—  W czym zatem problem? —  Wojnę można wygrać albo przegrać. Nie ma innej alter­ natywy. Nie zdołamy zwyciężyć tylko poprzez trzymanie wroga na dystans. Nie pokonamy go, jeśli naszą jedyną strategią będzie odwlekanie w nieskończoność porażki. — Wolf uderzył pięścią w blat, co było tyleż niespodziewanym co empatycznym podkreśleniem wypowiadanych słów. Jego wieczne pióro podskoczyło na dwie stopy, tak mocno przywalił. — Musimy zrobić coś więcej. Musimy przejąć inicjatywę i położyć wroga na łopatki, dowalić mu tak, że już się nie podniesie. —  Czym zajmiemy się w odpowiednim czasie, jak sądzę? —  Może tak — odparł gospodarz. — Może nie. To zależy. —  Od czego? —  Od tego, czy zdołamy w pełni wykorzystać posiadane zasoby, w tym ludzkie… To znaczy kogoś takiego jak pan. —  Mógłby pan wyrażać się nieco precyzyjniej? — zasugerował James. —  Proszę mnie wysłuchać… Jesteśmy bardziej zaawansowani technologicznie niż Kartel Syrijski. Pod pewnymi względami tylko nieznacznie, pod innymi wyprzedzamy przeciwnika o ca­ łe lata świetlne. Dysponujemy na przykład lepszym sprzętem i co ważniejsze, uzbrojeniem. Ale Syrijczycy także mają nad nami przewagę, o czym wspomniana opinia publiczna nie ma pojęcia, ponieważ jest za głupia, by ją o tym powiadamiać. Mówię o przewadze liczebnej i wagowej liczącej dokładnie dwanaście do jednego. —  Czy to potwierdzony fakt? —  Niestety tak, choć nasza propaganda stara się o tym nie wspominać. Nasz potencjał wojenny jest większy, Syrijczycy dysponują natomiast przewagą liczebną. I to jest problem, któremu musimy przeciwdziałać w najlepszy znany sposób. Nie zdołamy opóźnić decydującej fazy walk do chwili, gdy rozmno­ żymy się w stopniu pozwalającym na zniwelowanie tej przewagi wroga. —  Rozumiem. — Mowry zamyślił się, przygryzając dolną wargę. —  Aczkolwiek — dodał pospiesznie Wolf — problem przestaje wydawać się tak przytłaczający, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeden człowiek mógł doprowadzić do wstrząśnięcia rządem, a dwaj inni byli w stanie uziemić dwudziestosiedmiotysięczną armię, nie wspominając już o osie mordującej czterech gigantów i rozwalającej w drobny mak ich potężną machinę… — Zamilkł, sprawdzając, jaki efekt wywołał tą przemową, po czym dodał: — Mówiąc wprost i nie owijając w bawełnę: odpowiedni człowiek w odpowiednim miejscu i czasie jest w stanie unieszkodliwić całą dywizję pancerną. —  To dość nieortodoksyjny sposób prowadzenia wojny. —  Ale wydajniejszy. —  Jestem wystarczająco perwersyjny, by podobały mi się wspomniane rozwiązania. Przemawiają do mnie, nie będę ukrywał. —  Wiemy o tym — przyznał Wolf, po czym przysunął jedną z leżących na blacie teczek i zaczął ją kartkować jakby od niechcenia. — Na czternaste urodziny został pan ukarany grzywną w wysokości stu syrijskich gildenów za wyrażenie negatywnej opinii o władzach, wypisanej na ścianie literami wysokości dwudziestu cali. Ojciec złożył stosowne przeprosiny w pańskim imieniu, składając ten czyn na karb młodzieńczej porywczości. Syrijczycy pozostali wkurzeni, ale zarzut oddalono. —  Zdania nie zmieniłem. Razaduth był wyjątkową mendą, kłamcą i spaślakiem. — Mowry zerknął podejrzliwie na akta. — Macie tam całe moje życie? —  Tak. —  Mówił wam już ktoś, że strasznie wścibscy jesteście? —  Na tym polega nasza praca. Dla nas to część ceny, jaką płacimy za możliwość przetrwania — poinformował go gospodarz, odsuwając akta na bok. — Mamy kwity na każdego żyjącego Terranina. Nie wspomnę już o możliwości elektronicznego wyszukiwania ludzi posiadających sztuczne zęby albo odnajdowania ich po rozmiarze noszonego obuwia czy rudej matce, nie wspominając o poważniejszych przypadłościach, takich jak unikanie służby wojskowej. Bez problemu wyłuskamy każdy rodzaj owieczki z naszego licznego stada. —  Czy ja jestem jedną z takich owieczek? —  Metaforycznie mówiąc, tak. Aczkolwiek proszę nie traktować tego jako obelgi. — Usta Wolfa wykrzywiły się w grymasie, który jego zdaniem miał być uśmiechem, choć nie do końca go przypominał. — Najpierw dokopaliśmy się do siedemnastu tysięcy osób mówiących płynnie jednym z licznych syrijskich dialektów. Po odrzuceniu kobiet i dzieci zeszliśmy do dziewięciu tysięcy kandydatów. Później, krok po kroku, usunęliśmy zbyt wiekowych, chorych, słabeuszy, ludzi niegodnych zaufania i niezrównoważonych. Potem odpadli zbyt niscy, zbyt wysocy, zbyt ostrożni i zbyt śmiali. Tak wyselekcjonowaliśmy wąskie grono osób nadających się na osy. —  Jak wygląda przeciętna osa? —  To w naszej opinii niewysoki mężczyzna, który umie chodzić na lekko ugiętych nogach, oczywiście o przylegających do czaszki uszach i twarzy zabarwionej na fioletowo. Innymi słowy, człowiek, który może udawać rodowitego Syrijczyka, i to na tyle dobrze, by oszukać innych przedstawicieli tej rasy. —  W życiu! — wrzasnął Mowry. — Nawet jak się zejdą dwie niedziele w kupie! Jestem różowy, mam zęby mądrości i odstające uszy! —  Nadmiarowe zęby można wyrwać, chirurg usunie bez problemu chrząstki odpowiedzialne za odstawanie uszu, nie pozostawiając przy tym widocznych śladów operacji. To proste i bezbolesne zabiegi, wystarczą dwa tygodnie, by był pan jak nowy. Przytaczam dane medyczne, proszę więc nie mówić, że jest inaczej. — Kolejny krzywy grymas. — A co do fioletowej cery, to też nie problem. Wielu Terran ma twarze bardziej sine od rodowitych Syrijczyków, choć nabycie tej barwy wymaga wypicia wielu galonów alkoholu. Uprzedzając kolejne pytanie: tak, posiadamy barwniki gwarantujące kilkumiesięczną trwałość oraz zestawy utrwalające, które umożliwią przedłużenie maskowania na czas wykonania misji. —  Ale… —  Proszę posłuchać. Urodził się pan w Mashamie, stolicy Diracty, macierzystej planety Syrijczyków. Pański ojciec był tam kupcem. Mieszkał pan na terytorium wroga do siedemnastego roku życia, po czym wrócił pan z rodzicami na Terrę. Tak się szczęśliwie składa, że przypomina pan wzrostem i budową typowego Syrijczyka. Ma pan obecnie dwadzieścia sześć lat, mówi pan płynnie w języku wroga, z wyraźnym akcentem mashambijskim, co może być dodatkowym atutem, jak sądzę. To tylko uprawdopodobni pańską przykrywkę. Pięćdziesiąt milionów Syrijczyków używa tego dialektu. Wydaje się pan naturalnym kandydatem do roboty, o której mowa. —  A gdybym zaproponował, żeby wsadził pan sobie tę robotę tam, gdzie słońce nie dociera? — zapytał z zaangażowaniem Mowry. —  Byłoby mi niezwykle przykro — odparł Wolf, nie tracąc rezonu — ponieważ w czasie wojny hołdujemy starej i mądrej maksymie, że jeden ochotnik wart jest tysiąca poborowych. —  Czy to znaczy, że mam się spodziewać powołania? — James aż się zatchnął. — Szlag by to. Wolę wpakować się w taką kabałę z własnej woli niż z przymusu. —  Tak właśnie napisano w pańskim dossier. James Mowry, lat dwadzieścia sześć, niecierpliwy i uparty jak osioł. Nadaje się do wykonania każdego zadania, o ile nie ma lepszych kandydatów. —  Gada pan jak mój ojciec. On wam dał ten opis? —  Tajne służby nie ujawniają źródeł informacji. —  Hm… — Mowry zastanawiał się chwilę, po czym zapytał: — Jak rozumiem, jestem ochotnikiem? I co dalej?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj