Tysiąc idealnych nut to młodzieżowa powieść obyczajowa, której autorką jest C.G. Drews. Mamy dla was pierwszy rozdział tej książki.
Jesteś okropnym pianistą. Nie ma przed tobą przyszłości. Nie masz talentu. Czemu nie grasz szybciej, lepiej, czyściej? Dlaczego ciągle uderzasz w niewłaściwe nuty? Robisz to specjalnie? Graszźlespecjalnietybezwartościowymały…
– Jesteś do dupy – mówi do siebie spokojnie Beck. – Zabieraj się do roboty.
To jego rutynowa gadka motywacyjna w zimne, ciemne poranki. Zabieraj się za
staccato. Duodecymy. Ćwiczenia septym zmniejszonych. Ozdobniki – tryle dla jego zmrożonych palców do przebiegnięcia.
Obudzi Maestro – pewnie i tak już nie śpi i kipi ze złości, że zaczął później – oraz młodszą siostrę. Tak jak i sąsiadów, którzy go nie cierpią, a okoliczne psy zaczną wyć. Strząśnie sen z chwastów podduszających ścieżkę i z pękniętej w jakiejś pijackiej burdzie szyby oraz z bezdomnych, którzy czają się na pobliskim zawilgoconym, nieprzyjaznym dzieciom placu zabaw.
Do ósmej będzie miał wrażenie, że jego place są jak sflaczałe kluski, a powieki pokrywa warstwa cementu.
Nieustannie marzy o odcięciu sobie rąk, a możliwe, że też i uszu.
O odejściu stąd na zawsze.
Marzy o całkowitej ciszy, tak by ukryty gdzieś w nim zalążek muzyki mógł się wydobyć. Hałas w jego głowie jest pełen komponowanych przez niego piosenek. Maestro nic to nie obchodzi, więc pozostają one w niej zamknięte.
Graj muzykę z nut na papierze. Nikt nie jest zainteresowany utworami w twojej głowie.
Drzwi od pokoju otwierają się zamaszyście i z rykiem dzikiego kota pojawia się w nich jego młodsza siostrzyczka. Joey jest jak nastawione na największą prędkość i najgłośniejszą opcję kłębowisko splątania i plam od dżemu na ubraniu. Od samego patrzenia na nią Beck czuje się wyczerpany.
– Za piętnaście minut wychodzimy z domu – wydziera się. Jest szczerze przekonana, że Beck podczas grania nie słyszy niczego poza muzyką. Oczywiście że ją słyszy, lecz po prostu nie umie robić kilku rzeczy naraz i jeszcze odpowiadać.
Huragan muzyki zamiera, z palców sączy się cisza. Ulga. Gdyby w tym momencie Chopin wszedł do sypialni, Beck udusiłby go sznurówką. Nienawidzi tych kawałków, których nauczenia się wymaga od niego Maestro.
Jest po ósmej, a on nawet jeszcze się nie ubrał i nie zjadł śniadania.
– Nie znoszę poniedziałków – mamrocze pod nosem, sięgając po koszulę do szkoły. Gdy się mieszka
w pokoiku wielkości skrytki na miotły, przynajmniej wszystko jest w zasięgu ręki.
Joey marszczy buzię.
– Dzisiaj nie jest poniedziałek.
– Codziennie jest poniedziałek.
Nieustanny ciąg poniedziałków. Naprawdę znajduje się w horrorze.
Dopiero za drugim razem obolałym palcom udaje się zapiąć guziki.
– Przygotowałam dla ciebie drugie śniadanie – obwieszcza Joey, wspinając się na ramę drzwi. – To niespodzianka. Przepyszne śniadanko niespodzianka.
– Brzmi przerażająco. – Beck zwija dziurawą górę od piżamy w kulkę. Ciska ją w twarz siostrze, a ta piszczy z oburzeniem i zeskakuje.
By udowodnić, że ma rację i, no dobrze, dlatego że Joey lubi teatralne sceny, Beck opada na kolana, składa ręce i zawodzi niczym nabity na pal morświn. Jeszcze nie zaczął jej błagać, a mała już chichocze.
– O pani, nie karz mnie! Proszę. Cóż takiego uczyniłem, by sobie zasłużyć na te tortury?
– To nie tortury! – oburza się Joey. – Wspaniale gotuję. Mimo że jesteś złym bratem, bo się wczoraj po mnie spóźniłeś.
To z powodu nauczyciela angielskiego, pana Boyne’a, który nagle rozgorzał gadką „zależy mi na twoich okropnych stopniach i dam ci ochrzan, żeby to
udowodnić”, co między innymi oznaczało, że Beck miał się wykazać zrozumieniem tekstu. Oczywiście żadnego „zrozumienia tekstu” nie było. Toteż Beck spóźnił się do przedszkola po siostrę. Przypominająca mu z twarzy wielkiego kraba przedszkolanka naskoczyła na niego, że też ma „obowiązki”.
– Gdybym była wiedźmą, zamieniłabym cię w ropuchę – mówi poufnie Joey – bo wszyscy się wściekają, że przez ciebie musimy jechać do miasta, a mama mówi, że niedługo znowu tam pojedziemy.
Skręca go na samą myśl o tym. Zbliża się stanowy konkurs mistrzowski, po to by wszyscy musieli się stresować. Co za radocha… A porażka z Maestro nie wchodzi w grę.
– Potem bym cię odczarowała w chłopca. – Siostra łagodnieje. – Lubię cię, mimo że w kółko grasz to samo, bo mama mówi, że jesteś
Schwachkopf…
Beck zakrywa jej usta dłonią.
– OK, uspokój się. Moje delikatne poczucie wartości nie poradzi sobie z niczym więcej. Czy Maestro ma już pianę na ustach?
Joey rzuca mu krzywe spojrzenie zza zakrywającej jej buzię dłoni. Beck zabiera rękę.
– Przepraszam, że ciągle gram ten sam utwór.
Ćwiczę. Przygotowuję się do tego ważnego koncertu.
Ćwiczy czy nie i tak wściekłość Maestro nie będzie miała granic.
– Nachyl się do mnie bliziutko – mówi Joey – a wyszepczę ci w ucho, że ci wybaczam.
Beck robi to bez zastanowienia. Siostra, wyjąc niczym kaktusowy kociak, skacze na niego. Chłopak zapada się w stertę splątanych podkoszulków i niepasujących do nich guzików.
Joey to zaledwie jego przyrodnia siostra – Maestro ma skłonność do krótkich kończących się krzykami związków i ani on, ani Joey nie znają swoich ojców – jednak w jego mrocznej egzystencji jest jak promyczek słońca. Beck musi ją kochać dwa razy mocniej, aby zrównoważyć grzech nienawiści, którą czuje wobec matki.
Jak było do przewidzenia, na śniadanie są płatki kukurydziane z dodatkiem dezaprobaty. Czy kiedykolwiek Maestro nie przywitała go piorunującym spojrzeniem? Siedzi w kącie maleńkiej kuchni o żółtawopomarańczowym wystroju, który prawdopodobnie był modny trzydzieści lat temu. Kogo Beck nabiera? Ten odcień żółtego nigdy nie wyglądał dobrze. Obok kubka z kawą leży przypalony tost z masłem. O ile nie przeszkadza komuś stukanie się łokciami, przy stole kuchennym mogą siedzieć trzy osoby. Teraz jednak, jak zwykle zresztą, jest usiany arkuszami z nutami. Maestro wykłada na uniwersytecie muzykalność i teorię muzyki. Becka zastanawia, czy często studenci przez nią płaczą.
Prześlizguje się koło niej, mówiąc sobie w duchu, że zrobił wszystko dobrze. Matka nie ma powodu do złości. Wszystko jest w całkowitym porządku. Sięga po dwie miski, podczas gdy Joey plącze mu się koło nóg i papla o tym, że gdy dorośnie, to będzie kucharzem.
– Nazwę moją restaurację – nabiera głęboko powietrza, żeby wrzasnąć – „Najlepsze żarcie u Joey!”. – Dźga brata łyżką w żebra, by zwrócił na nią uwagę. – Świetna nazwa, prawda?
– Hej, tak. – Zabiera jej łyżkę z ręki.
Najpierw napełnia płatkami miseczkę Joey, przez co dla niego pozostały pokruszone kawałeczki i kukurydziany pył. Napęczniały od mleka będzie jak szlam. Cudownie. Stawia miseczkę siostry na różowym dziecięcym stoliku stojącym w rogu i oparłszy się o lodówkę, zjada swoje płatki.
Joey opisuje ze szczegółami, jak będzie wyglądał jej fartuch szefa kuchni. Gada coś, że będzie miał kształt jednorożca. Nikt jej nie słucha.
Beck obserwuje siekający nuty czerwony długopis Maestro. Prace studentów będą wyglądały, jakby kogoś na nich zamordowano.
Ogląda plastikową torebkę ze zgniecioną kanapką. Joey ma bzika na punkcie robienia mu drugiego śniadania. Wyczuwa zapach masła orzechowego, sosu pomidorowego i… Czy to są muszelki surowego makaronu? Wolałby nie wiedzieć.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h