Program rozpoczyna litanię głębinowych okropieństw: kawał mięsa wyrzucony na plażę na Florydzie, wskazujący na istnienie ośmiornicy o rozpiętości macek sięgającej trzydziestu metrów. Gigantyczne larwy węgorzy. Hipotetyczne potwory, które mogły kiedyś żywić się olbrzymimi wielorybami, wymierające anonimowo ze względu na niedobory pożywienia. Joel uważa, że dziewięćdziesiąt procent z tego to bzdury, a reszta tak naprawdę nie ma znaczenia. Nawet olbrzymie kałamarnice nie zapuszczają się w prawdziwe głębiny; zresztą mało co to robi. Brak pożywienia. Joel pływa tu od lat i nigdy nie widział prawdziwych potworów. Oczywiście za wyjątkiem tego jednego miejsca. Dotyka przełącznika; na zewnątrz głośnik o wysokiej częstotliwości zaczyna wyć w kierunku otchłani. – Kipiące i wrzące kominy hydrotermalne, ciągnące się wzdłuż stref spreadingu na dnie wszystkich oceanów świata – trajkocze program – dostarczają pożywienia ławicom gigantycznych małży oraz trzymetrowym rurkoczułkowcom. – W tym miejscu następuje pokaz archiwalnego materiału filmowego przedstawiającego biocenozę komina. – A jednak nawet w strefach spreadingu olbrzymie rozmiary osiągają tylko filtrowce i mułogrzebacze. Ryby, będące tak jak i my kręgowcami, występują tu niezwykle rzadko i dorastają zaledwie do kilku centymetrów. – Przedstawiciel rodziny węgorzycowatych wije się niemrawo na ekranie, przypominając raczej odcięty palec niż rybę. – Z wyjątkiem tego miejsca – dodaje program po dramatycznej pauzie. – Jest bowiem coś niezwykłego w tym niewielkim obszarze Grzbietu Juan de Fuca, coś niewyjaśnionego. Tu żyją smoki. Joel używa innego przełącznika. Do życia, na tle bioluminescencyjnego spektrum, budzą się zewnętrzne reflektory wabiące; światła w kabinie przygasają. Pośród nagłej jasności zachęconym dźwiękami mieszkańcom ryftu ukazuje się nagle ławica ryb służących za pokarm. – Nie znamy sekretów Komina Channer. Nie wiemy, w jaki sposób rozwijają się w nim te wszystkie dziwne i fascynujące olbrzymy. – Wyświetlacz programu pogrąża się w mroku. – Wiemy jedynie, że wreszcie udało nam się wytropić kryjówkę potworów. Jest tutaj, na zboczu Wulkanu Osiowego. Coś łomocze w zewnętrzną powłokę kadłuba. Akustyka kabiny pasażerskiej sprawia, że dźwięk wydaje się nienaturalnie głośny. Pasażerowie wreszcie się zamykają. Pan Mieszek mamrocze coś pod nosem i w pośpiechu rusza w kierunku swojego siedzenia, podobny do wielkiego, chloroplastu. – Na tym kończy się nasze wprowadzenie. Do państwa zestawów podłączone są zewnętrzne kamery. Można nimi kierować, wykonując zwykłe ruchy głową. Joystick na prawej poręczy służy do regulacji ostrości oraz do nagrywania. Mogą państwo także zdecydować się na obserwację bezpośrednią, korzystając z jednego z wielu bulajów. Jeśli będą państwo potrzebować jakiejkolwiek pomocy, nasza przewodniczka oraz pilot są do państwa dyspozycji. Organizatorzy Podmorskiego Safari pragną powitać państwa w Kominie Channer oraz życzą przyjemnych wrażeń w trakcie pozostałej części wycieczki. Dwa kolejne uderzenia. Coś błysnęło szarawo w przednim iluminatorze; przez krótką chwilę w snopie światła zamajaczył wijący się brzuch i wirujące płetwy. Na tablicy kontrolnej Joela ikony reprezentujące zewnętrzne kamery włączają się i migają chaotycznie. Chwilowo bezużyteczna, Pretila wślizguje się na fotel drugiego pilota. – Rozpętał się tam prawdziwy szał. Joel ścisza głos. – Tu. Tam. Co za różnica? Kobieta uśmiecha się w ostrożnym, niemym wyrazie aprobaty. Ma piękny uśmiech, który niemal odwraca uwagę od pasiastych włosów. Joel zauważa coś na grzbiecie jej lewej dłoni; wygląda jak tatuaż referencyjny, ale z jakiegoś powodu mężczyzna wątpi, by był prawdziwy. Prawdopodobnie to tylko ekstrawagancka ozdoba. – Jesteś pewna, że obejdą się bez ciebie? – pyta cierpko. Pretila ogląda się za siebie. Ładunek na nowo zaczyna swoje. „Patrz na to”. „Hej, złamał sobie na nas ząb”. „Chryste, ależ one brzydkie…” – Dadzą sobie radę – mówi. Coś wyłania się po drugiej stronie bulaju: ma paszczę niczym worek pełen igieł, a z żuchwy zwisa mu wąs zakończony świecącą główką. Szczęki otwierają się tak szeroko, jakby miały wypaść, po czym zatrzaskują się gwałtownie. Zęby prześlizgują się po oknie, nie czyniąc mu żadnej szkody. Płaskie, czarne oko łypie gniewnie na dwoje ludzi. – Co to takiego? – dopytuje się Pretila. – To ty jesteś przewodniczką wycieczki. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam. – Ja też nie. – Joel posyła niewielki ładunek elektryczny na zewnątrz kadłuba. Przestraszony potwór natychmiast chowa się w mroku. Co jakiś czas we wnętrzu Ceratiusa rozbrzmiewają kolejne uderzenia, wywołując coraz to nowe stłumione okrzyki ze strony ładunku. – Ile jeszcze do Channer? Joel zerka na ekran taktyczny. – W zasadzie już prawie jesteśmy. Średniej wielkości gorąca szczelina jakieś pięćdziesiąt metrów na lewo. – Co to takiego? – Na ekranie pokazał się szereg jaskrawych kropek, z których każdą dzieliła od poprzedniej dokładnie taka sama odległość. – Paliki geodezyjne. – W zasięgu, za pierwszym rzędem, pojawił się kolejny. – No wiesz, dla tego programu geotermalnego. – Może przepłyniemy się tamtędy? Założę się, że ich generatory robią wrażenie. – Myślę, że generatorów jeszcze tam nie ma. Dopiero kładą fundamenty. – I tak byłby to miły dodatek do wycieczki. – Powinniśmy trzymać się z daleka od tego miejsca. Jeśli ktoś tam jest, wpakujemy się w niezłe gówno. – A jest? – Znów ten sam uśmiech, tym razem z premedytacją. – Pewnie nie – przyznaje Joel. Budowę wstrzymano kilka tygodni temu, co szczególnie go irytowało. Liczył na lukratywne kontrakty, pod warunkiem, że Grid Authority wreszcie ruszy swe korporacyjne dupsko i skończy, co zaczęło. Pretila patrzy na niego wyczekująco. Joel wzrusza ramionami. – Jest tam dość niestabilnie. Trochę może nami rzucać. – Niebezpiecznie? – Zależy, jak definiujesz niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie nie. – Więc zróbmy to. – Pretila przelotnie kładzie dłoń na jego ramieniu w geście porozumienia. Ceratius węszy w poszukiwaniu nowego kursu. Joel wyłącza reflektory wabiące i podkręca dźwięk, by zaserwować pożegnalną serię pisków. Na zewnątrz potwory – to znaczy te z nich, które nie wycofały się z gracją, gdy ich maleńkie, rybie móżdżki zarejestrowały, że metal jest niejadalny – odpływają z wrzaskiem w noc, połyskując płonącymi liniami bocznymi. Ładunek zamiera na chwilę w pełnej zdumienia ciszy. Pretila Jakaśtam gładko wypełnia powstałą lukę. – Kochani, popłyniemy okrężną drogą, żeby zobaczyć nowy nabytek ryftu. Jeśli podłączycie się do sygnału przekazywanego przez sonar, zauważycie, że zbliżamy się do szachownicy nadajników dźwiękowych. Zostały one zainstalowane przez Grid Authority w procesie budowy jednej z nowych stacji geotermalnych, o których ostatnio tak wiele się słyszy. Jak być może wiecie, podobne projekty wdrażane są w strefach spreadingu od Galapagos po Aleuty. Kiedy zostaną one podłączone do sieci, ludzie będą właściwie mieszkać na stałe tu, na ryfcie.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj