Przeczytajcie o narodzinach Oscarów we fragmencie książki Osacrowe wojny. Premiera tej pozycji już w przyszłym tygodniu.
Tym, co od zawsze odgrywa zasadniczą rolę w wojnach oscarowych, jest władza. Kto ją ma? Komu władza wymyka się z rąk? Kto szturmuje mury złotego zamku, żeby ją zdobyć? Za sprawą Oscarów w hollywoodzkim establishmencie następują nieustające roszady. Szare eminencje muszą się ścierać z nowicjuszami, klasycy z obrazoburcami. Nagrody Akademii od samego początku były obiektem pożądania, stanowiły wyznacznik władzy i prestiżu w mieście, w którym pozycja w hierarchii bez przerwy się zmienia. Statuetka jest talizmanem. Mieszkańcy Hollywood marzą o niej, bo pragną, by świat okazywał im zainteresowanie i doceniał ich pracę. Chcą się liczyć i właśnie dlatego usilnie zabiegają o Oscara. Czasem tracą rozum i opamiętanie, czasem zachowują się jak desperaci. Sztuka nie powinna sprowadzać się do wygranych i przegranych, do zdobywania punktów jak w meczu tenisowym, ale rywalizacja jest wpisana w ludzką naturę. Lubimy obserwować triumfy i porażki. A gdy sami mamy okazję wejść do gry, pragniemy zwyciężyć.
Zacząłem oglądać ceremonie rozdania Oscarów na początku lat dziewięćdziesiątych. Co roku gospodarzem był wówczas Billy Crystal, który zawsze zaczynał wieczór od satyrycznej wiązanki piosenek na temat nominowanych filmów. Mój nastoletni mózg uważał ją za szczyt dowcipu, olimpijskie wyżyny klasycznego, estradowego humoru. Jako dorosły organizowałem w biurze oscarowe zakłady. Znałem na pamięć przemówienia laureatów. W 2016 roku jako dziennikarz „New Yorkera” opisywałem burzę, która rozpętała się w Akademii za sprawą kampanii #OscarsSoWhite. Akademia zarządzana przez Cheryl Boone Isaacs, pierwszą czarną prezydentkę, oraz dyrektorkę generalną Dawn Hudson znalazła się w ogniu krytyki, gdy ogłosiła plan werbowania nowych członków, zwłaszcza osób należących do niedoreprezentowanych grup mniejszościowych, a także przyznania filmowcom, którzy od dawna nie byli aktywni zawodowo, statusu członków emerytów. Wielu weteranów zaczęło się zastanawiać z niepokojem, kiedy właściwie ostatni raz stanęli na planie. Plan reform sprawił, że na nowo nasiliły się podziały pokoleniowe i ideologiczne. Szybko odkryłem, że to tak naprawdę powtórka z przeszłości: w 1970 roku, krótko po tym, jak Nocny kowboj stał się pierwszym w historii filmem dozwolonym wyłącznie dla widzów dorosłych, który zdobył Oscara, prezydent Akademii Gregory Peck ogłosił zamiar odmłodzenia grona członkowskiego, żeby nadążało za teraźniejszością. On również, podobnie jak Boone Isaacs, otrzymywał mnóstwo gniewnych listów. W 2016 i 2017 roku sytuacja się powtórzyła. Paradoksalnie tym razem żale na łamach „The Hollywood Reporter” wylewali twórcy, którzy zaczynali kariery w buntowniczych latach siedemdziesiątych: niegdysiejsi „młodzi zdolni”, obecnie nestorzy, protestowali przeciwko odsyłaniu ich do lamusa.
W lutym 2017 roku pierwszy raz uczestniczyłem w ceremonii rozdania Oscarów – a mówiąc ściślej, siedziałem przy długim stole razem z kilkoma dziesiątkami dziennikarzy z całego świata zgromadzonymi w pressroomie w Loews Hollywood Hotel i oglądałem show na ekranie. Od czasu do czasu zjawiali się laureaci, żeby odpowiedzieć na kilka pytań. Na końcu pokoju, przy osobnym stole, siedzieli bibliotekarze Akademii uzbrojeni w grube segregatory, gotowi w każdej chwili wyszukać dla nas rozmaite informacje. Długi wieczór miał się ku końcowi, ogarniało nas coraz większe znużenie i czekaliśmy już tylko na nieuchronną informację, że Oscara za najlepszy film otrzymuje
La La Land. Tak właśnie się stało, dziennikarze powitali triumf musicalu Damiena Chazelle’a oklaskami i zaczęli pisać podsumowania swoich relacji.
Chwilę później rozpętało się szaleństwo. Na ekranie zobaczyliśmy producenta La La Land, który oznajmił, że Oscara zdobył
Moonlight, i na dowód podniósł do kamery kartkę z tytułem zwycięskiego filmu. W pressroomie rozległy się krzyki dziennikarzy: wreszcie jakieś emocje! Rzucono się na bibliotekarzy, zasypywano ich pytaniami, czy kiedykolwiek wydarzyło się coś podobnego. „Żaden precedens nie przychodzi mi do głowy – odparła jedna z bibliotekarek, w pośpiechu przerzucając kartki w segregatorze. – Były tylko sytuacje, kiedy ludziom wydawało się, że doszło do pomyłki”.
Po zakończeniu ceremonii pospieszyłem do windy i pojechałem na piętro, na którym odbywał się Bal Gubernatorów, czyli pooscarowa feta organizowana przez Akademię. Wszyscy rozmawiali wyłącznie o pomyłce z kopertą. „Kiedy powiedzieli, że
Moonlight wygrał, pomyślałem, że to taka metafora. Że niby wygrał, bo najbardziej poruszył widzów”, opowiadał filmowiec siedzący koło stanowiska, przy którym na nowo przyznanych statuetkach mocuje się grawerowane tabliczki z nazwiskami laureatów. „Wszyscy zostali upokorzeni – dodała jego partnerka. – Przecież nie ma nic bardziej prestiżowego niż Oscary. Może tylko Nobel”. Cheryl Boone Isaacs wpatrywała się w ekran telefonu. Zapytałem ją, o czym myślała w tamtej chwili. „Horror – powiedziała. – Myślałam: «Że co? ŻE CO?». Zobaczyłam, jak facet z Pricewaterhouse wchodzi na scenę, i pomyślałam: «Coś się stało. Co? ŻE CO? To niemożliwe...». A potem: «O mój Boże, jak to się stało? JAK TO SIĘ STAŁO?». – Westchnęła. – I to na koniec tak wspaniałej ceremonii...”
Trwające cały rok dyskusje, rozmowy i próby rozwiązania problemu braku różnorodności rasowej w gronie członków Akademii doczekały się spektakularnego finału. Trzeba jednak pamiętać, że oscarowe historie zawsze obfitowały w niezwykłe zdarzenia i zwroty akcji. Kiedy zacząłem myśleć o napisaniu tej książki, zadałem sobie pytanie, które edycje nagród najlepiej nadają się jako punkt wyjścia do opowiadania o przemianach kulturowych dokonujących się w Ameryce i na świecie. Wkrótce stwierdziłem, że muszę cofnąć się do samego początku, do czasów kina niemego, Charliego Chaplina i Louisa B. Mayera. Dzieje Oscarów zaczęły się w 1927 roku od rzuconego mimochodem pomysłu wręczania „nagród za szczególne osiągnięcia”; było to jedno z wielu zadań nowo narodzonej Akademii. Pierwsze statuetki wręczono dopiero dwa lata później, ceremonia trwała mniej więcej dziesięć minut. Zatriumfowali producenci Skrzydeł, wojennego eposu o lotnikach, wszyscy mówili jednak przede wszystkim o nagrodzie specjalnej dla
Śpiewaka jazzbandu – filmu, który mówił, rozbrzmiewał piosenkami i oznaczał rewolucję w świecie kina.
Z biegiem lat Oscary stały się niemal osobną branżą, okazją do zarabiania sporych pieniędzy przez konsultantów, stylistów, komentatorów i prognostów. Wyścig o Oscara, podobnie jak wybory prezydenckie, nie sprowadza się wyłącznie do postawienia krzyżyka w tej czy innej kratce. Liczy się przede wszystkim kampania, a za kampanią stoi potężna maszyna, nad którą nikt tak naprawdę nie panuje. Odpowiednikiem waszyngtońskich lobbystów i specjalistów od sondaży są stratedzy i „oscarolodzy”. Politycy muszą się spotykać z wyborcami, całować małe dzieci i z uśmiechem jeść kotlety wieprzowe na patyku podczas targów w stanie Iowa, natomiast ludzie zabiegający o Oscara przez wiele tygodni żywią się sashimi i w kółko odpowiadają na te same pytania o swoje „inspiracje” i „proces twórczy”. Wszystko to kosztuje miliony dolarów. Dlaczego? „Sprawa jest prosta: chodzi o ego i o możliwość wykazania, że jest się lepszym od innych – powiedziała mi Terry Press, kierowniczka jednej z wytwórni filmowych. – W tym mieście każdy próbuje ukrywać brak pewności siebie. Tak jest od zawsze”.
Nie wolno zapominać o ludziach, którzy grzęzną w trybach oscarowej machiny. O ich zawiedzionych ambicjach, olśnieniach, trudnych współpracach, spełnionych marzeniach, rozczarowaniach. Zamiast omawiać Oscary rok po roku, postanowiłem wybrać kilkanaście historii. Każda z nich ukazuje inny punkt zwrotny w dziejach Akademii, kina lub kultury. Czasami będę się skupiać na konkretnym wyścigu o Oscara, czasami akcja rozdziału będzie się rozciągała na całą dekadę. Pojawią się tu zarówno najważniejsi hollywoodzcy gracze, jak i outsiderzy, próbujący wyważyć bramy pałacu.
Nagrody Akademii od samego początku budziły przesadne emocje. Scenarzystka Frances Marion, laureatka dwóch Oscarów, tak oto wspominała atmosferę pierwszych ceremonii: „Panowało podniecenie jak na kinderbalu podczas zabawy w przypinanie osiołkowi ogona. Zresztą do pewnego stopnia wszystko przypominało ową zabawę. Uczestnicy mieli klapki na oczach, nie widzieli świata poza nagrodą. Trochę za bardzo pragnęli ją zdobyć, byli trochę zbyt wystraszeni, żeby pozwolić sobie na odrobinę nadziei”³. Oscary wkroczą wkrótce w swoje drugie stulecie. Artyści ubiegający się o nagrodę nadal pragną wygranej, nadal czują nadzieję i strach, ale prędzej czy później jednak klapki spadną każdemu z oczu i trzeba będzie rozejrzeć się dookoła.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h