Nawet pomimo sporej liczby filmów i programów telewizyjnych – na przykład Wonder Woman poświęcono popularny serial począwszy od 1975 roku, a w 1978 roku powstał film telewizyjny o Doktorze Strange’u – komiksy nadal były stygmatyzowane. William Dozier, producent wykonawczy serialu Batman z 1966 roku, przyznał niegdyś, że czuł się zażenowany, czytając publicznie komiksy w ramach swoich obowiązków służbowych. „Czułem się jak idiota”, wyznał. W 1978 roku w czasopiśmie „Us” w artykule na temat serialu The Incredible Hulk obiecywano, że „w żadnym razie nie jest to serial komiksowy”. Podobno pewien sztywniak z zarządu CBS zapewniał podenerwowanych widzów: „Hulk to w ogóle nie jest postać komiksowa. Staramy się otoczyć go dojrzałymi problemami i prawdziwymi ludźmi”. Sam Bixby, gdy zaproponowano mu rolę Bannera, miał parsknąć: „No co wy? Poważnie? Mam zagrać bohatera komiksu?”. Pod koniec 1978 roku, kiedy miał się pojawić film fabularny o Supermanie, mało kto przypuszczał, że będzie to obraz bardziej ambitny niż typowe produkcje klasy B. Superherosi to był wciąż mało prestiżowy temat i jak dotąd nie powstała żadna precedensowa adaptacja, którą wzięto by na poważnie i która zainteresowałaby ogół publiczności, nie tylko dzieci. Prawa do wykorzystania Supermana należały od 1973 roku do zespołu producenckiego – ojca i syna, Alexandra i Ilyi Salkindów – oraz ich partnera biznesowego Pierre’a Spenglera. Urodzony w Polsce Alexander pierwszy raz usłyszał o Człowieku ze Stali, gdy jego syn ujrzał na paryskiej ulicy plakat z Zorro i, zainspirowany, namówił ojca, by kupić prawa do Supermana. (Starszy Salkind mówił o nim „Pan Superman”). Wytwórnia Warner Bros. sprzedała prawa dość tanio. ówczesny szef produkcji ponoć stwierdził lekceważąco: „To nie ma żadnej wartości w branży filmowej”. Podobnie jak w przypadku wcześniejszych adaptacji kierownictwo DC głęboko angażowało się we wszystkie działania i przygotowało pięćdziesięcioczterostronicowy kontrakt, zapewniający wydawnictwu kontrolę nad scenariuszem, obsadą aktorską czy scenografią i kostiumami. Jednym z pisarzy zatrudnionych do przygotowania wstępnego zarysu fabuły był Mario Puzo, cieszący się uznaniem autor powieści Ojciec chrzestny, który dawniej pracował dla Martina Goodmana z Marvela nad opowiadaniami awanturniczymi. Scenariusz Mario Puzo, napisany w 1975 roku, miał setki stron i w niewielkim stopniu zdołał uchwycić to, co czyniło Supermana postacią magiczną. W fabule znalazł się między innymi wątek zamachu na papieża, a klimat przypominał bardziej serial telewizyjny o Batmanie z 1966 roku. W jednej ze scen Superman siada do kolacji z Lois Lane i postanawia zamówić szampana. Dzięki swojej zdolności superwidzenia rozgląda się po świecie i odkrywa, że królowa angielska zamierza właśnie ochrzcić statek. Bez chwili wahania leci dookoła globu, by przechwycić butelkę. W innej dziwacznej scenie miał epizodycznie wystąpić Telly Savalas – znany z telewizyjnego serial o Kojaku – i rzucić swoje powiedzonko „Who loves ya, baby?”, po tym jak Superman omyłkowo bierze go za łysego złoczyńcę Lexa Luthora. „Kiedy scenariusz pierwszej ekranizacji Supermana trafił do mojej akceptacji, zwyczajnie nie mogłem uwierzyć w to, co widzę”, zanotował w swojej autobiografii Carmine Infantino, ówczesny szef DC. „To w ogóle nie był Superman […]. Ten pierwotny scenariusz skończyłby się katastrofą i wielkim wstydem dla całej firmy”. Potem nastąpiły wielokrotne przeróbki, a reżyser Richard Donner, ściągnięty do projektu po odejściu Guya Hamiltona, reżysera z cyklu o Jamesie Bondzie, postanowił zrobić film całkowicie na serio – wbrew powszechnemu przekonaniu, że superbohaterowie to temat wyłącznie dla dzieci. „To film dla dorosłych, który zechcą oglądać także dzieci”, stwierdził w 1977 roku. […] Oficjalnie budżet filmu sięgnął kwoty 50 milionów dolarów – to pięć tysięcy razy więcej niż budżet jednego odcinka serialu Superman z 1948 roku – i pozwolił na stworzenie efektów specjalnych, które czyniły bohatera wiarygodnym. Latanie zawsze stanowiło piętę Achillesa filmowych adaptacji Supermana. Ukazanie tej superzdolności w realistyczny sposób zwyczajnie przekraczało ówczesne możliwości techniczne. Twórcy serialu kinowego poszli na łatwiznę i po prostu zamieszczali animowane wstawki z latającym Supermanem wszędzie, gdzie to było konieczne. Salkindowie wydali dwa miliony dolarów na testowanie rozmaitych metod, takich jak podwieszanie odtwarzającego główną rolę Christophera Reeve’a na dźwigu. W końcu rozwiązanie podsunął specjalista, który pracował nad efektami specjalnymi w filmie 2001: Odyseja kosmiczna. Jego metoda polegała na tym, że aktor leżał przed wyświetlanym w jego tle materiałem filmowym. Operator kamery obracał nią i dokonywał zbliżeń tak, aby stworzyć iluzję ruchu aktora. Slogan reklamowy filmu głosił: „Uwierzysz, że człowiek potrafi latać”. Jednak publiczność musiała czekać aż do dnia premiery, żeby zobaczyć Supermana w locie. […] Wprawdzie Superman okazał się sensacyjnie wielkim sukcesem kasowym, ale wkrótce po nim wcale nie nastąpił zalew dzieł naśladowczych, jak można by się spodziewać po hollywoodzkiej kulturze naśladownictwa i powielactwa.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj