2

No więc owszem, widzę martwych ludzi. O ile pamiętam, to od zawsze. Ale to nie tak jak w tym filmie z Bruce’em Willisem. Czasami to jest ciekawe, czasami przerażające (jak tamten gość w Central Parku), czasami wkurzające, natomiast zwykle po prostu… jest. To coś jak leworęczność, umiejętność gry na klasycznym instrumencie w wieku trzech lat albo wczesny początek alzheimera, zupełnie jak u wujka Harry’ego w wieku zaledwie czterdziestu dwóch lat. Ja miałem dopiero sześć, więc ktoś czterdziestodwuletni wydawał mi się stary, ale nawet wtedy rozumiałem, że to bardzo wcześnie, żeby zapomnieć, kim się jest. Albo jak się nazywają różne rzeczy – z niewiadomego powodu właśnie to przerażało mnie najbardziej, kiedy odwiedzaliśmy wujka Harry’ego. Jego myśli nie tonęły we krwi z pękniętego naczynka, lecz mimo wszystko tonęły. Poczłapaliśmy do mieszkania 3C i mama otworzyła drzwi. Trochę to trwało, ponieważ były w nich trzy zamki. Mówiła, że taka jest cena życia w dobrym stylu. Mieliśmy sześciopokojowe mieszkanie z widokiem na aleję. Mama nazywała je Pałacem przy Parku. Dwa razy w tygodniu przychodziła sprzątaczka. Mama trzymała range rovera w garażu przy Drugiej Alei i czasami jeździliśmy do wujka Harry’ego do Speonk. Dzięki Regisowi Thomasowi i paru innym pisarzom (ale głównie staremu dobremu Regisowi) żyliśmy pełną gębą… do czasu. Ale ten przygnębiający rozwój wydarzeń omówię już niedługo. Z perspektywy lat mam wrażenie, że moje życie było jak powieść Dickensa, tylko że z bluzgami. Mama rzuciła na kanapę siatkę z maszynopisem i torebkę, a potem usiadła. Z kanapy dobiegło pierdnięcie, które zazwyczaj nas bawiło, natomiast tego dnia nie. – Jezu kurwa Chryste – powiedziała mama i zaraz podniosła rękę, jakby chciała powstrzymać te słowa. – Nie… – Nie słyszałem tego, oczywiście. – Dobrze. Powinnam mieć taką elektryczną obrożę, która porażałaby mnie prądem za każdym razem, kiedy przy tobie zaklnę. Może to by mnie czegoś nauczyło. – Wysunęła dolną wargę i zdmuchnęła grzywkę. – Mam do przeczytania jeszcze dwieście stron nowego Regisa… – Jaki tytuł? – zapytałem, dobrze wiedząc, że w tytule będzie Roanoke. Jak zawsze. – Widmowa panna z Roanoke. To jedna z jego lepszych książek, jest w niej dużo se… dużo przytulania i całowania. Zmarszczyłem nos. – Sorry, młody, panie uwielbiają te bijące serca i rozgrzane uda. – Spojrzała na siatkę z maszynopisem Widmowej panny z Roanoke, jak zwykle spiętym kilkoma gumkami recepturkami, z których jedna zawsze pękała, a wtedy mama rzucała najlepszymi bluzgami. Niektórych używam do dziś. – W tej chwili mam ochotę tylko na kieliszek wina. Albo może całą butelkę. Mona Burkett była wkurzająca jak cholera, może bez niej Marty’emu będzie nawet lepiej, ale w tej chwili jest załamany. Boże, mam nadzieję, że ma jakichś krewnych, bo bycie Naczelną Pocieszycielką średnio mi się uśmiecha. – Ona też go kochała – powiedziałem. Mama popatrzyła na mnie dziwnie. – Tak myślisz? – Wiem to. Powiedziała coś wrednego o moim indyku, ale potem się rozpłakała i pocałowała pana Burketta w policzek. – James, ty to sobie wyobraziłeś – rzuciła, lecz bez przekonania. Wtedy musiała już rozumieć coś więcej, jestem tego pewien, ale dorosłym jest trudno uwierzyć i zaraz wam powiem dlaczego. Kiedy w dzieciństwie dowiadują się, że Święty Mikołaj nie istnieje, Złotowłosa nie jest prawdziwa, a zając wielkanocny to ściema – podaję tylko trzy przykłady, choć mógłbym więcej – tworzy się pewien kompleks i przestają wierzyć w cokolwiek, czego nie mogą zobaczyć na własne oczy. – Wcale sobie tego nie wyobraziłem. Powiedziała, że nie będę Rembrandtem. Kto to jest? – Taki artysta – wyjaśniła mama i znowu zdmuchnęła grzywkę. Nie wiem, dlaczego po prostu jej nie ścięła albo nie czesała się inaczej. Choć mogła, bo była bardzo ładna. – Kiedy pójdziemy do pana Burketta, ani mi się waż mówić o tym, co ci się wydaje, że widziałeś. – Nie powiem. Ale ona miała rację, mój indyk jest do kitu. – Było mi z tego powodu przykro. Mama chyba to zauważyła, bo wyciągnęła ramiona. – Chodź tu, młody. Podszedłem i przytuliłem się do niej. – Twój indyk jest piękny. To najpiękniejszy indyk, jakiego w życiu widziałam. Powieszę go na lodówce i zostanie tam na zawsze. Uścisnąłem ją jak najmocniej i przywarłem twarzą do zagłębienia w jej ramieniu, tak żeby poczuć jej perfumy. – Kocham cię, mamo. – Ja też cię kocham, Jamie, na milion procent. A teraz idź się pobaw albo coś pooglądaj. Muszę trochę podzwonić, zanim zamówię chińszczyznę. – Dobra. – Ruszyłem do swojego pokoju, lecz się zatrzymałem. – Położyła biżuterię na górnej półce szafy w przedpokoju, za jakimiś albumami. Matka patrzyła na mnie z rozdziawionymi ustami. – Dlaczego miałaby je tam schować? – Zapytałem, ale powiedziała, że nie wie. Mówiła, że wtedy jej myśli tonęły już we krwi. – O Boże – szepnęła mama i dotknęła ręką szyi. – Kiedy pójdziemy do niego z chińszczyzną, powinnaś mu to jakoś powiedzieć. Przestanie się martwić. Mogę zamówić kurczaka generała Tso? – Tak. I brązowy ryż zamiast białego. – Jasne, jasne – rzuciłem i poszedłem bawić się klockami Lego. Budowałem robota.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj