Wampir - opis i okładka powieści
Prywatny detektyw Dawid Wolski ma odkryć tajemnicę kryjącą się za samobójstwem dwudziestoletniego Mateusza. W samobójstwo nie wierzy matka chłopaka. Jej zdaniem syn nie miał powodu tego robić. Studiował socjologię, ale zamierzał przenieść się na informatykę. Chciał podróżować, zwiedzić świat. Pewnej majowej nocy wszedł na dach wieżowca i skoczył. Nie zostawił listu. Nikt niczego nie widział. Sprawa pozornie prosta, tyle że Wolski co krok natyka się na kłopoty. Część problemów sam tworzy – nigdy nie należał do osób cierpliwych, a kręgosłup moralny pozostawia wiele do życzenia. Ale zlecenie jest zleceniem, mimo że bywa niebezpiecznie. Musi też wejść w świat nastolatków – zaskakująco bezwzględny. Sprawa komplikuje się coraz bardziej, kiedy tajemnice gliwickich zaułków zaczynają splatać się z wirtualną rzeczywistością. Co łączyło Mateusza z Alicją, zaginioną dziewczyną, której szuka całe miasto? Czy Mateusz miał jakiś związek z siecią nastoletnich prostytutek? Dlaczego niektórzy członkowie jego rodziny najwyraźniej woleliby ukręcić łeb śledztwu? Ta wciągająca i pełna zaskakujących zwrotów akcji powieść otwiera gliwicki cykl kryminałów Chmielarza.Wampir - fragment książki
Mateusz Polak, lat dwadzieścia. Świeżo po liceum. Kończył właśnie pierwszy rok socjologii na Politechnice Śląskiej. Zginął po upadku z dachu bloku na osiedlu Kopernika. Policja i prokuratura stwierdziły, że to samobójstwo. Matka nie wierzyła. Dlatego właśnie wynajęła Rosolskiego. A on, w momencie wyczerpania prawnych możliwości wpływania na prokuraturę, zasugerował zatrudnienie prywatnego detektywa, który poprowadziłby własne śledztwo. Zaproponował Dawida, a ten się zgodził. I tyle formalności. Dawid wyciągnął się na krześle i przymknął powieki, próbując sobie przypomnieć twarz chłopaka ze zdjęcia. Dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat. Dawid pomasował czoło, próbując przypomnieć sobie, kim on był w tym wieku. Co czuł, co planował, jakie było jego życie. Zaraz pożałował. Te wspomnienia nie były niczym przyjemnym. Nie było wśród nich nic z tego, o czym opowiadał matce Mateusza. Żadnych narkotyków, imprez do samego rana, epickich melanży, od których trząsłby się cały Kraków. Było za to uczucie osamotnienia, którego musi doświadczać człowiek wędrujący po zamarzniętym jeziorze, czekając, aż lód się pod nim załamie. I nagle Dawid pomyślał, że dwadzieścia lat to bardzo dobry wiek, żeby popełnić samobójstwo. Pożałował, że sam tego nie zrobił. W czym był przecież gorszy od Mateusza? I on mógłby sobie znaleźć jakiś wieżowiec, może nawet ten sam, na Kopernika w Gliwicach, albo inny, większy, w Krakowie. Nawet szkieletor by się nadał, albo coś innego na Azorach czy Kurdwanowie. Wszedł- by do klatki schodowej. Wjechałby windą na ostatnie piętro, potem odnalazł drabinkę na dach. Musiałby się pozbyć jakoś kłódki. Spiłowałby ją pilnikiem albo użył łomu.Zrobiłby to w nocy. Najlepiej w pogodną. Tak żeby miał nad sobą tylko gwiazdy, setki gwiazd. Wybrałby jedną, najjaśniejszą, najpiękniejszą i wpatrując się w nią, kroczył, oddychając spokojnie, w stronę krawędzi dachu. Rozłożyłby ręce, rozpostarł palce, by muskał je lekki, chłodny wiaterek. A potem poczułby pustkę pod stopami i nagłą panikę. Może by krzyknął. A może nie. Na pewno by nie żałował. A ty, Mateusz? Żałowałeś? Chociaż przez chwilę? Przez mgnienie oka? A potem... Otworzył gwałtownie oczy i zaczerpnął powietrza, jakby właśnie wynurzył się z wody. Serce waliło mu mocno w piersi. Pode- rwał się z kanapy i podszedł do biurka. Sięgnął po paczkę papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się i od razu go to uspokoiło. – O co, kurwa, chodzi? – mruknął, przecierając blade czoło. Łom, pilnik – słowa pojawiły mu się w głowie same. Żeby dostać się na dach, Mateusz musiał jakoś przeciąć kłódkę. Ale nie znaleziono żadnych narzędzi. Dlaczego? Bo miał klucz. Cieć mówił, że dzieciaki robiły sobie na dachu imprezy. Mateusz pewnie w nich uczestniczył. Ale cieć powiedział coś jeszcze. Co to było? Dawid nachylił się nad rozłożonymi aktami, nie zważając na to, że leci na nie popiół i żar z zapalonego papierosa. Przerzucał kartkę za kartką, szukając fragmentu, o którym wiedział, że musi tam być, ale którego za nic nie potrafił sobie przypomnieć. I wreszcie go znalazł. Raport z oględzin miejsca wypadku: „Tomasz Mroczek, gospodarz budynku, otworzył kłódkę od włazu na dach i wprowadził nas na górę”. Otworzył kłódkę. Dawid uśmiechnął się pod nosem. Pomyślał, że tak właśnie muszą czuć się ci wszyscy prawdziwi detektywi z filmów i seriali, kiedy dokonują przełomu w sprawie. Wyprostował się i raz jeszcze zaciągnął papierosem, a potem, z każdą chwilą coraz bardziej zadowolony z siebie, wypuścił nosem dym. Cieć otworzył kłódkę. Czyli była zamknięta. Czyli ktoś musiał ją zamknąć. A Mateusz nie mógł tego zrobić, bo leżał właśnie dziesięć pięter niżej na trawniku pod klatką. Czyli musiał to zrobić ktoś inny. Ktoś, kto był z nim tamtej nocy. Ktoś, kto go zepchnął.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj