2

Niepewna podstawa

Sto kilkadziesiąt metrów dalej dwóch techników zaczynało się kłócić. Choć Decker nie mógł ich słyszeć, wiedział z całą pewnością… Wyczuwał to. Nie wiedział, jaki mają problem. To tak nie działało. Ale wiedział, że z każdą chwilą są bardziej zagniewani. Rzucił więc okiem w ich stronę, odzyskując równowagę. Bronson i Badejo… Ci dwaj nigdy się specjalnie nie lubili, ale zwykle bez większych problemów potrafili razem pracować. Najwyraźniej właśnie zdarzył się wyjątek potwierdzający regułę. Bronson raz po raz groził Badejo palcem, a ciemnoskóry mechanik patrzył na ten palec, jakby to był próbujący go ukąsić wąż. Uśmiechał się pogardliwie. Obok dwóch mężczyzn stało coś, co pewnie było źródłem konfliktu. Próbnik gleby przechylał się pod niesamowitym kątem, o wiele za dużym, by pobrać odpowiednią próbkę. Świder nie sięgnie poniżej trzydziestu metrów w dół, jeśli nie zakotwiczą platformy w piasku. To wymagało finezji. Tyle że akurat finezji na pewno nie można było po nich oczekiwać. Kłótnia stawała się coraz bardziej gwałtowna. Decker zebrał się w sobie i przygotował na to, co miało nadejść. Mimo odległości wyczuwał emanujące z obu mężczyzn silne emocje – wyczuwał tak łatwo, jak widział oczami i słyszał uszami. To było coś, z czym musiał się mierzyć od lat. Kiedy był młodszy, budziło w nim wątpliwości, jednak ojciec pomógł mu spojrzeć na to z właściwej perspektywy. – Nie ma nic złego w tym, że wiesz, co czują inni – tłumaczył. – Ale niektórzy tego nie zrozumieją. Pomyślą, że naruszasz ich prywatność. To ich rozzłości, a wtedy zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby cię skrzywdzić. Lepiej więc, żebyś nikomu o tym nie mówił, żebyś skrywał to w sobie. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich Decker nauczył się w życiu, było to, że tato zawsze wie najlepiej. Nigdy nie miał powodu, by wątpić w tę prawdę, więc i teraz jego drobny „talent”, jak go nazywali, pozostał tajemnicą. – Hej, Decker, nic ci nie jest? – zapytał Rand. – Nie przejmuj się nimi. To tylko… Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze, kłótnia przerodziła się w głośną awanturę, więc skupił uwagę na Badejo i Bronsonie. – Zabierz ten swój brudy paluch, chyba że chcesz go stracić, szczeniaku! – warknął Badejo. Pochylał się nad Bronsonem. – Niby kogo nazywasz szczeniakiem, do diabła? – Choć uparty, Bronson nie był zwykle agresywny. Teraz jednak poczerwieniał na twarzy i zrobił krok w stronę wyższego mężczyzny. Decker ruszył po piasku z rosnącym poczuciem niepokoju. Taka awantura w niczym mu nie pomoże. Więcej papierów, tyle tylko osiągną, i to on będzie musiał wypełniać zgłoszenie wypadku. Kiedy znalazł się bliżej, ból w głowie zaczął pulsować. – Bądźmy poważni, panowie. Może uspokójcie się trochę i dokończcie robotę, co? Postarał się, by w jego głosie zabrzmiała pojednawcza nuta, ale jeśli nawet ją usłyszeli, nie wpłynęła na nich. Ból głowy narastał, kiedy Decker podchodził coraz bliżej. Ich gniew był niczym żywe stworzenie, rosnące do punktu, w którym przemoc stała się praktycznie gwarantowana. Rand biegł za nim, nie pytając, o co chodzi – teraz sam już widział. Nawet inni pracownicy zauważyli zajście i zbliżali się – pewnie szukając lepszego punktu obserwacyjnego. Zapowiadała się bójka. I rzeczywiście. Bronson uderzył pierwszy. Decker był skłonny się założyć, że to Badejo jest agresorem, ale niższy mężczyzna zaskoczył go i lewym sierpowym trafił przeciwnika w szczękę. Badejo nie upadł. Uśmiechnął się tylko groźnie, złapał tamtego za ramiona i przyciągnął do siebie. Zaczęli się szamotać. Platforma sondy za nimi przechyliła się na piasku. Nie był to duży przechył, o ile Decker mógł to ocenić, ale jeśli ci dwaj się nie uspokoją, problem stanie się poważny. – Ludzie! Uważajcie! – krzyknął Rand i ruszył szybciej. Decker biegł do nich. Sytuacja zaraz stanie się paskudna, i to w najgorszy możliwy sposób. Dotarli do walczących mniej więcej równocześnie. Rand skoczył do Badejo i złapał go za rękę. Badejo wyrwał się i pięścią walnął Bronsona w twarz, aż tamten zatoczył się do tyłu. Gdyby cios był choć trochę silniejszy, pewnie rozbiłby Bronsonowi czaszkę. Ale i tak było to solidne uderzenie, które powinno zakończyć starcie. Bronson jednak otrząsnął się tylko i ruszył na przeciwnika, opierając nogę o platformę świdra. Odepchnął się, a maszyna przechyliła się jeszcze bardziej. – Przestańcie obaj! – Decker chwycił Bronsona, zanim ten zdążył wziąć właściwy odwet. Jednakże mały drań był żylasty i wściekły. Jego emocje wrzały, osiągając poziom ślepej furii, i zdawały się huczeć w głowie Deckera. Miał ochotę odsunąć się jak najdalej od tej fali, ale nie mógł tego zrobić – nie, jeśli zamierzał jakoś rozbroić sytuację, zanim całkiem wymknie się spod kontroli. Dlatego stanął mocno na nogach i pchnął, odrzucając Bronsona na dystans. Był silniejszy od mechanika, gdyż pracował na planetach z ciążeniem półtora raza większym niż na Ziemi. Nowe Galveston było skałą przyzwoitych rozmiarów, ale z gęstością bliską ziemskiej, zatem nadmiernie rozwinięte mięśnie dawały mu przewagę. Niski mężczyzna znowu kopnął platformę, piasek ustąpił, więc cała konstrukcja zsunęła się i przechyliła jeszcze o kilka stopni. – Powiedziałem: spokój! – warknął Decker. Badejo odepchnął Randa, ten cofnął się i zderzył z Deckerem. Nie było to silne uderzenie, ale wystarczyło. Coś przesunęło mu się pod nogami. „Szlag…” A potem zaczął szybko się zapadać. „Jedna z tych krzemowych rur”, uświadomił sobie. „Na pewno”. – Do diabła, Luke, sprowadź pomoc! – zdążył zawołać, kiedy rura pękła pod jego ciężarem. Noga opadła o kilkanaście centymetrów, więc instynktownie wyciągnął rękę i złapał się platformy. „Poważny błąd”, uświadomił sobie natychmiast. „Szlag, to było głupie posunięcie”. Rozkład ciężaru platformy zmienił się i całe urządzenie zsunęło się w jego stronę. Poczuł, jak piasek opada, ciężar zjechał jeszcze bardziej, a potem było już za późno.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj