W przyszłym tygodniu ukaże się Port cieni, nowa powieść Glena Cooka ze świata Czarnej Kompanii. Mamy dla was do przeczytania początek tej książki fantasy.
– Gadasz! – zdziwił się Elmo. – A ja myślałem, że tak mi się akurat trafia, że nie widuję tego, co powinny mieć.
– Pewnie dlatego nie złapałem wszy – wtrąciłem.
– Nie. To wynika z tej ich dziwacznej religii.
– Oksymoron – mruknął Goblin.
Jednooki spochmurniał.
Żabią twarz Goblina natychmiast rozjaśnił szeroki uśmiech.
– Nie mówiłem o tobie, kurduplu – powiedział. – Z ciebie żaden ostry, tylko zwykły tępak. Mówiłem o zlepku słów: „dziwaczna” i „religia”.
– Chcecie odczarować moją dobrą passę, co, chłopaki?
– Cholerna racja – potwierdził Elmo. – Gadanie o cipkach zawsze działa. Powiedz mi coś o tych wygolonych szparkach.
Jednooki przekładał swoją wygraną. Mimo powodzenia zaczął tracić humor. Podrzucił świetny temat, na który chłopaki powinni rozprawiać tygodniami, a zdawało się to nikogo nie obchodzić.
Potasowałem, przełożyłem i rozdałem. Kiedy Jednooki podniósł karty, zrobił się jeszcze bardziej ponury.
Ostatnia sprawiła, że wybuchnął:
– Niech cię diabli, Konował! Ty dupku! Sukinsynu!
Elmo i Otto zachowali powagę, bo nie wiedzieli, co się dzieje.
Goblin zaćwierkał jak napalona sikorka.
Jednooki wyłożył swoje karty. Miał trójkę trefl, szóstkę karo, dziewiątkę kier i asa pik. Tą ostatnią kartą był walet mieczy.
– Ile to razy narzekałeś, że nie masz dwóch kart tego samego koloru? – zapytałem. – Tym razem byś nie skłamał.
Teraz Elmo i Otto skapnęli się, o co chodzi. Roześmiali się głośniej niż ja i Goblin. Kibice też zatrzęśli się ze śmiechu.
W drzwiach wejściowych ukazała się głowa Porucznika.
– Widział ktoś Ważniaka? – Porucznik nie sprawiał wrażenia uszczęśliwionego. Wyglądał jak zastępca dowódcy, który musiał przepracować swój dzień wolny.
– Znowu gdzieś go wcięło? – zapytał Elmo.
– Miał się zająć pomyjami, ale się nie pojawił. Kucharze chcą go posiekać i wrzucić do zupy.
– Porozmawiam z nim, Poruczniku – obiecał Elmo, choć Ważniak nie był jego podwładnym. Należał do plutonu Ślizgacza.
– Dziękuję, Sierżancie. – Elmo potrafił się dogadywać z błędnymi rycerzami oddziału. – Ludzie, dlaczego siedzicie w tej ciemnej i śmierdzącej norze, zamiast na zewnątrz zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i pobyć na słońcu?
– To nasze naturalne środowisko, Poruczniku – odezwałem się. Tak naprawdę jednak to nikomu z nas nie przyszło do głowy, żeby zagrać na dworze.
Zabraliśmy karty i piwo i wywlekliśmy się na zewnątrz, by usiąść przy stolikach rozstawionych przy ulicy. Jednooki rozdawał. Rozmowa dalej toczyła się wokół fryzur, włosów lub ich braku, preferowanych przez damy w Aloesie.
Był wspaniały dzień: bezchmurny, chłodny, a rześki, lekki wiaterek nie psuł gry. Kibice też się rozsiedli. Niektórzy chcieli tylko popatrzeć, inni mieli nadzieję, że zwolni się miejsce przy karcianym stole. Przyłączyli się do rzucania coraz ostrzejszych komentarzy, które zaczęły przeradzać się w przechwałki.
Postanowiłem się wtrącić.
– Jak długo już gramy tymi kartami? – Niektóre były tak zszargane, że nie trzeba było w nie zaglądać, żeby wiedzieć, co to za karta, ale pamięć potrafiła mnie zwieść.
Wszyscy spojrzeli na mnie z rozbawieniem.
– Zaraz usłyszymy jakiś nonsens – przepowiedział Jednooki. – Wykrztuś to, Konował, żebyśmy mogli powrócić do spraw ważnych.
– Zastanawiam się, czy ta talia nie jest z nami wystarczająco długo, żeby zacząć żyć własnym życiem.
Jednooki już otworzył usta, żeby się ze mnie ponabijać, ale oczy mu się zaszkliły. Dotarło do niego, co powiedziałem. Podobnie zareagował Goblin.
– Ja pierdolę, Konował! – wykrzyknął ten blady, brzydki człowieczek. – Nie jesteś nawet w połowie tak głupi, na jakiego wyglądasz! Karty obdarzone własnym rozumem? To by wiele wyjaśniało.
Wszyscy spojrzeliśmy na Jednookiego i jak na komendę skinęliśmy głową. Jednooki od niepamiętnych czasów twierdził, że karty go nienawidzą.
A znowu wygrał.
Trzy zwycięstwa przy jednym posiedzeniu powinny były dać mi do myślenia. Działały tu siły nieczyste. Moje usta podejmowały już jednak inny temat:
– Wiecie co? Minęło już osiemdziesiąt siedem dni, odkąd ostatni raz ktoś próbował mnie zabić.
– Nie trać nadziei – pocieszył mnie Elmo.
– Naprawdę. Pomyślcie: siedzimy tu sobie na zewnątrz, na ulicy, wystawieni jak kaczki, ale nikt ku nam nawet nie spojrzy. I żaden z nas nie ogląda się za siebie, i nie narzeka na wrzody żołądka.
Gra zamarła. Siedemnaścioro oczu wbiło we mnie spojrzenie.
– Konował, nie zapeszaj – warknął Otto. – Sam cię przytrzymam, gdy ktoś będzie ci obcinał ulubioną zabaweczkę.
– Prawdę gada – wtrącił Goblin. – Jesteśmy tu od trzech miesięcy, a jedyne kłopoty, jakie miewamy, to chlanie i naparzanki.
Wśród sześciuset czterdziestu ludzi Kompanii zawsze znajdzie się kilku popaprańców, których pomysł na spędzanie wolnego czasu ogranicza się do picia na umór i mordobicia.
– Chodzi o to – wygłosił swoją opinię Jednooki – że Pani wciąż czuje miętę do Konowała, więc postanowiła ukryć go gdzieś w bezpiecznym miejscu. A my po prostu żyjemy w jego cieniu. Obserwuj niebo. Którejś nocy pojawi się dywan i Jej Wysokość we własnej osobie przybędzie na małe dymanko ze swoim wyjątkowym chłoptasiem.
– A jak tam jej fryzura, Konował?
Specjalne traktowanie? Dobre sobie. Przez rok uganialiśmy się za Szept od jednego punktu zapalnego do drugiego, walcząc prawie codziennie.
Specjalne traktowanie? Taa… Chyba że takie, jakie otrzymuje się za kompetencję. W czymkolwiek działasz, jeśli robisz swoje dobrze, szef dorzuca ci jeszcze więcej pracy.
– Ty, Otto, dowiesz się pierwszy, jeśli będę miał okazję się przyjrzeć. – Nie wdaję się w wulgarne gadki, które innych bawią. Wzięli moje milczenie za potwierdzenie, że wciąż czuję niesłabnące zainteresowanie tą najpodlejszą kobietą na świecie. Prawda jest taka, że boję się, iż ona mogłaby słuchać.
– Jeśli mowa o fryzurach, to tę chętnie bym sprawdził – odezwał się dzieciak zwany Jurnym.
Wszyscy spojrzeliśmy z podziwem na młodą kobietę po drugiej stronie ulicy. Zdzierca pogratulował Jurnemu doskonałego gustu.
Zbliżała się do dwudziestki. Jasnorude włosy przycięła krócej niż większość kobiet, które widziałem w Aloesie. Z tyłu ledwie zachodziły na kołnierzyk, a po bokach zaczesane były jeszcze krócej. Nosiła grzywkę. Nie zwróciłem uwagi na jej strój. Nic niezwykłego. Promieniała tak zaskakująco intensywną zmysłowością, że nic innego się nie liczyło.
Nasze nagłe zainteresowanie, głowy obracające się jak na komendę w jej stronę, trochę ją przestraszyły. Przez chwilę hardo odwzajemniała nasze spojrzenia, ale nie dała rady. Odeszła spiesznym krokiem.
– Ta mała jest bezwłosa we wszystkich strategicznych miejscach – orzekł Jednooki, podnosząc karty.
– Znasz ją? – zapytał Jurny. Jakby zyskał nowy sens życia. Nadzieję, misję do wypełnienia.
– Niespecjalnie. To kapłanka.
Wyznawczynie kultu Occupoi traktują prostytucję jak święty obowiązek. Słyszałem, że Occupoa ma trochę utalentowanych i oddanych córek.
Goblin chciał wiedzieć, skąd Jednooki to wie.
– To ich oficjalna fryzura, kurduplu – powiedział ktoś jeszcze niższy od Goblina.
– A ty skąd to wiesz?
– A stąd, że przez te parę ostatnich miesięcy życia postanowiłem fundować sobie to, co najlepsze.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdumieniem. Jednooki był osławionym kutwą. Poza tym nigdy nie miał pieniędzy, bo był beznadziejnym graczem. Nie wspominając o tym, że uważaliśmy go za prawie nieśmiertelnego, jako że był z Kompanią od ponad stu lat.
– Czego? – warknął. – Może narzekam częściej, niżby to uzasadniała sytuacja, ale czy to zbrodnia?
Nie. Wszyscy tak robiliśmy. To prewencja wobec wszystkich tych dobrych kumpli, którzy niedopici, wolą pożebrać u ciebie, niż pójść do lombardu.
– Sporo gości było przy forsie, gdy tu dotarliśmy – odezwał się ktoś. – Wcześniej nie mieliśmy okazji wydać zarobionego grosza.
Tak. Czarna Kompania dobrze robiła gospodarce Aloesu. Może nikt nie próbował nas zabić dlatego, że nie daliśmy się jeszcze doszczętnie oskubać.
– Lepiej pójdę poszukać Ważniaka, zanim Porucznik i mnie wciągnie na swoją czarną listę. Milczek? Chcesz moje miejsce? Cholera! Gdzie ten znowu polazł?
Też nie zauważyłem, kiedy nasz trzeci mały magik wyszedł. Ostatnimi czasy Milczek staje się coraz bardziej demoniczny. Jest praktycznie niczym duch.
Kiedy służysz w Kompanii długie lata, rozwijasz dodatkowe zmysły. Nieświadomie odczytujesz sygnały i nagle stajesz się czujny i w pełni gotowy. Mówimy, że zwęszyliśmy niebezpieczeństwo. Do tego dochodzi zdolność przewidywania humorów dowództwa. Ten zmysł ostrzega cię, że ktoś ma zamiar wpakować ci dupę w gówno.
Zdaje się, że czternaście drażniących nerwy sekund starczyło, aby z górą sześciuset chłopa pojęło, że na coś się zanosi, że życie zaraz się zmieni. Że nie da rady, nie minie już sto dni, aż ktoś spróbuje mnie zabić.
Karty od pewnego czasu trwały w bezruchu, gdy od obozu nadbiegł Wypieracz.
– Elmo, Konował, Goblin, Jednooki! Stary chce was widzieć.
– Goblin, nie mogłeś trzymać swojej wielkiej gęby na kłódkę? – burknął Jednooki.
Dwie minuty wcześniej Goblin mruknął:
– Coś się wydarzy. Coś wisi w powietrzu.
Postanowiłem się wtrącić.
– Taa… To wszystko jego wina. Nakopmy mu do dupy, jeśli się okaże, że znów musimy wykurzać skądś jakichś buntowników.
– Wyluzuj, Konował. – Elmo odsunął się od stołu. – Popieram jednak takie posunięcie. Prawie zapomniałem, jakie fajne jest życie w garnizonie. – Zaczął mówić o czystym ubraniu, piwie do oporu, regularnych posiłkach i prawie nieograniczonym dostępie do ulubionego przez żołnierzy sposobu trwonienia czasu i pieniędzy.
Ruszyliśmy ulicą, zostawiwszy karty innym, którzy już zaczęli snuć swoje domysły.
– Służba garnizonowa ma w sobie to wszystko – stwierdziłem. – Najcięższą robotą jest wkręcenie Jednookiego, żeby zaaplikował swoje medykamenty gościom przychodzącym z tryprem.
– Ja lubię życie w garnizonie, bo daje możliwości finansowe – odezwał się Jednooki.
Fakt. Wrzucić go gdziekolwiek i dać tydzień, a już się wkręci w jakieś czarnorynkowe machlojki.
Wypieracz przysunął się ukradkiem.
– Muszę porozmawiać z tobą na osobności – szepnął. Wsunął mi w dłoń złożony, mierzący niecałe dziesięć centymetrów kawałek pergaminu. Był brudny i śmierdział okropnie. Po jednej stronie miał niewielkie trójkątne rozdarcie, co oznaczało, że wcześniej na czymś wisiał. Kiedy go rozwijałem, Wypieracz wyglądał, jakby miał wpaść w panikę.
Zatrzymałem się. Inni zrobili to samo, zastanawiając się, co się dzieje.
– Skąd to masz? – wyszeptałem.
* * *
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h