20 stycznia nakładem Wydawnictwa Kobiecego ukaże się powieść obyczajowa pt. Valeria w lustrze, kontynuacja książki W butach Valerii.  Valeria to bohaterka zekranizowanej przez Netflix serii powieści obyczajowych napisanych przez Elísabet Benavent. Powieść Valeria w lustrze z hiszpańskiego przełożyła Iwona Michałowska-Gabrych. Oto początek książki:

1. Urlop

Prosto spod prysznica, błogo zrelaksowana, wyszłam na balkon hoteliku w Gandíi, by zapalić. Przez chwilę myślałam, że lepiej byłoby rzucić fajki i zaoszczędzić trochę forsy, ale wystarczyło rozgarnąć dłonią falujący dym, by pomysł uleciał jego śladem. Ostatnio noto­rycznie ignorowałam wewnętrzny głos, ilekroć próbował mi coś podpowiadać. Oparłam się o barierkę i marzyłam o tym, by nie wracać do rzeczywistości, gdy wstanie dzień. W oddali księżyc ry­sował na rozkołysanym morzu świetliste kliny. Tu wszystko było piękne i proste – żadnych trosk, żadnych podtekstów, tylko przyjemny spokój. Gdyby ta noc mogła trwać, zagarnąć kolejne dni… Nie byłam gotowa na powrót i stawienie czoła temu, co mnie czekało. Początkowo takie wakacje wydawały się pozbawione sensu. Całe moje otoczenie uznało, że po tym, co się stało, dziesięć spędzonych w samotności dni będzie równoznaczne z nie­ustannym rozpamiętywaniem. A jak powszechnie wiadomo, rozpamiętywanie tego rodzaju zdarzeń nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Postawiłam na swoim małżeństwie krzyżyk i oszalałam na punkcie nieodpowiedniego faceta. Klamka za­padła. Niewiele już można było zrobić. Wbrew prognozom samotne wakacje – od podróży po­ciągiem aż po ten wieczór – okazały się wielką przyjemnoś­cią. O dziwo, nadal niczego nie żałowałam – gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to wszystko znowu, może jedynie w elegantszy sposób i niekoniecznie w tej samej kolejności. Parę spraw jednak miałam do przemyślenia. Na przykład Víctora. Och, spójrzmy prawdzie w oczy: głównie jego. Víc­tora, który zajmował w mojej głowie tyle miejsca, że nie wy­starczało go już na nic innego. „Będę czekał na twój telefon, ale nie wiecznie”. Wracałam do tych słów nawet w snach… i nawet w nich nigdy nie dzwoniłam we właściwym momencie. Nie miałam od niego wieści, odkąd pocałowaliśmy się w drzwiach jego pracowni, i choć byłam zadowolona ze swo­jej decyzji o zachowaniu dystansu, z niepokojem zadawałam sobie pytanie, czy to chwilowy przestój, czy też poprzestanie­my na tym, co się wydarzyło do tej pory. Víctor. Matko najświętsza. Co za cud natury! Wciąż nie mogłam się opędzić od wspomnienia jego nagiego ciała mię­dzy moimi nogami i nieprzytomnej rozkoszy, jaką mi sprawił. Jego supermocą było to, że potrafił mnie oszołomić, i to nie tylko w łóżku. Ale decyzja o rozstaniu z Adriánem była tak świeża, że wciąż odczuwałam wyrzuty sumienia z powodu pożądania, jakie wzbudzał we mnie ten półbóg. W odróżnieniu od Víctora Adrián dzwonił do mnie parokrotnie. Chciał wiedzieć, co słychać i kiedy wyjdzie moja książka. Tak, ta książka, którą pisałam przez ostatnie miesiące. Wiedziałam, że będą z tego kłopoty. Nie każdy jest gotowy na czytanie o sobie w książce, która wkrótce pojawi się na półkach księgarń. I lepiej, żeby się dobrze sprzedawała, bo odkąd Adrián się wyprowadził, musiałam sama na siebie zarabiać. Czy się domyśli, że to jego obsma­rowuję? Oczywiście zatroszczyłam się o to, żeby nie używać prawdziwych imion, ale dla najbliższego otoczenia sprawa powinna być jasna… Dokładnie w dniu, w którym wyjechałam na wakacje, zadzwonił mój wydawca, agent, czy kim tam jest Jose, i oznaj­mił, że postanowili wydać książkę jak najszybciej. Już ją zło­żyli i przesłali do korekty, a przecież minęło zaledwie… parę tygodni. Nie mogłam wyjść z podziwu.
Źródło: Kobiece
Zostawiłam książkę w rękach redakcji i usiłowałam się od niej zdystansować, na ile to było możliwe. Kiedy do tego stopnia straciłam głowę, by wpaść na pomysł opowiedzenia ludziom o własnym życiu? Wróciłam myślami do Víctora. Nie miałam nawet pewno­ści, czy będzie na mnie czekał. Może już w tej chwili całował na pożegnanie jakąś ładną panienkę. Albo gorzej. Może na przykład przypomniał sobie o jednej z tych „stałych przyja­ciółek”, z którymi przestał się spotykać ze względu na mnie, i bzykał ją zapamiętale z kroplami potu na plecach i rwanym, zdyszanym oddechem… Jezu, nie, tylko nie one! To powin­nam być ja, ja! Víctor był chodzącym grzechem, ale ja nie miałam wyj­ścia: musiałam czekać. Co nagle, to po diable. Zamknęłam oczy, wspominając, jak pieścił językiem całe moje ciało. Przez chwilę rozważałam wysłanie mu esemesa z wakacji, czysto kurtuazyjnego, rzecz jasna, ale wiedziałam, że przej­rzałby mnie na wylot. Bałam się, że teraz, gdy lada chwila mam się stać „panną z odzysku”, przestanę go interesować. Nie od dziś wiadomo, że zakazany owoc kusi, a dostępny nudzi. Jego reakcja na wieść o moim odejściu od Adriána nie była wymarzona. W romansach takie rzeczy się nie zdarzają. W romansach on rzuca wszystko, bierze ukochaną w ramiona i przyciska do nagiej piersi, podczas gdy wiatr rozwiewa włosy obojgu. W prawdziwym życiu jest zupełnie inaczej. Jeśli chciałam wiedzieć, co porabia Víctor, ale się nie wy­chylać, najprościej byłoby zapytać Lolę, która widywała się z nim dość regularnie. Uznałam jednak, że nie jestem jeszcze gotowa pokazać jej, jak bardzo mi na nim zależy. Wkrótce będę musiała wyłożyć kawę na ławę, tyle że… wolałam zacze­kać, aż wyjdzie książka i moja przyjaciółka sama o wszystkim przeczyta. Czułam się z tym okropnie, ale kiedy idziesz śmiało przez życie i nagłaśniasz swoje przygody miłosne, musisz się liczyć z konsekwencjami. Odruchowo zakryłam twarz na myśl o szoku, jaki przeżyją moi znajomi, gdy zaczną czytać. Rodzice z pewnością wciąg­ną tę powieść na indeks ksiąg zakazanych. Pewnie powinnam była wymyślić sobie pseudonim, ale już za późno. Zaszalałam i musiałam z tym żyć. Z nocnego stolika dobiegł brzęk esemesa. Dopaliłam papierosa. Ciekawe, kto sobie o mnie przypomniał. Z Lolą rozmawiałam dwa dni wcześniej, a do Nerei i Carmen dzwo­niłam tydzień temu. Tego samego ranka kontaktowałam się z mamą, a także z siostrą, żeby zapytać, jak się czuje. Jest w ciąży. Siostra, nie mama. Później, gdy byłam w pociągu, od­słuchałam wiadomość od Adriána, która kończyła się czymś w rodzaju „Teraz twój ruch”. Nawet mu nie powiedziałam, że wyjeżdżam na parę dni z miasta. Gdyby ten esemes był od Víctora, rozświetliłby mi noc. Noc? Kogo ja chciałam oszukać? Rozświetliłby mi tydzień lub miesiąc w zależności od tonu. Zgasiłam papierosa w popiel­niczce i wróciłam do pokoju, powtarzając sobie, że może to tylko operator przysłał nowy rachunek. Lepiej unikać rozcza­rowań. Podniosłam telefon, wzięłam głęboki oddech niczym sportowiec szykujący się do bicia rekordu i… „Wiem, że nie powinienem wysyłać tej wiadomości. Mia­łem czekać, aż się odezwiesz i tak dalej, ale… cóż, liczę na to, że któregoś dnia pojawisz się bez uprzedzenia. Coś mi pod­powiada, że tak będzie. Moja pościel za Tobą tęskni. Víctor”. Przeczytałam to co najmniej pięć razy z rzędu. A ponie­waż w romansowaniu byłam żółtodziobem, obsesyjnie stara­łam się rozszyfrować każde słowo i każdy zwrot. Ostatecznie jednak mogłam tylko stęknąć z frustracji. Enigmatyczny jak zawsze. Niby za mną tęskni, ale… jeśli rzeczywiście za tą tęsk­notą stoją wyłącznie żądze? Skąd, u diabła, mam wiedzieć, że nadszedł odpowiedni czas na powrót? I czy ta wiadomość świadczy o jego desperacji, czy też po prostu… Boże, samotność jest strasznie upierdliwa! Próbowałam zebrać myśli. Víctor, książka… Co mi, u li­cha, odbiło, żeby sprzedawać wydawnictwu swój prawie pa­miętnik? Co mnie skłoniło do przelania na papier najgłębiej skrywanych uczuć i posłania ich w świat? Skoro nawet samej sobie wydawałam się tak absurdalna… Trudno. Masz, Víc­torze – podaję ci siebie na tacy. Ukryłam twarz w dłoniach.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj