2

No i znów bredzę bez sensu i odchodzę od tematu. Jest to bardzo zły nawyk, który często wpędza mnie w kłopoty. Jeszcze się przekonacie. Na razie pozwólcie, że zacznę od początku. Cześć! Nazywam się Katie Price i gdybyście mogli zajrzeć do mojego pokoju – co jednak uniemożliwiają rolety skutecznie blokujące dostęp światła słonecznego – moglibyście pomyśleć, że jestem żałosną chorą laską, która ciągle wysiaduje przy oknie, obserwując życie, przepływające obok niej. Ale ja właściwie niczym się nie różnię od innych dziewczyn, z tym jednym, ale znaczącym wyjątkiem, że nie mogę wychodzić na słońce. Gram na gitarze, piszę wiersze i teksty piosenek i uważam, że moje improwizacje pod prysznicem brzmią naprawdę świetnie. Uwielbiam astronomię, chciałabym kiedyś zostać astrofizykiem. Nie cierpię brukselki, kocham chińszczyznę i uważam, że mopsy to najrozkoszniejsza rasa psów na całej kuli ziemskiej, za to na widok pająka wpadam w panikę. Moja najlepsza przyjaciółka – dobra, bądźmy szczerzy, moja jedyna bliska osoba w realu, nie licząc taty (hm, to chyba zabrzmiało naprawdę smutno, co?) – Morgan, jest zarąbista i bez wątpienia dokopię każdemu, kto ma inne zdanie na ten temat. Aha, no i tak się składa, że strasznie bujam się w jednym gościu, który nazywa się Charlie Reed. Już od pierwszej klasy, kiedy to zdiagnozowano u mnie XP i tym samym zostałam skazana na więzienie w czterech ścianach tego domu, obserwuję go przez okno, jak idzie do szkoły. Z czasem obserwowanie Charliego stało się częścią mojej codziennej rutyny, wraz z regularnymi wizytami u lekarza, spaniem w dzień i czuwaniem w godzinach nocnych – z tego, co słyszałam, jest to wymarzony rozkład dnia większości ludzi w moim wieku - oraz graniem muzyki. Jest ostatnią osobą, którą widzę każdego ranka przed zaśnięciem i pierwszą, którą widzę każdego popołudnia po przebudzeniu. Podczas gdy ja śpię, on chodzi do szkoły i na treningi pływackie. Prowadzi normalne, idealne życie. Można w sumie powiedzieć, że wyrósł na moich oczach, z każdym rokiem coraz bardziej przystojniejąc. Teraz chodzi do ostatniej klasy, jest wysoki i smukły, ma wspaniałe półdługie włosy i oczy, które potrafiłyby roztopić górę lodową szybciej niż globalne ocieplenie. Jedyne, co stoi na przeszkodzie naszej wielkiej miłości… to fakt, że on nie ma pojęcia o moim istnieniu. Kiedy po wietrznej nocy przeniósł z chodnika nasz pojemnik na śmieci – a wszyscy inni obojętnie przechodzili obok – nie wiedział, że go obserwuję. Albo kiedy się zatrzymał, by pomóc pani Graham z naprzeciwka zanieść zakupy do domu. Widzę te wszystkie drobiazgi, przejawy jego troskliwości, chociaż on nie wie, że ktoś jest ich świadkiem. Nie mogę tak po prostu wyjść któregoś dnia z domu i przypadkiem wpaść na niego na ulicy, bo usmażyłabym się na śmierć. (Spokojnie – aż tak szybko by to nie nastąpiło. Ale, wierzcie mi, nie byłby to piękny widok). Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że nie fantazjuję o tym, jak pewnego dnia zrobię wielki pierwszy krok. Na przykład, bo ja wiem, zastukam w szybę, kiedy będzie przechodził. Pomacham (kiedy tata nie będzie patrzył). Zaproszę go na górę. (A mój tata wcale za nami nie pójdzie? Cha! Można pomarzyć). Przeczeszę palcami jego wspaniałe włosy. Pocałuję go. Dobra. Nic takiego się nie wydarzy. Wiem. Po prostu dalej będę go obserwować, tak jak do tej pory (co oczywiście nie jest ani trochę dziwaczne!) – a przynajmniej do czasu, gdy to niefortunnie rosnące drzewo zasłoni mi widok – i poproszę dziś wieczorem gwiazdy, by mu sprzyjały. Mam nadzieję, że jest szczęśliwy z powodu zakończenia szkoły, i że otwiera się przed nim przyszłość pełna ekscytujących przygód. Że dostanie wszystko, co sobie wymarzy. Zasłużył. Tak jak każdy z nas. Moje największe marzenie (mieć normalne życie – ale nie chcę wyjść na rozgoryczoną osobę) nigdy się nie spełni, mam jednak nadzieję, że Charlie zrealizuje swoje marzenia. Otwieram laptop, by obejrzeć transmisję z uroczystości zakończenia szkoły, na której normalnie również byłabym obecna. To znaczy, gdybym od pierwszej klasy nie odbywała edukacji domowej. Trochę to słabe, biorąc pod uwagę, że zdążyłam zgromadzić liczbę punktów, która w tym momencie pozwoliłaby mi studiować na drugim roku. Cóż mogę powiedzieć? Lubię się uczyć. Poza tym mam o wiele więcej czasu niż większość osób w moim wieku. W każdym razie dzisiaj odbywa się uroczystość zakończenia liceum. Decydujący moment w życiu większości ludzi. W moim przypadku jednak właściwie nic się nie zmieni. Jesienią nadal będę siedzieć w swoim pokoju, uczyć się online i unikać słońca. Nie pojadę na żaden wspaniały uniwersytet. Cóż. Mimo wszystko jest mi trochę przykro. Wywołują kolejne nazwiska, uczniowie wchodzą na scenę, by uścisnąć dłoń dyrektora, każdy po kolei odchodzi z nowiutkim świadectwem w ręku. Morgan po odebraniu swojego, zamiast w stronę schodów, kieruje się do kamery, przybiera pozę i samym ruchem warg mówi Tak jest, suki! Ktoś pospiesznie popycha ją w stronę kolejki, a ja parskam śmiechem. Nie byłam pewna, czy to zrobi – ale czy kiedykolwiek cofnęła się przed którymś z moich wyzwań? Niecierpliwie czekam, aż dotrą do R. Hm, w tej klasie jest naprawdę mnóstwo P (minus to jedno, rzecz jasna). Q? Jakie są szanse? (Oo, biedna dziewczyna. Nazwisko Quackenbush raczej nie przydaje popularności). Wreszcie wywołują Charliego. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak godnie i pięknie prezentuje się w todze absolwenta liceum, jak cudownie wyglądają jego oczy ocienione czapką. W chwili, gdy pokazuje się w kadrze, do pokoju wpada tata. - Katie Price! – drze się. Stoi z durnym uśmiechem na twarzy, w dłoni trzyma zwiniętą w rulon kartkę. W takim momencie chyba każda dziewczyna pewnie wrzasnęłaby coś w stylu: „Aa! Czy mógłbyś wyjść, bardzo proszę?”. Ale ja wiem, że on tylko chce mi zrobić przyjemność, chce, bym poczuła się częścią szkolnej wspólnoty, więc zamykam laptop ze śmiechem. Oczywiście bardzo się postarał, czemu nie okazać odrobiny wdzięczności? To nie jego wina, że siedzę w takiej chwili w swoim pokoju, zamiast wchodzić na scenę z resztą klasy. Zaraz, cofam to. Owszem, w pewnym sensie ponosi winę. W połowie on, a w połowie mama. Oboje musieli przekazać mi gen recesywny, by pojawiła się u mnie XP. Nieważne. Na pewno nie chcieli. - Co ty masz na sobie? - Nauczyciele zawsze wkładają togę i czapkę, podobnie jak uczniowie – odpowiada, zdejmując stosowne nakrycie głowy. Biorę je od niego i zakładam. Wręcza mi własnoręcznie wydrukowane świadectwo, które stwierdza, że zostałam oficjalnie uznana absolwentką domowej edukacji na poziomie szkoły średniej. Dopisek mniejszymi literami głosi, że zdążyłam zebrać dwadzieścia cztery punkty na poziomie uniwersyteckim. Uśmiecham się i potrząsam jego dłonią. Przeważnie, szczególnie w takich chwilach jak teraz, cieszę się, że tak dobrze mnie zna. Rozumie, jak ważne są dla mnie osiągnięcia na polu edukacji, ponieważ uczenie się to jedna z niewielu rzeczy, w których słońce nie może mi przeszkodzić. Tata rozumie, że wolałabym, by patrzono na mnie przez pryzmat intelektu, a nie dziedzicznej choroby, która dotyka jedną osobę na milion. - A więc, droga prymusko, zakładam, że przygotowałaś mowę końcową? Poprawiam czapkę i zastanawiam się, co by tu powiedzieć, by uczcić ten, w gruncie rzeczy nieszczególnie wyjątkowy dzień. - Cóż, przede wszystkim pragnę podziękować dyrektorowi – zaczynam. - Ależ bardzo proszę – wtrąca tata. Oczy mu błyszczą. - A także nauczycielowi hiszpańskiego… - De nada. – Unosi niewidzialny kapelusz. - I nauczycielowi angielskiego… Tata wykonuje lekki ukłon. - Cała przyjemność po mojej stronie! - Oraz, tak dla porządku, ponownie przypomnieć, że nauczyciel wuefu nie wiedział, co czyni. Tata przyciska dłoń do serca. - To cios poniżej pasa! Zamierzałem dać ci tę kartkę, ale teraz… Macha mi nią przed oczami, po czym zabiera, nim zdążę ją chwycić. Wzruszam ramionami, jakby mi nie zależało. Tata uznaje swoją porażkę i delikatnie rzuca kartkę na moje kolana, po czym przysiada na brzegu łóżka. Sięgam do wielkiej koperty i wyciągam kartkę. Wygląda komiksowo i strasznie tandetnie. Widnieje na niej uśmiechnięta gwiazdka w czapce absolwenta, na ukos biegną litery w tym żenującym kroju pisma, Comic Sans, układające się w napis Gratulacje, Supergwiazdo! Wywracam oczami. - W życiu nie widziałam bardziej debilnej kartki. - Wiem – odpowiada tata, z powagą kiwając głową. – Odwiedziłem trzy sklepy, zanim udało mi się znaleźć coś tak obciachowego. No dobrze, jesteś gotowa na prezent? - Prezent? – Tego się nie spodziewałam. – Jaki prezent? Tata podskakuje i wybiega do przedpokoju. Kilka sekund później wraca ze zniszczonym futerałem na gitarę, ozdobionym pojedynczą czerwoną kokardą. Już wiem, że w środku znajduje się najwspanialszy instrument, jaki kiedykolwiek widziałam, w szylkretowym wykończeniu sunburst, z progami wyłożonymi macicą perłową. Wyjmuję ją delikatnie i przesuwam dłonią po gładkiej powierzchni. Nagle wyczuwam rząd rowków. Spoglądam w dół, tam, gdzie moje palce się zatrzymały i dostrzegam inicjały TJP. Inicjały mamy. Patrzę na tatę, który mówi, uprzedzając moje podziękowania: - Wyrosłaś ze swojej dziecięcej gitary. – Tu wskazuje na instrument stojący w kącie. – Ale wiem, że ta jest stara, więc gdybyś wolała nową… Pospiesznie kręcę głową, by nawet nie kończył tej szalonej myśli. Dostać gitarę mamy, to jak dostać cząstkę jej, która zostanie ze mną na zawsze. Ta myśl wypełnia częściowo dziurę ziejącą w mojej piersi, dziurę, którą po sobie zostawiła, i która nigdy całkiem nie zniknie. - Jest wspaniała. Ogromnie mi się podoba. Podnoszę się, by go uściskać. Tata odwzajemnia uścisk, mocno mnie przytula. Chyba oboje jesteśmy bliscy łez. Puszczam go, próbuję wziąć się w garść. Zapada niezręczna cisza. - No tak, hm… spróbuj zasnąć – mówi w końcu tata i całuje mnie w czubek głowy. – Jestem z ciebie dumny, Fistaszku. Nie ma powodu, by użalać się nade mną, że śpię w ciągu dnia. To prawdopodobnie najnormalniejsza rzecz, jeśli chodzi o moją osobę. Wiem na pewno, ponieważ mnóstwo ludzi – w tym osób w moim wieku – siedzi w nocy w Internecie, każdej nocy, i na pewno nie dlatego, że są zmuszeni wieść życie na opak, tak jak ja. Znalazłam w sieci szereg stowarzyszeń dla osób cierpiących na rzadkie choroby i chociaż nikogo takiego nie spotkałam w realu, a każde z nas ma inne symptomy i znajduje się w innym stadium choroby, miło wiedzieć, że istnieją. W Internecie można znaleźć sporo informacji na temat XP. Czytałam o niewielkiej wiosce w Brazylii, gdzie jedna na czterdzieści osób cierpi na tę chorobę, szaleństwo, kiedy pomyśleć, że zwykle dotyka ona jedną osobę na milion. A w populacji Navaho - jedną osobę na trzydzieści tysięcy. O co chodzi? Śledzę również ludzi obecnych na profilach Morgan – niektórych kiedyś znałam. To szokujące, jak łatwo jest zniknąć na godzinę w króliczej norze cudzego życia. Obserwuję ich statusy na Facebooku, Snapchacie i Instagramie, i blogi, przyglądam się z jaką łatwością poruszają się po świecie, z nieskrywanym symptomem FOMO. Rozważam, czy nie nawiązać znajomości z tymi, którzy wydają się mieć ze mną najwięcej wspólnego, układam komentarze i idealne odpowiedzi pod ich wpisami. Ale nigdy niczego nie zamieszczam, nie wysyłam bezpośrednich wiadomości, nie próbuję nawiązać bliższego kontaktu. Przeżyłabym ogromne rozczarowanie, gdyby osoba, do której się odezwałam, zareagowała na moją XP w ten sam sposób jak dzieciaki w czasach, kiedy jeszcze chodziłam do podstawówki. Najgorsza była Zoe Carmichael. Wcześniej nigdy się nie przyjaźniłyśmy, ale też nie byłyśmy sobie wrogie. Kiedy zdiagnozowano mnie po szkolnej wycieczce na plażę, która zakończyła się wizytą na ostrym dyżurze z powodu poważnych poparzeń, Zoe zaczęła rozpowiadać, że jestem wampirem, i było pozamiatane. Wszyscy się mnie bali, nazywali mnie Wampirzycą i nikt, za wyjątkiem Morgan, nie chciał więcej ze mną rozmawiać. Tamtego roku Charlie właśnie przeprowadził się do naszego miasta i dołączył do klasy. Nigdy z nim nie rozmawiałam (w tamtej epoce chłopcy byli fuj), ale pamiętam, że raz, kiedy jego koledzy się ze mnie nabijali, kazał im przestać i posłał mi przepraszający uśmiech. To był mój ostatni dzień w szkole. Od tej pory tata uczył mnie w domu. Na lody i do kina jeździliśmy do sąsiednich miast, żebym nie musiała spotykać takich osób jak Zoe (czy samej Zoe), gapiących się i wytykających mnie palcami za każdym razem, kiedy odważę się wyjść wieczorem z domu. I dlatego uważam, że lepiej trzymać się dobrze znanych rzeczy i osób, niż rozszerzać krąg znajomości w realnym świecie. Nie zamierzam zapraszać do swojego życia kolejnych dręczycieli.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj