Obcy. Morze Boleści - opis i okładka książki
Jest rok 2496, po ponad trzystu latach od wydarzeń które doprowadziły do zniszczenia kopalni trymonitu na LV-178, planeta została zasiedlona przez ludzi i poddana terraformacji. Jednakże mimo użycia w tym celu najnowocześniejszej technologii coś poszło nie tak. Rozległe obszary powróciły do stanu toksycznej pustyni nazwanej przez inżynierów mających za zadanie rozwikłać problem Morzem Boleści. Zespołem badawczym kieruje Alan Decker, który podczas prac terenowych ulega wypadkowi. Poważnie ranny zostaje ewakuowany na Ziemię, w trakcie podróży Deckera zaczynają dręczyć koszmary, w których potworne istoty chcą go zabić. Okazuje się, że jego wypadek doprowadził do odkrycia pod powierzchnią planety dawnej kopalni, a wraz z nią wraku statku obcych. Korporacja Weyland-Yutani wysyła go z powrotem na New Galveston wraz z grupą najemników, których celem jest dostarczenie na Ziemię żywego okazu ksenomorfa. Na miejscu Decker orientuje się, że z obcymi wiąże go psychiczna więź, potrafi przeniknąć ich myśli i z przerażeniem odkrywa, że jest celem krwawej zemsty za czyny które popełnił Niszczyciel… jego odległy przodek którym była Ellen Ripley.Prolog
Wiedział, czym są. Kształty w jego umyśle wydawały się niewłaściwe, nieproporcjonalnie nabrzmiałe i zniekształcone przez niemal pozbawione sensu zmysłowe impulsy. Potrafił jednak rozpoznać staroświeckie skafandry próżniowe. Patrz, jak uciekają. Rozbiegają się, gdy podchodzimy, ukryci w swoich sztucznych skórach. Tunele są dla nich ciemne, nie widzą tak dobrze, jak powinni. Nie czują prądów powietrza, nie smakują strachu swych ofiar. Nie pojmują najprostszych rzeczy, nawet tego, jak ważne jest wyszukanie tych odpowiednich dla rozwoju rasy. Uciekają, nie dbając o nic prócz indywidualnego przetrwania. Nie ma w nich poczucia wspólnoty. Są słabi. Łatwo ich przepędzać w odpowiednich kierunkach. Ten. Jego oddech wydobywa się szybko, rzężący. Puls jest szaleńczym trzepotem desperacji i pragnienia ocalenia. Można w nim wyczuć strach, owszem, ale też siłę i potężne poczucie agresji. Wrażenia docierały do mózgu nieproszone, niechciane, Próbował otworzyć oczy, ale powieki go nie słuchały. Próbował potrząsnąć głową i nic się nie stało. Czuł, jak ciało pod nim walczy, czuł własną odrazę wobec tego, jak się poruszało, jak pachniało, jakie było pod twardą skorupą, i wiedział, że to niedobrze. Nic w tych wrażeniach nie miało sensu. Nie należały do niego. Próbuje uciekać. Odpycha z drogi innego ze swojego rodzaju, przewraca go, pełznie po nim, pył sypie się z jego ciała, kiedy otrząsa się z padających barier. Jest silny. Jest szybki. Chce żyć. Będzie żyć. Krzyczy, kiedy jest chwytany i przyciskany do ziemi. Wyrywa się, uderza rękami o twarde ciało, aż konieczne jest ostrzegawcze odsłonięcie zębów… a wtedy szarpie się jeszcze mocniej. Pod skorupą twardych syntetyków jest inna twarz, z szaleńczo wytrzeszczonymi oczami i ustami otwartymi w niemym krzyku. Gdyby rękami potrafił przełamać skórę, byłby zagrożeniem. Ale może tylko krzyczeć, kiedy zęby wgryzają się i zdzierają miękką skórę z najbliższej kończyny. Krew jest gorąca i cuchnie słabością, ale wystarczy. Zaspokoi potrzebę, którą musi zaspokoić. Rozbijamy skorupę wokół miękkiej twarzy i wtedy dyszy ciężko, niezdolny oddychać w atmosferze. Dawca życia zbliża się gotów do umieszczenia nasienia. Mocne palce chwytają miękką twarz, która krztusi się i rozpaczliwie wydycha powietrze. Będzie… Alan Decker szarpnął się i przebudził. Spojrzał na zniekształcone odbicie spoglądające na niego dzikim wzrokiem. „Odbicie?” Kilkanaście centymetrów przed twarzą miał przejrzystą powierzchnię szkła. Błyskały światła, słyszał swój oddech docierający do zamykającej go pokrywy. Przebudzenie w komorze hipersnu powinno być czymś znajomym, biorąc pod uwagę, ile razy już latał między światami. Ale sny… niech je diabli… sny budziły panikę. Nie mógł nad tym zapanować. Były zbyt wyraźne, zbyt pierwotne. Nie bardzo mógł sobie przypomnieć, jakie było życie przedtem… Dłońmi pchnął ściany komory, szukając dźwigni zaczepu, która go uwolni. Wciąż czuł te tunele, ciężar tego, co wydawało się górą ponad nim, przyciskało go, kiedy tropił… „Nie. To nie ja. Nikogo nie tropiłem. Nie poluję na… Na co?” Odepchnął tę myśl. Te przeklęte sny były tak rzeczywiste, tak wszechogarniające, że czasami naprawdę rozumiał, dlaczego psychiatrzy na Ziemi mieli z nim tyle używania.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj