Często zadawał sobie pytanie, czy wycofanie się w czystą naukę i pasywność polityczną — głosowanie na pozbawionych energii demokratów i nic poza tym — miało więcej sensu. Nathan Lewis, otwarcie określający się jako reakcjonista, był członkiem lokalnego komitetu republikanów, a jako radosny pesymista wciąż próbował coś naprawiać; albo Feliks Mandelbaum, równie realistyczny jak Lewis, jego partner do szachów i dyskusji, czekający na ostateczne utworzenie prawdziwej Amerykańskiej Partii Pracy, miał mnóstwo nadziei i energii. Przy nich Corinth czuł się dosyć blado. A jestem młodszy od nich obu! Westchnął. Co się z nim działo? Zapomniane sprawy i niezbyt przyjemne myśli kłębiły mu się w głowie, łączyły się w nowe łańcuchy brzęczące uporczywie pod czaszką. I to właśnie wtedy, gdy udało mu się znaleźć rozwiązanie własnego problemu. Ta refleksja wysunęła się na pierwszy plan. To także było niezwykłe — normalnie dość opornie zmieniał tor myślenia. Szedł przed siebie z nową werwą. Instytut Rossmana był zlepkiem kamieni i szkła, zajmował pół kwartału i pośród swoich starszych sąsiadów niemal lśnił nowością. Znany był jako raj naukowców. Gromadzili się tutaj ludzie zewsząd, naukowcy o najróżniejszych specjalizacjach, przyciągani nie tyle dobrą pensją, ile możliwością swobodnego prowadzenia badań nad dowolnie wybranymi zagadnieniami. Mieli tu do dyspozycji najlepsze wyposażenie i nie napotykali żadnych przeszkód ze strony ludzi, którzy chcieli wykorzystać naukę w celach politycznych bądź przemysłowych. Nie obywało się bez politykowania i kopania dołków, ale było tego mniej niż na przeciętnej uczelni; to był Instytut Badań Zaawansowanych — może mniej zawiłych a bardziej dynamicznych, ale z pewnością było w nim więcej miejsca. Lewis kiedyś zacytował to Mandelbaumowi jako dowód kulturowej konieczności istnienia klasy uprzywilejowanej. —  Myślisz, że jakikolwiek rząd sfinansowałby coś takiego, a potem zostawił to na pastwę losu? —  W Brookhaven robią to mniej więcej tak samo — odparł Mandelbaum, ale jak na jego możliwości nie był to zbyt przekonujący argument. Corinth skinął głową dziewczynie ze stoiska z gazetami w holu, pomachał kilku znajomym i westchnął zirytowany powolnością windy. —  Szóste — powiedział automatycznie, gdy wreszcie przyjechała. —  Wiem, panie Corinth — z uśmiechem odezwał się windziarz. — Pracuje pan tutaj, zaraz… prawie sześć lat, zgadza się? Fizyk zamrugał. Windziarz zawsze stanowił dla niego część mechanizmu; wymieniali zwyczajowe uprzejmości, ale nie miało to żadnego znaczenia. Nagle Corinth dostrzegł w nim istotę ludzką, żyjący i jedyny w swoim rodzaju organizm, część ogromnej bezosobowej sieci, która ostatecznie stała się całym wszechświatem, do którego sam należał. Ale dlaczego w ogóle o tym myślę? — zdumiony zapytał sam siebie. —  Widzi pan — powiedział windziarz — zastanawiałem się nad czymś. Obudziłem się dzisiaj i zacząłem się zastanawiać, po co to robię, a jeśli chcę czegoś więcej niż praca, pensja i… — Umilkł zakłopotany, gdy zatrzymali się na drugim piętrze, aby wypuścić jednego z pasażerów. — Zazdroszczę panu. Pan dokądś zmierza. Winda dotarła na szóste piętro. —  Mógłby pan, no… zacząć uczęszczać na kursy wieczorowe — poradził windziarzowi Corinth. —  Myślę, że tak zrobię, sir. Gdyby był pan tak uprzejmy i coś mi polecił… Cóż, może później. Muszę już jechać. Drzwi zasunęły się gładko, a Corinth ruszył marmurowym korytarzem do swojego laboratorium. Miał dwóch stałych współpracowników, Johanssona i Grune­ walda, poważnych młodych ludzi, którzy pewnie marzyli, że któregoś dnia będą mieć własne laboratoria. Kiedy wszedł i zdjął płaszcz, obydwaj byli już na miejscu. —  Dzień dobry. —  Pete, myślałem o czymś — gdy szef podszedł do swojego biurka, znienacka odezwał się Grunewald. — Mam pomysł na obwód, który może zadziałać. —  Et tu, Brute — wymamrotał Corinth. Usiadł na stołku, podwijając pod siebie długie nogi. — Posłuchajmy. Rozwiązanie Grunewalda było bardzo zbliżone do tego, co sam wymyślił. Johansson, zazwyczaj milczący, kompetentny i nic poza tym, przytaknął ochoczo, kiedy dotarły do niego wstępne założenia pomysłu. Corinth przejął kontrolę nad dyskusją i przez pół godziny zapisywali kartki papieru enigmatycznymi symbolami z dziedziny elektroniki. Rossman może niespecjalnie interesował się powołanym przez siebie instytutem, ale człowiek z jego kontem bankowym mógł sobie pozwolić na altruizm. Takie badania pomagały przemysłowi. Zbił fortunę na metalach lekkich, od surowej rudy począwszy, na gotowych produktach skończywszy. Przy okazji zajmował się tuzinem innych interesów i chociaż oficjalnie był już prawie na emeryturze, wciąż trzymał swoją wypielęgnowaną rękę na pulsie. Nawet bakteriologia mogła się okazać użyteczna — nie tak dawno temu za pomocą bakterii udało się wyekstrahować ropę naftową z łupków ilastych — a badania Corintha nad strukturami krystalicznymi mogły oznaczać zysk dla metalurgii. Grunewald rozkoszował się wizją tego, co taki sukces oznaczałby dla ich reputacji zawodowej. Część obliczeń, którą w wyznaczonym dla ich zespołu czasie zamierzali wpuścić do komputera, była gotowa już przed południem. Rysowali jeszcze elementy potrzebnego obwodu. Zadzwonił Lewis z propozycją wspólnego lunchu. —  Wciągnął mnie dziś wir pracy — powiedział Corinth. — Chyba po prostu zamówię na górę kilka kanapek. —  Cóż, mnie też dopadło. Jakbym był na górskim spływie bez wiosła — powiedział Lewis. — Miałem nadzieję, że rozmowa z tobą pomoże mi się uporać z pewnym problemem. —  Och, w porządku. Spotkamy się w stołówce? —  Jeśli chcesz po prostu zapełnić żołądek, to pewnie tak. Lewis słynął z trzygodzinnych lunchów z winem i muzyką skrzypcową. Nabrał takich przyzwyczajeń, mieszkając w Wiedniu, jeszcze przed Anschlussem. —  Może być pierwsza? Do tego czasu pospólstwo już się nasyci. —  Okay. Corinth odłożył słuchawkę i znów się pogrążył w chłodnej ekstazie swojej pracy. O pierwszej trzydzieści uświadomił sobie, że jest spóźniony, i przeklinając, pognał do stołówki. Kiedy Corinth napełnił swoją tacę, Lewis właśnie sadowił się przy stoliku. —  Wiedziałem, że się spóźnisz — wyjaśnił. — Co wziąłeś? Pewnie typowe stołówkowe żarcie: pies mielony z budą, filet z jeżowca, pieczoną specjalność szefa kuchni, pieczonego szefa kuchni… zresztą nieważne. — Pociągnął łyk kawy i zamrugał. Nie wyglądał na delikatnego: niski, kwadratowy czterdziestoośmiolatek o wyrazistych oczach za grubymi szkłami bez oprawek, łysy i zaczynający tyć. Był duszą każdego spotkania. Jednak osiem lat pobytu w Europie zmieniło jego zapatrywania i utrzymywał, że jego powojenne wizyty na Starym Kontynencie miały charakter wyłącznie gastronomiczny. —  Trzeba ci żony — powiedział Corinth z zapałem neofity. —  Też tak sądziłem, bo moje libertyńskie czasy zaczynają odchodzić w niepamięć. Ale nieważne. Już i tak za późno. Lewis zaatakował krwisty stek. —  W tej chwili bardziej mnie interesują histologiczne aspekty biologii — wymamrotał z pełnymi ustami. —  Mówiłeś, że masz jakiś problem. —  W dużej mierze chodzi o moich asystentów. Wszyscy są dziś podenerwowani, a młody Roberts ma jeszcze bardziej wariackie pomysły niż zazwyczaj. Ale taka jest moja praca. Mówiłem ci o tym, prawda? Badam neurony. Próbuję utrzymać je przy życiu w różnych sztucznych środowiskach i obserwuję, jak ich właściwości elektryczne zmieniają się w zależności od warunków. Mam różne wycinki z różnych tkanek — taka zmodyfikowana metoda LindberghaCarrela. Szło nam całkiem nieźle, a dzisiaj, przy rutynowej kontroli, wyniki okazały się zupełnie inne. Więc sprawdziłem wszystkie jeszcze raz — każda próbka się zmieniła! —  Hm? — Corinth uniósł brwi i przez chwilę żuł bez słowa. — Coś nie tak ze sprzętem? —  Nic nie znalazłem. Żadnej różnicy — poza samymi komórkami. Mała, ale znacząca zmiana. — Lewis zaczął mówić szybciej, coraz bardziej podekscytowany. — Wiesz, jak działają neurony? Jak komputer cyfrowy. Neuron jest stymulowany przez… no, przez stymulant, wysyła sygnał, a potem przez krótki czas jest nieaktywny. Następny neuron w nerwie odbiera sygnał i potem też jest na krótko dezaktywowany. No i dziś się okazało, że wszystko się plącze. Czas nieaktywności jest o dobrych kilka mikrosekund krótszy… powiedzmy, że cały układ reaguje wyraźnie szybciej niż normalnie. A same sygnały też są mocniejsze. Corinth przez chwilę trawił informację, a potem odezwał się ostrożnie: —  Wygląda na to, że trafiłeś na coś dużego. —  Więc co jest przyczyną? Pożywka i aparatura są takie same jak wczoraj, mówię ci. Dostaję fioła, próbując ustalić, czy to potencjalna Nagroda Nobla, czy tylko kiepska technika! Bardzo powoli, jakby umysł wzdragał się przed przyjęciem niejasnej hipotezy, Corinth nabrał tchu. —  Dziwne, że stało się to akurat dzisiaj. —  Hm? Lewis poderwał głowę, a Corinth wyłuszczył mu swoje spostrzeżenia. —  Bardzo dziwne — zgodził się biolog. — A ostatnio nie było żadnych wielkich burz — ozon stymuluje mózg — jednak moje kultury i tak są izolowane w szkle… — Jego oczy błysnęły. Corinth rozejrzał się. —  Halo, tam jest Helga — powiedział. — Ciekawe, dlaczego tak późno? Hej, tutaj! Wstał, machając energicznie, a Helga Arnulfsen wzięła tacę i przysiadła się do ich stolika. Była wysoka, smukła i przystojna, długie blond włosy przylegały do kształtnej głowy, jednak coś w jej sposobie bycia — bezosobowa energia, powściągliwość, a może jedynie niekobieca szorstkość mowy i ubioru — sprawiało, że była mniej atrakcyjna, niż mogłaby być. Zmieniła się od starych czasów, od wojny, pomyślał Corinth. Robił doktorat w Minnesocie, a Helga studiowała tam dziennikarstwo. Dobrze się razem bawili, jednak był zbyt mocno i zbyt beznadziejnie zakochany w swojej pracy i innej dziewczynie, aby myśleć o niej poważnie. Później korespondowali ze sobą, a dwa lata temu załatwił jej pracę w sekretariacie instytutu. Była teraz asystentką dyrektora administracyjnego i doskonale sobie radziła.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj