FRAGEMENT 2

Przed Starkami i Lannisterami, przed Dothrakami i wilkorami, zanim powstał kontynent Westeros i urodził się pierwszy smok, żył sobie pewien chłopiec o nieujarzmionej wyobraźni. George Raymond Richard Martin dorastał w latach 50. Ubiegłego wieku na społecznym osiedlu mieszkaniowym w New Jersey. Jego ojciec był robotnikiem portowym, a matka pracowała jako kierowniczka w fabryce. Rodzice nie pozwalali mu na żadne zwierzę, ale dostał kilka małych żółwi, które trzymał w niewielkim zamku zabawce. Jego pierwsze opowiadanie fantasy – a przynajmniej pierwsze, które pamięta – otrzymało tytuł Żółwi zamek. Często wyobrażał sobie, że jego malutkie gady toczą zmagania o władzę i usiłują przejąć niewielki plastykowy tron.             Pewnego dnia Martin dokonał szokującego odkrycia – jego żółwie umierały. Pomimo najlepszych starań o utrzymanie ulubieńców przy życiu jego bohaterowie nadal odchodzili. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Zaczął więc wplatać ich rzeczywiste losy w wymyślane historie. Może jego żółwie wybijały się nawzajem w morderczych, złowrogich intrygach?             Z upływem lat Martin zaczął przenosić swoje fantazje na papier. Pisał opowiadania o potworach i sprzedawał je innym dzieciakom za dziesięć centów. Zakochał się w komiksach, a jakiś czas później zaczął sprzedawać opowiadania do rozmaitych tanich czasopism. Kolejnym etapem było tworzenie powieści z gatunku science fiction oraz horrorów.                     W 1984 roku Martin przeniósł się do Hollywood, gdzie rozpoczął nowy etap kariery – pisał scenariusze do odcinków serialu Strefa mroku, wznowionego przez telewizję CBS. Przeznaczenie zadecydowało, że pierwszym wyemitowanym w telewizji odcinkiem z jego scenariuszem była opowieść fantasy o średniowiecznych rycerzach i magii. Ostatni obrońca Camelotu był adaptacją opowiadania Rogera Zelazny’ego o sir Lancelocie, żyjącym we współczesności. Jego punkt kulminacyjny ma miejsce w magicznej wersji Stonehenge, gdzie Lancelot w zaklętej zbroi toczy walkę z milczącym ogromnym wojownikiem zwącym się Pusty Rycerz.             W oryginalnym scenariuszu Martina Lancelot wraz ze swoim przeciwnikiem zmagają się na opancerzonych rumakach, ale pomysł został uznany za nierealny przez producentów serialu.             „Usłyszałem: «rumaki albo Stonehenge» – wspominał Martin. – «Albo jedno, albo drugie. O obu tych rzeczach naraz nie ma mowy». Zadzwoniłem wówczas do mojego przyjaciela Rogera Zelazny’ego, by to on się wypowiedział w tej kwestii. Roger ssał fajkę przez minutę, a w końcu zawyrokował: «Stonehenge». Tak więc obaj rycerze walczyli pieszo”.             Bynajmniej niezniechęcony tymi doświadczeniami w 1987 roku Martin podjął pracę nad kolejnym serialem fantasy dla CBS pod tytułem Piękna i bestia. Jego pomysły jednakże nadal zderzały się z twórczymi ograniczeniami produkcji.             „Musiałem liczyć, ile razy wolno mi użyć słów takich jak «cholera» czy «kurde» – powiedział Martin. – Usłyszałem, że makijaż trupa może być zbyt okropny. Kazano mi usunąć reportaż telewizyjny odtwarzany w tle, gdyż mogło się to okazać nazbyt kontrowersyjne. Natrafiałem na idiotyczne zmiany, skrajne tchórzostwo, lęk przed wszystkim, co było zbyt silne, i wszystkim, co mogło kogokolwiek urazić. Nienawidziłem tego i buntowałem się ile wlezie”.

* * *

Martin stawał się coraz bardziej sfrustrowany i rozczarowany.W 1991 roku powrócił do pisania na pełen etat, a kilka lat później przyszedł mu do głowy nowy pomysł na powieść fantasy. Stwierdził później, że była to jego „reakcja” na lata spędzone na pisaniu dla telewizji. Chciał stworzyć ogromną opowieść podobną do uwielbianego przezeń Władcy pierścieni, z tym wyjątkiem, że własną inspirację zaczerpnął z wydarzeń historycznych, takich jak Wojna Dwóch Róż, a ubarwić ją pragnął prawdziwą, średniowieczną brutalnością. Pierwsza powieść – Gra o tron – ukazała się w 1996 roku, ale sprzedaż, jak później Martin napisał na swym blogu, nie była satysfakcjonująca. Mimo to nie wahał się i wkrótce ukończył dwa kolejne tomy cyklu. Dzięki wiernym fanom, którzy przekonywali innych do lektury, popularność sagi rosła, a potężniejący z miesiąca na miesiąc fandom zachwycał się złożoną opowieścią, łamiącą sztywne, ustalone ramy literatury fantasy. Ukochani bohaterowie ginęli okropną śmiercią, znienawidzeni łajdacy z czasem dziwnie zyskiwali, mędrcy i spryciarze ginęli przez pojedyncze błędy, a magia okazywała się żywiołem w najlepszym razie niegodnym zaufania.             Pisząc swą opowieść, Martin wrzucał tyle rumaków, zamków, seksu i przemocy, ile sobie zażyczył. Przecież nie była to historia jednego królestwa fantasy, ale siedmiu! Każde z nich było wyraźnie zarysowaną krainą z własną historią, sferami rządzącymi oraz kulturą (a do tego po drugiej stronie Wąskiego Morza istniał całkiem inny kontynent z jakże odmiennymi miastami).             W swoim cyklu Martin wymienił z imienia ponad dwa tysiące postaci, czym zdublował Tolkiena, i opisał gigantyczne bitwy, w tym taką, w której uczestniczyły cztery armie, dziesiątki tysięcy żołnierzy i setki okrętów. Nawet posiłki w Westeros mogły być przesadnie rozbudowane, jak choćby uczta, na której zaserwowano siedemdziesiąt siedem wystawnych, bogato opisanych dań (w tym „groch z masłem, siekane orzechy i kawałki łabędzia duszone w szafranowo-brzoskwiniowym sosie” oraz „rondle z łosiną nadziewaną dojrzałym pleśniowym serem”*).       Martin nie szczędził również miejsca treściom dla dorosłych, podejmując temat tortur, gwałtu czy kazirodztwa. Zdarzało mu się pisać akapity, których filmowa adaptacja pochłonęłaby budżet całego sezonu serialu telewizyjnego lub doprowadziła do zdjęcia go z anteny. Lub jedno i drugie. Swą sagę nazwał: Pieśń lodu i ognia.             W końcu zauważono go w Hollywood. Na początku XXI wieku rekordy popularności biła trylogia Petera Jacksona, a w 2005 roku pojawił się czwarty tom sagi Martina pod tytułem Uczta dla wron, który zadebiutował jako numer jeden na liście bestsellerów „New York Timesa” (gdzie stwierdzono, że „to rzeczywistość zbyt okropna dla hobbitów”). Powieści Martina zaczęły trafiać na biurka agentów i producentów, a sam Martin usłyszał przez telefon wiele obietnic łatwych pieniędzy i chwały na srebrnym ekranie.             Pisarz, liczący sobie wówczas pięćdziesiąt siedem lat i wiodący spokojne życie w Santa Fe, nie tracił jednak czujności.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj