FRAGMENT
Podczas najczarniejszych dni Implozji cały personel DC trzymał się jednego jedynego światełka nadziei, które migotało na horyzoncie. Wybawienie mogło nadejść nie pod postacią nowej serii komiksowej bądź zylionowej kopii unowocześnionego Batmana, lecz dzięki zupełnie innemu medium. Filmowa wersja opowieści o Supermanie miała się pojawić zgodnie z planem sześć miesięcy później, w grudniu 1978 roku, a wraz z nią być może nastąpiłoby ożywienie zainteresowania tym bohaterem i całą twórczością DC. „Kierownictwo generalnie przyjmowało, że los całej firmy DC Comics jest związany z losem filmu”, podkreślał Mike W. Barr, korektor pracujący wówczas w DC. Pracownicy DC nerwowo przeglądali prasę codzienną i czasopisma branżowe w poszukiwaniu jakichkolwiek pogłosek i wymieniali się plotkami w korytarzach wydawnictwa, usiłując rozpaczliwie odnaleźć wszelkie pozytywne sygnały i trzymać się wiary w sukces przedsięwzięcia. Dla każdego z pracowników świadomość, że przetrwanie firmy, a więc i możliwości zachowania etatu, zależy wyłącznie od jakiegoś filmu o superbohaterze, musiało być w 1978 roku naprawdę przerażającą perspektywą. Przenoszono już przecież superbohaterów na duży i mały ekran praktycznie od początku istnienia gatunku, ale skutki takich przedsięwzięć bywały bardzo różne. DC roztropnie starało się wykorzystywać swoje najpopularniejsze postaci, w zasadzie odkąd powstały. W 1940 roku, zaledwie dwa lata po debiucie Supermana, DC zamówiło wielki balon z myślą o udziale w dorocznej Macy’s Thanksgiving Day Parade – organizowanej przez sieć sklepów Macy’s paradzie z okazji Święta Dziękczynienia – a także wynajęło zawodowego aktora, żeby wcielił się w postać Supermana na Wystawie Światowej w Nowym Jorku w 1939 roku. (Nie zaszkodzi w tym miejscu wspomnieć, że gdy założyciele DC stali się ludźmi bajecznie bogatymi, twórcy Supermana, Siegel i Shuster, większą część życia spędzili w biedzie, tocząc z wydawnictwem walkę o należny udział w kolosalnych zyskach płynących z wykorzystywania postaci ich autorstwa). Pierwsze próby przeniesienia historii DC do innego medium nadeszły wraz z popularną audycją radiową o Supermanie z 1940 roku, po czym opracowano serię krótkich filmów animowanych Maxa i Dave’a Fleischerów. Kreskówki były przygotowane fantastycznie i przepięknie wyprodukowane. I podobno ich produkcja kosztowała fortunę – ponoć studio Paramount wydało aż 50 tysięcy dolarów tylko na pierwszy, dziesięciominutowy odcinek. W pierwszej fabularnej adaptacji filmowej wystąpił wcale nie Superman, lecz inny ze ścisłego grona najsłynniejszych superbohaterów DC, Batman. Zamaskowany Mściciel pojawił się na ekranie w niskobudżetowym serialu kinowym z 1943 roku wyprodukowanym przez studio Columbia. W tytułową rolę wcielił się zasadniczo nikomu nieznany aktor Lewis Wilson. Superman natomiast otrzymał własny serial kinowy w 1948 roku. […] Serial Superman rozpoczynał się zdjęciem jednego z komiksów DC – zręczne odniesienie do materiałów źródłowych, które miały zobaczyć miliony widzów. W ramach innego ze słynnych marketingowych chwytów Sam Katzman, producent serialu Superman, zorganizował przedprodukcyjną konferencję prasową, żeby ogłosić, iż nie jest w stanie znaleźć aktora zdolnego zagrać Człowieka ze Stali, dlatego na ekranie będzie musiał wystąpić prawdziwy Superman. W napisach końcowych serialu zaznaczono, że w roli Supermana wystąpił Superman, choć w rzeczywistości superbohatera zagrał Kirk Alyn. Podczas gdy seriale kinowe na motywach komiksów DC powstawały dla wytwórni Columbia Pictures, pierwsza podobna próba podjęta przez Marvela powstała we współpracy z Republic Pictures, niezależną wytwórnią klasy B, którą powszechnie przezywano „Repulsive Pictures” (ang. repulsive – odpychający, odrażający). Piętnastoodcinkowy serial Captain America, wyświetlany w kinach w 1943 roku, był typową adaptacją z nieprawego łoża, co aż do początków XXI wieku stanowiło normę w przypadku ekranizacji komiksów. Kontrakt z Republic Pictures podobno nie zawierał klauzuli wymagającej zachowania wierności względem materiału źródłowego, a postać na ekranie praktycznie w niczym nie przypomina bohatera znanego z drukowanej wersji komiksowej historii. Zamiast Steve’a Rogersa, drobnego i chudego żołnierza z czasów drugiej wojny światowej, który przemienia się w superbohatera po zażyciu eksperymentalnego serum, widzowie otrzymali aktora Dicka Purcella jako Granta Gardnera, prokuratora okręgowego, który po godzinach przywdziewa maskę, by własnoręcznie wymierzać sprawiedliwość. Taki Kapitan Ameryka niewiele się różnił od popularnych w latach trzydziestych i czterdziestych tandetnych komiksowych opowieści kryminalnych. Kolejnej filmowej adaptacji swojego komiksu Marvel dokonał dopiero w latach sześćdziesiątych. Tymczasem DC nie spoczęło na laurach. Przebojowy serial telewizyjny Adventures of Superman (Przygody Supermana), który wyświetlano przez większą część lat pięćdziesiątych, doprowadził do eksplozji popularności tej postaci i umocnił wizerunek DC jako firmy przyjaznej rodzinom i propagującej tradycyjne wartości – udało się to, chociaż gwiazdor George Reeves podobno zginął zamordowany wskutek fatalnego uwikłania w miłosny trójkąt. Serial Batman z 1966 roku, choć strasznie przerysowany, okazał się kolejnym popkulturowym fenomenem i pomógł ludziom z DC napełnić kieszenie w okresie, kiedy sprzedaż komiksów dramatycznie spadła. Wydawnictwo otrzymywało tysiąc dolarów plus 20 procent dochodów od każdego wyemitowanego odcinka. Podobnie jak w świecie komiksów DC przez długi czas wyznaczało złoty standard w branży ich filmowych adaptacji. Marvel, nawet po dokonanej w 1961 roku rewolucji w dziedzinie opowieści o superbohaterach, pozostał daleko w tyle. „Mamy ludzi, którzy pracują teraz nad telewizyjnymi ekranizacjami naszych tekstów”, ogłosił Stan Lee przed tłumem zebranym na Princeton University w 1966 roku. „Ale kiedy idą do sponsora jakiejś stacji telewizyjnej i mówią, dajmy na to: »Reprezentujemy Marvel Comics i mamy pilotażowy film. czy coś w tym stylu, sponsor zazwyczaj odpowiada: »A co to takiego Marvel Comics?«. Jesteśmy po prostu tak awangardowi, że nie dotarliśmy do ogółu publiczności”. Martin Goodman zdołał zawrzeć umowę dotyczącą animowanego serialu The Marvel Super Heroes (Superherosi Marvela). Premierowy odcinek wyemitowano w 1966 roku, ale animacje były wykonane topornie i wykazywały się mizerną ruchomością. Obrazy zaczerpnięto bezpośrednio z papierowych komiksów, a całe przedsięwzięcie przypominało raczej wstępny zarys projektu albo storyboard, a nie gotowy program telewizyjny. W kolejnym roku Marvel nawiązał współpracę z tą samą niskobudżetową firmą (która zresztą miała wkrótce potem zbankrutować), by wyprodukować kreskówki o Spider-Manie. To była klapa. Animacje okazały się tak amatorskie, jakby sporządzali je niewykwalifikowani więźniowie przymuszani do tej pracy w jakimś odciętym od świata obozie na azjatyckiej prowincji. Animatorzy nie kłopotali się nawet starannym rysowaniem pajęczyny na kostiumie Człowieka Pająka, niewątpliwie uznając to za zbyt czasochłonne. Kiedy John Romita Senior, wybitny artysta pracujący w owym czasie nad serią The Amazing Spider-Man, podzielił się wątpliwościami co do wyprodukowanej kreskówki i naciskał na Stana Lee, żeby jej nie emitować, Lee go zlekceważył i oświadczył, że ostatecznie nawet niedoskonały produkt jest lepszy niż żaden. „Wprowadzenie tego do telewizji to pierwsza góra, na jaką musimy się wdrapać”, orzekł Lee. Ale w żadnej z tych wczesnych marvelowskich prób ekranizacji nie udało się uchwycić istoty komiksowego fenomenu. Programy telewizyjne istniały wówczas głównie po to, żeby sprzedawać „płatki śniadaniowe” dla „cztero-, pięcio- i sześciolatków”, jak podkreślił Lee w 1974 roku. Przez całe lata siedemdziesiąte w Marvelu przeważało przekonanie, że postaci stworzone w firmie nie są zbyt wiele warte. Syn Martina Goodmana Chip zawarł fatalną umowę, by sprzedać całość praw filmowych do dzieł Marvela za zaledwie 2,5 tysiąca dolarów. Kilka lat później, w 1976 roku, Marvel sprzedał prawa do dwunastu swoich postaci wytwórni Universal. Cena wynosiła zaledwie 12,5 tysiąca dolarów! „Marvel w szczególności nie rozumiał sukcesu komiksowych postaci poza światem komiksów ani w niego nie wierzył”, zaznacza były twórca Marvela Gerry Conway. W 1977 roku stacja CBS wyemitowała fabularyzowany serial telewizyjny o Spider-Manie, o którym można powiedzieć tyle, że chyba lepiej, aby pozostał w odmętach niepamięci. Na tle afrykańskiego disco, kojarzącego się raczej z pornosem retro, Nicholas Hammond – dorosły Friedrich z Dźwięku muzyki – przywdziewał tandetny kostium i wyczyniał w nim rozmaite harce. Serial dał sobie spokój z najbardziej znanymi przeciwnikami Spider-Mana i w ogóle nie zdołał uchwycić tego, co czyniło Petera Parkera tak lubianym superbohaterem z sąsiedztwa. […]
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj