie słyszeć.
Latarka oświetliła drewniane schody z piękną poręczą: prowadziły na piętro, na górę. Problem był w tym, oczywiście, że dom przy ulicy Villareal nie miał górnego piętra.
– Widzisz jakieś drzwi? – spytała Vicky. Miała bardzo gorący oddech i pachniała monetami. Ale w jej głosie już nie było słychać takiego strachu. Jej ręce ściskały go tak mocno, że aż go trochę bolało.
– Już prawie jesteśmy – odrzekł Gaspar i pomyślał: Adela została zatrzaśnięta w tym domu, Pablo lada dzień będzie miał brata, a Vicky ma bardzo kochającą rodzinę. Dosyć, pomyślał. Tato, daj mi drzwi. Musimy wyjść.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h