—  Wyślemy pana na szkolenie. Tam odbędzie pan specjalistyczny kurs, szybki, choć trudny. Zaliczy go pan w sześć do ośmiu tygodni. Nauczymy pana wszystkiego, co może się przydać podczas misji. Zapozna się pan z bronią, materiałami wybuchowymi, metodami sabotażu, propagandą, metodami walki psychologicznej, czytaniem mapy, korzystaniem z kompasu, używaniem kamuflażem, judo, obsługą radiostacji i wieloma innymi sprawami. Gdy z panem skończymy, będzie pan istnym wrzodem na dupie wroga. —  I co dalej? —  Zrzucimy pana ukradkiem na planetę rządzoną przez Syrijczyków, aby dokuczał im pan jak to tylko możliwe. Przez dłuższą chwilę w gabinecie panowała nieznośna cisza, po której Mowry przyznał niechętnie: —  Jakiś czas temu zdenerwowałem ojca do tego stopnia, że powiedział: Synu, urodziłeś się durniem, więc umrzesz jako dureń. — Westchnął ciężko. — Staruszek jak zwykle miał rację. Zgłaszam się na ochotnika. —  Wiedzieliśmy, że pan to zrobi — stwierdził spokojnie Wolf. Zobaczył Wolfa po raz kolejny dwa dni po ukończeniu ciężkiego szkolenia, które zaliczył z zadowalającymi ocenami. Polityk przybył na szkółkę, pofatygował się nawet do jego pokoju. —  I jak było? — zapytał. —  Czysty sadyzm — odparł Mowry, krzywiąc się mocno. — Obito mnie psychicznie i fizycznie. Mam wrażenie, że jestem na wpół świadomym inwalidą. —  Będzie pan miał sporo czasu, by do tego przywyknąć, choćby podczas podróży, która nie należy do najkrótszych. Wyrusza pan w czwartek. —  Dokąd? —  Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć. Pański pilot otrzyma zalakowaną kopertę z rozkazami, którą pozwoli panu otworzyć dopiero przed podejściem do lądowania. W przypadku katastrofy albo wykrycia dyrektywy zostaną zniszczone, zanim ktokolwiek zdoła je przeczytać.   —  Jakie są szanse na to, że zostaniemy przechwyceni po drodze?   —  Niewielkie. Pański okręt będzie szybszy od jednostek   wroga,­ ale nawet najlepsze statki przestrzenne mają od czasu do czasu problemy natury technicznej, wolimy więc nie ryzykować. Wie pan, jaką reputacją cieszy się syrijska służba bezpieczeństwa, niesławne Kaitempi. Powiadają, że mogłaby wycisnąć zeznania nawet z bloku granitu. Gdyby udało jej się przechwycić pana po drodze i poznać cel misji, mogliby zasadzić się także na pańskiego następcę. —  Mojego następcę? To rodzi pytanie, na które nikt tutaj nie chce mi odpowiedzieć. Może pan okaże się chlubnym wyjątkiem? —  Słucham? —  Będę działał w terenie sam, czy na mojej planecie pojawią się także inni Terranie? Jeśli ich tam wyślecie, jak nawiążemy kontakt? —  Skoro pan pyta, powiem tak: na razie będzie pan jedynym Terraninem w promieniu stu milionów mil — zapewnił go Wolf. — Nie będzie się pan także kontaktował z nikim, aby nie mógł pan wydać Kaitempi ewentualnych współpracowników. Nie może pan przecież zdradzić czegoś, czego pan nie wie, choćby pana torturowano. —  Te słowa brzmiałyby bardziej uspokajająco, gdyby nie oblizywał się pan lubieżnie na tę odrażającą myśl — stwierdził Mowry. — Wie pan, świadomość, że gdzieś tam, w innych systemach gwiezdnych, działają podobne do mnie osy, byłaby pocieszająca, a nawet zachęcająca. —  Nie uczęszczał pan na ten kurs samotnie, jak się domyślam? Zapewniam, że pozostali uczestnicy nie przybyli tutaj, by zapewnić panu towarzystwo. — Wolf wyciągnął do niego dłoń. — Udanych łowów, niech pan będzie najgorszym utrapieniem dla wroga… i wróci w jednym kawałku. —  Wrócę — zapewnił go James zbolałym tonem — choć droga przede mną daleka i wyboista. Złożona obietnica, pomyślał po wyjściu polityka, jest bardziej pobożnym życzeniem niż realną oceną sytuacji. Czyż uwaga o „następcy” nie świadczyła o liczeniu się ze stratami i przygotowywaniu koniecznych wymian kadr? W tym momencie dotarło do niego, że sam może tam leci, by zastąpić kogoś innego. Może nieszczęsna osa operująca na tej planecie została uwięziona i konała właśnie w męczarniach. Skoro tak się sprawy mają, to Kaitempi z pewnością obserwuje niebo, oblizując się na myśl o kolejnej ofierze — niejakim Jamesie Mowrym, lat dwadzieścia sześć, niecierpliwym i upartym jak osioł. Cóż począć, sam skazał się na tę niedolę i dlatego nie ma już odwrotu. Wyglądało na to, że zostanie bohaterem, ponieważ zabrakło mu odwagi na stchórzenie. Z wolna wyrabiał w sobie filozoficzną rezygnację, która nie opuściła go do odległej o kilka tygodni chwili, w której został zaproszony przez kapitana na mostek przewożącej go korwety. —  Dobrze się spało? —  Niespecjalnie — wyznał Mowry. — Napęd hałasował głośniej niż zwykle, a cały statek trząsł się i trzeszczał. Kapitan uśmiechnął się kwaśno. —  Nie mówiłem panu o tym wcześniej, ale ścigały nas cztery syrijskie niszczyciele. Musiałem rozwinąć maksymalną prędkość, by je zgubić. —  Jest pan pewien, że już za nami nie lecą? —  Wyszły poza zasięg naszych detektorów, więc i one nie mogą nas namierzyć. —  Dzięki Bogu choć za to — mruknął James. —  Otworzyłem rozkazy. Dotrzemy do celu za czterdzieści osiem ziemskich godzin. —  Czyli gdzie? —  Na planetę zwaną Jaimec. Słyszał pan o niej? —  Owszem. Syrijskie media wspomniały o niej od czasu do czasu. To jeden z ich wysuniętych posterunków, z tego, co pamiętam, słabo zaludniony i wciąż rozbudowywany. Nigdy jednak nie spotkałem nikogo, kto stamtąd pochodzi, więc nie wiem nic więcej. — Wyraził tymi słowami lekką irytację. — Ta cała aura tajemniczości może i jest dobra, ale komuś takiemu jak ja przydałoby się parę użytecznych informacji na temat celu podróży, i to zanim dotrze na miejsce. —  Wyląduje pan po zapoznaniu się ze wszystkimi danymi,­ jakie na ten temat posiadamy — zapewnił go kapitan. — Do rozkazów dołączono sporo dokumentacji. — Położył na stole gruby plik papierów, w tym kilka map i dużych zdjęć. Potem wskazał palcem szafkę stojącą pod sąsiednią grodzią. — To stereoskopowa przeglądarka. Proszę z niej skorzystać i po zapoznaniu się ze zdjęciami wybrać odpowiednie miejsce do lądowania. Ta decyzja należy wyłącznie do pana. Moim zadaniem jest dostarczenie osy we wskazane miejsce i zniknięcie stamtąd niepostrzeżenie. —  Ile mam na to czasu? —  Musi pan wybrać miejsce lądowania nie później niż za czterdzieści godzin. —  Ile czasu potrzebuje pan na pozbycie się mnie i sprzętu? —  Maksymalnie dwadzieścia minut, na pewno nie więcej. Proszę wybaczyć, ale ten element misji nie podlega negocjacjom. Jeśli wylądujemy na ubitej ziemi, pozostawimy wyraźne ślady naszej bytności, których z pewnością nie przeoczą patrole powietrzne, a to oznacza, że natychmiast zaczną na pana polować. Z tego właśnie powodu musimy korzystać z antygrawów i działać szybko, choćby dlatego, że tego rodzaju sprzęt jest bardzo energożerny. Dwadzieścia minut to wszystko, co mogę panu dać. —  Rozumiem. Mowry spuścił głowę z rezygnacją, przysunął do siebie dokumenty i zaczął je studiować, zanim kapitan opuścił mostek.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj