Fragment 2

Gdy po nieprzespanej nocy zaparkowałam przed komendą, dochodziła siódma rano. Biuro mojego oddziału, zwanego zwierzyńcem lub oddziałem wyrzutków, znajdowało się na drugim piętrze i świeciło pustkami. Zając i Nowakowski odsypiali nocną zmianę, Witkacy, mój partner, pewnie odsypiał swoje specyficzne eksperymenty z używkami. Rozłożyłam na blacie biurka teczki z aktami wszystkich dziewcząt, zastanawiając się, czy zobaczę w nich coś więcej, kiedy już wiem, że napastnik jest wilkiem. Dotąd nie widzieliśmy miejsc zbrodni, ciała były przeniesione do parku. Tym razem zostawił ofiarę tam, gdzie ją zaatakował. Nie wiedziałam, czy tylko skorzystał z okazji, czy robił się niedbały. Cztery młode kobiety – dwie studentki, licealistka i kasjerka ze sklepu nocnego – zniknęły z ulicy. Żadnych świadków. Nic dziwnego, jako wilk wiedział, kiedy ktoś był w pobliżu, mógł poczekać. Ze zdjęć patrzyły na mnie ładne, drobne blondynki. Wyglądały jak siostry. Brenna pasowała do tego profilu idealnie. Co mi umyka? Zebrałam akta i zadzwoniłam do kostnicy, Bogna zwykle zaczynała pracę tuż po szóstej. – Cześć, tu Dora, mogę zajrzeć? – Wpadnij, tu cisza i spokój. Kostnica znajdowała się w budynku przylegającym do komendy. Nie było to moje ulubione miejsce. Zbyt wiele emocji, zbyt wiele bólu, wyłapywanego mimo osłon, którymi się odgradzałam. Dla policjantki bycie wiedźmą miało swoje zalety. Czasem potrafiłam wyczuć na miejscu zbrodni rzeczy, które umknęłyby zwykłym ludziom. Miało też szereg wad. Gniew i ból ofiar, a czasem ślady emocji zabójców przylepiały się do mnie jak zaklęcia, wplątywały w moją aurę i zatruwały mnie. Po każdej wizycie na miejscu zbrodni musiałam się szorować peelingiem z soli morskiej, by usunąć te ślady. Kostnica była jak puszka Pandory – najgorsze, co przytrafiało się ludziom, gromadziło się właśnie tu, w zamkniętych ścianach chłodni i pomieszczeń sekcyjnych. Nie wytrzymywałam tam zbyt długo, ale nie było wyjścia. Musiałam sprawdzić kilka rzeczy. Bogna była tuż po czterdziestce, niewysoka, szczupła, z krótkimi ciemnymi włosami. Wyglądała na sporo mniej. Przywitała mnie w progu. Jasnozielony fartuch i rękawice mówiły dokładnie, w czym jej przeszkodziłam. – Kogo chcesz zobaczyć? – Ofiary gwałtów. – Mam ciała dwóch, dwie pierwsze odebrały już rodziny. Czego szukasz? – Mam teorię... Dziś w nocy zaatakował kolejny raz, dziewczyna przeżyła. Sądzę, że on może zbierać trofea. Nie powiedziała nic. Obie wiedziałyśmy, co by znaczyło, gdybym miała rację. – Jakie? – Kępki włosów. Zauważyłaś coś takiego w czasie sekcji? Wyrwane lub odcięte. Skinęła. – Tak, wpisałam to do rozszerzonego raportu, który dostaniesz dziś lub jutro. Wyrwane wraz z fragmentem skóry, zawsze z tyłu głowy, powtarzalny rozmiar ubytku, mniej więcej dwa centymetry przekroju. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Brenna wyjaśniła mi też jedną z zagadek, nad którymi głowiła się Bogna. – Od ostatniej ofiary wiem, że nie dusił ich, jak podejrzewałyśmy, po gwałcie, ale w trakcie: zaciskał i luzował pętlę. Przedłużał ich cierpienie. – Cholera, myślałam, że kilka nakładających się śladów znaczyło, że walczyły... – Czy znalazłaś na nich ślady moczu? Przymknęła oczy i potarła skroń dłonią w lateksowej rękawiczce. – Nie mam wszystkich wyników. Wiesz, jak jest z naszym laboratorium, to nie CSI, nie mamy wydruków od ręki, ale posłałam kilka śladów biologicznych. Myślę, że możesz mieć rację, że oprócz śliny był też mocz. Zero spermy, za to ślady środka plemnikobójczego. – Masz jeszcze ich rzeczy czy są już w magazynie dowodów? – Są u mnie, w biurze. – Chcę je obejrzeć. Wprowadziła mnie do niewielkiego pokoju z rzędem biurek zawalonych dokumentami. Cztery kartony z rzeczami kobiet zajmowały jeden z blatów. – Masz rękawiczki? – spytała. – Nie. Westchnęła i poszła do sali sekcyjnej po nową paczkę. Miałam nie więcej niż dwie minuty, by wykonać, co do mnie należy. Nie powinna tego widzieć, nie umiałabym jej wyjaśnić, co robię. Dopóki sądziłam, że napastnik jest zwykłym facetem, nie było sensu wąchać rzeczy kobiet, ale teraz... Wyciągnęłam poszarpaną bluzę jednej ze studentek.

*

Do tego rozpuściłam włosy, tak że spływały do połowy pleców miedzianą falą. Zdawałam sobie sprawę, że magii płodności zawdzięczam atrakcyjną dla oka powłokę cielesną, a sukubia umiejętność pochłaniania energii seksualnej pozwala mi na uzupełnianie mocy, a jednak nie przepadałam za tą stroną mojej magii. Seks jest fajny, ale fajniejszy jest wtedy, gdy uprawiasz go, bo lubisz, a nie wtedy, gdy robisz to, by nie dogasać. Z na tyle przypadkowymi nieznajomymi, aby nie było ryzyka zauroczenia ich i uzależnienia od mojej mocy. W Kocim Ogonie było ciemnawo i tłoczno. Podeszłam do baru, rozglądając się w poszukiwaniu kandydata na bateryjkę. Nie musiałam czekać zbyt długo. Wysoki facet w modnie spranych dżinsach podszedł z uwodzicielskim uśmieszkiem. Och, z pewnością czuł się łowcą, a we mnie widział niewinną ofiarę swojego potężnego seksapilu. Niech mu będzie, jeśli dzięki temu poczuje się lepiej. Wyglądał nieźle, był chętny, nadawał się na szybkie uzupełnienie energii. Jak zawsze otaczałam się małym zaklęciem, które sprawiało, że nie zapamięta mojej twarzy – wolałam nie ryzykować, że za dnia jako policjantka natknę się na kogoś, kto zna moje nocne, zdzirowate oblicze. Nie przedłużałam, gdy zaoferował mi drinka, i zaproponowałam, byśmy przeszli do rzeczy. Zamówiłam taksówkę i zabrałam go do swojego mieszkania. Tego adresu też nie będzie rano pamiętał, a wolałam być na swoim terytorium, niż pętać się po cudzych domach. Jak na wiedźmę płodności, jestem uczciwa. Zabieram tylko tyle energii, ile muszę, i tylko tę, którą niejako sama wytwarzam, podniecając faceta i dając mu seks, jakiego nie zapomni. Czysta wymiana. Mogłabym tego uniknąć tylko w jeden sposób: przechodząc kilka rytuałów, które pozwoliłyby mi utrzymać wyższy poziom mocy. Ale wtedy nie mogłabym mieszkać między ludźmi, nie na stałe. Nie miałam dość silnych osłon, by ukryć w pełni naładowaną aurę, więc musiałam utrzymać niski jej poziom. Zamiast się najadać, odchodziłam od stołu po dwóch kęsach. Ale nie byłam gotowa na życie w magicznym mieście na cały etat. Może gdybym wychowała się wśród takich jak ja, jednak o tym, że jestem magiczna, wiedziałam dopiero od siedemnastego roku życia. Przyjęłam to z radością, bo wreszcie zrozumiałam, dlaczego pasowałam do mojej rodziny jak pięść do nosa, ale nie chciałam odrzucać wszystkiego, co poznałam, żyjąc między ludźmi. Nazwijcie to strachem, ja nazywam ostrożnością. Wolę mieć otwarte możliwości. Przenieść się do Thornu zawsze mogę, wrócić do Torunia po latach spędzonych wśród magicznych byłoby mi znacznie trudniej. Po wszystkim mój dostawca energii był nieco oszołomiony (skutek obcowania z magią), więc pomogłam mu się ubrać, wezwałam taksówkę i odprawiłam do domu. Mogłam wreszcie wejść pod prysznic i odprężyć się po całym tym cholernym dniu.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj