Gdy taksówka zatrzymała się przed ciemnym Ospedale Generale, ksiądz Spilletto siedział przy oknie w swoim gabinecie na drugim piętrze . Od razu zorientował się, że osobą, która wysiada z auta, jest Jeremy Thorn. Ten podłużny podbródek i siwiejące skronie widział już na zdjęciach z gazet. Ubranie i chód też pasowały. Thorn w każdym calu wyglądał tak, jak powinien. To dobrze. Najwyraźniej dokonano właściwego wyboru. Ksiądz zagarnął sutannę i wstał, górując swoją postacią nad niewielkim drewnianym biurkiem. Zbliżył się cicho do drzwi. Z dołu dobiegały już niosące się echem odgłosy kroków Thorna, który szedł szybko po wyłożonej płytkami posadzce. — Pan Thorn? Gość na dole przechylił głowę, szukając w ciemności nad sobą źródła głosu. — Tak? — Ksiądz Spilletto. Wysłałem panu… — Tak. Dostałem telegram. Wyjechałem tak szybko, jak mogłem. Ksiądz wyszedł na oświetloną klatkę schodową i zaczął schodzić. Jego ruchy, jego milczenie budziły niepokój. — Czy… dziecko już się urodziło? — zapytał Thorn. — Tak. — Moja żona…? — Odpoczywa. Ksiądz zszedł z ostatniego stopnia. Patrzył Thornowi w oczy, starając się go przygotować na cios i złagodzić impet uderzenia. — Coś poszło nie tak — powiedział Thorn. — Dziecko nie żyje. Zapadła przerażająca cisza. Puste korytarze, wszystkie wyłożone płytkami, wzmagały ją jeszcze bardziej. Thorn stał jak rażony gromem, jakby uderzono go nagle w splot słoneczny. — Przez chwilę oddychało — wyszeptał ksiądz. — Potem przestało oddychać. Duchowny stał nieruchomo i patrzył, jak Thorn sztywnym krokiem podchodzi do ławki, siada na niej i siedzi przez dłuższą chwilę, a potem schyla głowę i płacze. Odgłosy łkania niosły się echem po korytarzach. Ksiądz czekał na chwilę, w której będzie mógł znowu coś powiedzieć. — Pańska żona jest bezpieczna — rzekł w końcu. — Ale nie będzie mogła już rodzić. — To ją wykończy — wyszeptał Thorn. — Możecie adoptować. — Chciała mieć własne dziecko. Ponownie zapadła cisza. Ksiądz zrobił krok do przodu. Twarz miał raczej nieforemną, a jednocześnie tchnącą spokojem. Jego oczy były pełne współczucia. Skrywane napięcie objawiało się jedynie w postaci kropelek potu. — Pan ją bardzo kocha — powiedział. Thorn skinął głową, niezdolny dobyć z siebie kolejnego słowa. — W takim razie musi pan zaakceptować Boży plan. Z ciemnego korytarza wyłoniła się stara zakonnica, która wymownym spojrzeniem skłoniła księdza, by do niej podszedł. Przez chwilę oboje szeptali po włosku, po czym zakonnica oddaliła się, a ksiądz zwrócił się znowu do dyplomaty. Dziwne spojrzenie duchownego zmroziło Thorna do szpiku kości. — Niezbadane są wyroki Pańskie. Wyciągnął rękę. Thorn wstał i chcąc nie chcąc, ruszył za księdzem. Oddział położniczy znajdował się na trzecim piętrze. Udali się tam tylnymi schodami, rzadko używanymi i oświetlonymi przez nieosłonięte żarówki. Na samym oddziale było ciemno i czysto. Zapach noworodków sprawił, że wróciło poczucie głębokiej straty, pulsujące jak młot pneumatyczny we wnętrznościach Thorna. Zbliżywszy się do szklanej ścianki, ksiądz stanął i zaczekał na Thorna. Polityk szedł niepewnie, wpatrując się w to, co widniało za ścianką. A było to dziecko. Nowo narodzone dziecko. Dziecko anielsko wręcz doskonałe. Z gęstymi czarnymi włosami nad niebieskimi, głęboko osadzonymi oczyma, które jakby szukały wzroku Thorna i po chwili instynktownie go znalazły. — Sierota — powiedział ksiądz. — Jego matka zmarła jak pańskie dziecko, w tej samej godzinie… — Thorn spojrzał na niego zaskoczony. — Pańskiej żonie potrzebne jest dziecko — ciągnął duchowny. — A dziecku potrzebna jest matka. Thorn wolno kręcił głową. — Chcieliśmy mieć własne dziecko — powiedział. — Jeżeli mogę coś zasugerować… To dziecko jest przecież bardzo podobne do… Thorn znowu spojrzał za szybę i uświadomił sobie, że to prawda. Dziecko miało taką samą barwę skóry jak Katherine, a rysy twarzy przypominały jego własne: mocna szczęka, podobny dołek w podbródku. — Signora nie musi wiedzieć… — przekonywał ksiądz. Milczenie Thorna było dlań dobrym znakiem. Chwycił trzęsącą się dłoń polityka, by dodać mu otuchy. — Czy… to dziecko jest zdrowe? — zapytał Thorn drżącym głosem. — Idealne pod każdym względem. — Są jacyś krewni? — Nie ma. Puste korytarze jakby syczały ciszą, która była tak intensywna, że niemal raniła uszy. — Mam tutaj pełną władzę — powiedział ksiądz. — Nie będzie śladu w dokumentach. Nikt się nie dowie. Thorn odwrócił wzrok. Wciąż był niezdecydowany. — Czy… mógłbym zobaczyć własne dziecko? — A co to panu da? — zaoponował ksiądz. — Proszę dać swoją miłość żyjącym. Dziecko za szklaną ścianką uniosło ręce w stronę Thorna, jakby pragnęło znaleźć się w jego ramionach. — Niech pan pomyśli o żonie, signor. Bóg wybaczy to oszustwo. I niech pan to zrobi przez wzgląd na dziecko, które w przeciwnym razie nie będzie mieć domu… Zamilkł. To, co powiedział, powinno wystarczyć. — Tej nocy, panie Thorn, Bóg dał panu syna. Na nocnym niebie czarna gwiazda osiągnęła najwyższy punkt i rozpadła się nagle, uderzona przez błyskawicę. Tymczasem w swoim szpitalnym łóżku Katherine Thorn myślała, że budzi się naturalnie, nie mogła bowiem wiedzieć, że kilka chwil wcześniej zrobiono jej zastrzyk. Bolesny poród trwał dziesięć godzin. Czuła jeszcze ostatnie skurcze, lecz straciła przytomność, nim zobaczyła dziecko. Kiedy teraz odzyskiwała świadomość, opanowywał ją dławiący strach. Postarała się jednak uspokoić choć trochę, gdy z korytarza dobiegły odgłosy kroków. Drzwi się otwarły i stanął w nich jej mąż. Z noworodkiem w ramionach. — To nasze dziecko — powiedział głosem drżącym z emocji. — Mamy syna. Wyciągnęła ręce, wzięła noworodka i rozpłakała się z radości. Patrząc na nią załzawionymi oczyma, Thorn dziękował Bogu za wskazanie mu właściwej drogi.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj