Rozdział pierwszy
Zwykłe badanie Lipiec 1969 Bloomington, Indiana Terry otworzyła siatkowe drzwi i skrzywiła się, czując wypływającą z mieszkania chmurę dymu. Jej kelnerski uniform – różowo-czerwony, z białym fartuszkiem – za moment, oprócz tłuszczu do smażenia i kawy z baru, nasiąknie też wonią trawki. Do listy zaplanowanych zajęć na jutro szybko dodała pranie. Przynajmniej sesja letnia oznaczała mniej prac domowych. – Hej, maleńka. Wróciłaś wreszcie! – Andrew pomachał do niej, podając blanta siedzącej obok osobie. Nagrodziła uśmiechem entuzjastyczne powitanie. Kasztanowe kędzierzawe włosy Andrew ostatnio jeszcze urosły, ujmując szczękę w ciemne nawiasy. Podobało jej się to, wyglądał odrobinę groźnie. – Przeoczyłam coś dobrego? – spytała, przeciskając się przez tłumek znajomych, którzy witali ją kolejno. Jej siostra, Becky, siedziała w fotelu przyklejona do dziewiętnastocalowego czarno-białego telewizora; kumpel Andrew, Dave, dostał go od swego staruszka, który specjalnie na tę historyczną okazję kupił lepszy, kolorowy model. Tego popołudnia Apollo 11 wylądował na Księżycu. – Żartujesz sobie? – krzyknął Dave. W pokoju grała też muzyka, „Bad Moon Rising” Creedence Clearwater Revival. Dźwięki wypływały z adaptera i mieszały się z dobiegającą z telewizora entuzjastyczną gadaniną Waltera Cronkite’a. – Wszystko! Nasi już od paru godzin są na Księżycu! Gdzieś ty była? – W pracy. – Andrew posadził ją sobie na kolanach, przygładził jej jasne włosy i przycisnął swoje usta do jej policzka. – Ciągle jest w pracy. – Niektórym z nas rodzice nie przysyłają kasy na czynsz – odparła. Jak na przykład rodzice jego i Dave’a. To dlatego mogli sobie pozwolić na fajne mieszkanko zamiast pokoju w akademiku. Becky powitała ją spojrzeniem w oczy, po czym znów skupiła uwagę na ekranie. Terry lekko cmoknęła Andrew w szyję. W odpowiedzi mruknął z aprobatą. Jej współlokatorka Stacey zbliżyła się chwiejnie – wyraźnie przesadziła z piwem i jointami. Kręcone czarne włosy związała w rozpadający się napuszony kucyk. Pod pachami wyciągniętej na wierzch bluzki widniały ciemne plamy potu. Miała wolny dzień i wyraźnie postanowiła w pełni go wykorzystać. – Nie możesz być taka trzeźwa. Musimy coś na to zaradzić. – Wycelowała palec w jej stronę. – Mądrze gada. – Dave spróbował podać jej blanta. Ale Stacey przechwyciła go i zaciągnęła się mocno. – Daj jej piwo. Terry nie pali. Zanim Dave zdążył zaprotestować, do rozmowy wtrącił się Andrew. – Od trawki wpada w paranoję. I rzeczywiście, pierwsze doświadczenie Terry z dragami idealnie wypełniało definicję nieprzyjemnego. Wszyscy inni twierdzili, że miała halucynacje, ona jednak wciąż wierzyła, że widziała ducha... czy coś w tym guście. Nie znosiła jednak, gdy ktoś podejmował za nią decyzje. – To wyjątkowa okazja. Księżyc i w ogóle. – Wyciągnęła skręta spomiędzy palców Stacey, zaciągnęła się i zdołała nie zakasłać, po czym oddała go. – Sama wezmę sobie piwo – dodała, wstając, i ruszyła do kuchni. Pośrodku podłogi stało pudło na zabawki ze zdrowo nadszarpniętym zapasem piwa i lodu. Wybrała sobie puszkę Schiltza i wracając do salonu, zaczęła nią pocierać o policzek. Upał połączony z gorącem promieniującym z tak wielu ciał w mieszkaniu wykraczał poza możliwości jednego okiennego klimatyzatora. Kiedy wróciła, Stacey była w połowie jakiejś historii. Terry z powrotem usiadła Andrew na kolanach i zaczęła słuchać. Współlokatorka wymachiwała rękami.
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj