– Martini? – upewnił się Klaus. – Czy to nie jest przypadkiem napój alkoholowy? – Na ogół tak – przyznał Jeremi. – Ale chwilowo martini alkoholowe wyszły z mody. Teraz pija się martini akwatyczne. Martini akwatyczne to po prostu zimna woda podana w fikuśnym kieliszku z oliwką, a więc napój jak najbardziej dozwolony zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. – Nigdy nie próbowałam akwatycznego martini – powiedziała Wioletka – więc chętnie skosztuję. – Och! – ucieszył się Jeremi. – Widzę, że jesteś amatorką przygód. Lubię takie osoby. Twoja matka też była amatorką przygód. Przyjaźniliśmy się, twoja matka i ja, dawno temu. Odbyliśmy razem wyprawę wysokogórską na Szczyt Grozy – o rany, to musiało być ze dwadzieścia lat temu. Szczyt Grozy słynął z zamieszkujących go dzikich stworzeń, ale twoja mama nie bała się nic a nic. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, nadleciał... – Jeremi, kto to kręcił się pod drzwiami? – zawołał ktoś z sąsiedniego pomieszczenia, a zaraz potem do pokoju weszła wysoka, chuda pani, także ubrana w prążkowany garnitur; jej paznokcie były tak mocno wylakierowane, że błyszczały nawet w półmroku. – To mali Baudelaire’owie, oczywiście – odparł Jeremi. – Przecież nie mieli przyjść dzisiaj! – krzyknęła pani. – Oczywiście, że dzisiaj – odparł Jeremi. – Czekałem na ten dzień od bardzo dawna! Musicie wiedzieć – rzekł, odwracając się od chudej pani do dzieci – że ja chciałem was adoptować już od momentu, gdy usłyszałem o pożarze. Niestety, wówczas było to niemożliwe. – Sieroty jeszcze nie były w modzie – wyjaśniła pani. – A teraz są. – Moja żona – rzekł Jeremi – jest bardzo czuła na punkcie tego, co jest w modzie, a co wyszło z mody. Mnie to specjalnie nie obchodzi, ale Esmeralda ma inne podejście do tych spraw. To ona głównie nalegała na wyłączenie windy. Esmeraldo, właśnie zamie­rzałem przyrządzić dzieciom akwatyczne martini. Napijesz się z nami? – Bardzo chętnie! – krzyknęła Esmeralda. – Akwatyczne martini jest w modzie! – Szybkim krokiem podeszła do dzieci i zlustrowała je od stóp do głów. – Jestem Esmeralda Gigi Genowefa Szpetna, szósta najważniejsza doradczyni finansowa w mieście – zakomunikowała z bardzo ważną miną. – Chociaż jestem nieprawdopodobnie bogata, pozwalam, abyście nazywali mnie Esmeraldą. Waszych imion nauczę się później. Bardzo się cieszę, że przyjechaliście, bo sieroty są w modzie. Kiedy moi znajomi dowiedzą się, że mam trzy prawdziwe, żywe sieroty, pochorują się z zazdrości. Prawda, Jeremi? – Mam nadzieję, że nie – odparł Jeremi, prowadząc dzieci długim, mrocznym korytarzem do wielkiego, mrocznego pokoju pełnego fikuśnych poduszek, krzeseł i stolików. W najdalszej ścianie widniał rząd okien ze szczelnie pozasuwanymi żaluzjami, aby nie dostał się do środka ani jeden promyk światła. – Nie lubię się dowiadywać, że ktoś jest chory. No, siadajcie, dzieci, a potem opowiemy wam co nieco o waszym nowym domu. Baudelaire’owie zasiedli w trzech wielkich fotelach, wdzięczni, że mogą dać odpocząć bolącym 
nogom. Jeremi podszedł do jednego ze stolików, na którym dzbanek wody sąsiadował z miseczką oliwek i zestawem fikuśnych kieliszków, i sprawnie przygotował dla każdego akwatyczne martini. – Proszę uprzejmie – rzekł, wręczając fikuśne kieliszki Esmeraldzie i dzieciom. – Zacznijmy od najważniejszego. Gdybyście się kiedykolwiek zgubili, zapamiętajcie, że wasz nowy adres brzmi: Aleja Ciemna 667, apartament na samej górze. – Och, nie opowiadaj im takich głupstw! – rzekła z pogardą Esmeralda, wachlując twarz dłonią z długimi pazurami, jakby fruwał przed nią uparty mól. – Słuchajcie, dzieci, ja wam powiem, co jest teraz najważniejsze. Ciemność jest w modzie. Światło wyszło z mody. Schody są w modzie. Windy wyszły z mody. Garnitury w prążki są w modzie. Te paskudne ubrania, które wy macie na sobie, wyszły z mody. – Esmeralda – wtrącił pospiesznie Jeremi – chciała tylko powiedzieć, że pragniemy, abyście się tu czuli jak u siebie w domu. Wioletka skosztowała akwatycznego martini. Nie zdziwiło jej, że płyn smakuje jak czysta woda z lekkim posmakiem oliwki. Nie było to nadzwyczajne, ale przynajmniej gasiło pragnienie wywołane wspinaczką po schodach. – To bardzo miło z państwa strony – odparła Wioletka. – Pan Poe opowiadał mi to i owo o waszych poprzednich opiekunach – oznajmił Jeremi, ze smutkiem kręcąc głową. – Mam wyrzuty sumienia, że musieliście znosić tyle przykrości, gdy my przez cały czas mogliśmy się wami zajmować. – Nie było na to rady – rzekła Esmeralda. – Gdy coś wychodzi z mody, to koniec, a sieroty właśnie wtedy wyszły z mody. – Słyszałem też o tym całym Hrabim Olafie – ciąg­nął Jeremi. – Poleciłem portierowi, aby nie wpuszczał do budynku nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu przypomina tego podłego typka, więc powinniście być tutaj bezpieczni. – To dla nas wielka ulga – przyznał Klaus. – Ten straszny człowiek przebywa zresztą podobno gdzieś w górach – powiedziała Esmeralda. – Pamiętasz, Jeremi? Ten niegustownie ubrany bankier mówił nam, że wybiera się helikopterem na poszukiwanie bliźniąt porwanych przez tę wstrętną kreaturę. – Właściwie chodzi o trojaczki – sprostowała Wioletka. – Bagienni są naszymi bliskimi przyjaciółmi. – Coś podobnego! – zdumiał się Jeremi. – W takim razie musicie się strasznie martwić! – O ile znajdą ich szybko – oznajmiła Esmeralda – możemy i tamtych adoptować. Pięć sierot! Stanę się najmodniejszą kobietą w mieście! – Z całą pewnością mamy dość miejsca na pięcioro – stwierdził Jeremi. – Nasz apartament, drogie dzieci, liczy siedemdziesiąt jeden pokoi, możecie sobie wybrać, które chcecie. Klausie, pan Poe wspomniał coś o twoich zainteresowaniach wynalazczych, nie mylę się? – Wynalazkami zajmuje się moja siostra – sprostował Klaus. – Ja prowadzę raczej studia badawcze. – Wobec tego – rzekł Jeremi – możesz zająć pokój sąsiadujący z biblioteką, a Wioletce damy ten z długą drewnianą skrzynią, idealną do przechowywania narzędzi. Słoneczko ulokujemy w środkowym, między wami. Co wy na to? Propozycja brzmiała doprawdy wspaniale, lecz sieroty Baudelaire nie zdążyły powiedzieć tego Jeremiemu, gdyż w tej właśnie chwili zadzwonił telefon. – Ja odbiorę! Ja odbiorę! – krzyknęła Esmeralda, pędząc przez cały pokój do aparatu. – Rezydencja Szpetnych – oznajmiła do słuchawki, a potem zamilkła, słuchając, co mówi ten ktoś z drugiej strony. – Tak, mówi pani Szpetna. Tak. Tak. Tak? Och, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do dzieci. – Zgadnijcie, czego się dowiedziałam. Fantastyczna wiadomość, dotyczy właś­nie tego, o czym mówiliśmy przed chwilą! – Znaleźli Bagiennych? – spytał z nadzieją Klaus. – Kogo? – zdziwiła się Esmeralda. – A, ich. Nie, nie znaleźli ich. Zgłupiałeś? Jeremi, dzieci, po­słuchajcie: ciemność wyszła z mody! Światło jest w modzie! – No cóż – westchnął Jeremi. – Nie wiem, czy to taka fantastyczna wiadomość, ale przyjemnie będzie zobaczyć w domu trochę światła. Do dzieła, Baudelaire’owie, pomóżcie mi poodsłaniać żaluzje, obejrzycie sobie widok z okna. Stąd całkiem sporo widać. – Idę pozapalać wszystkie lampy w apartamencie – oznajmiła rozentuzjazmowana Esmeralda. – Szybko, zanim ktoś zauważy, że u nas w mieszkaniu jest jeszcze ciemno! Esmeralda wybiegła z pokoju, a Jeremi spojrzał na dzieci, wzruszył ramionami i skierował się w stronę okien. Baudelaire’owie poszli za nim i pomogli mu popodciągać ciężkie żaluzje, zasłaniające okna. W jednej chwili całe wnętrze zalał potok słońca, aż wszyscy zmrużyli oczy. Gdyby sieroty Baudelaire rozejrzały się w tej chwili po pokoju, nareszcie porządnie oświetlonym, zobaczyłyby, jak fikuśne jest całe jego urządzenie. Poduszki haftowane były srebrną nitką. Wszystkie krzesła pomalowane były na złoto. A stoliki wykonano z drewna najcenniejszych drzew świata. Ale sieroty Baude­laire nie patrzyły w tej chwili na pokój, jakkolwiek był on luksusowy. Wyglądały przez okno na leżące w dole miasto. – Imponujący widok, co? – spytał Jeremi, a dzieci pokiwały głowami w odpowiedzi. Zdawało im się, że patrzą na miniaturowe miasteczko zbudowane z pudełek od zapałek, które są domami, i zakładek do książek zamiast ulic. Widziały maciupeńkie kolorowe klocki, które były w istocie samochodami i pojazdami, jeżdżącymi po zakładkach do książek i przystającymi przed pudełkami od zapałek, w których mieszkają i pracują małe kropeczki, czyli ludzie. Baudelaire’owie zobaczyli okolicę, w której sami mieszkali kiedyś z rodzicami, oraz dzielnice, gdzie mieszkali ich koledzy, a w bladoniebieskiej smudze, daleko, daleko, poznali nadmorską plażę, gdzie otrzymali swego czasu straszną wiadomość, która zapoczątkowała wszystkie ich nieszczęścia. – Wiedziałem, że wam się spodoba – powiedział Jeremi. – Apartament na samej górze jest bardzo kosztowny, ale warto się wykosztować na taki widok jak ten. Spójrzcie tam: te okrągłe pudełeczka to fabryki soku pomarańczowego. A ten fioletowawy domek koło parku to moja ulubiona restauracja. Och, spójrzcie teraz prosto w dół: ścinają właśnie te okropne drzewa, które zaciemniały naszą ulicę. – Oczywiście, że ścinają – stwierdziła Esmeralda, wchodząc szybkim krokiem do pokoju i gasząc po drodze resztki świec ustawionych na gzymsie nad kominkiem. – Od dziś w modzie jest światło dzienne, tak samo jak akwatyczne martini, garnitury w prążki i sieroty. Wioletka, Klaus i Słoneczko spojrzeli w dół i stwierdzili, że Jeremi miał rację. Dziwaczne drzewa, które blokowały dostęp światła do Alei Ciemnej, drzewa, które z wysokości apartamentu wyglądały jak papierowe wycinanki, były właśnie usuwane przez kropeczki – ogrodników. Ale chociaż z powodu tych drzew na ulicy było przedtem tak ponuro, dzieci pomyślały, że szkoda wycinać żywe drzewa, po których pozostają tylko gołe pniaki, z wysokości okna apartamentu przypominające pinezki. Trójka dzieci spojrzała po sobie, a potem znów w dół, w Aleję Ciemną. Drzewa wyszły z mody, więc ogrodnicy pozbywali się ich pospiesznie. Baudelaire’owie woleli nie myśleć, co będzie, jeśli któregoś dnia także sieroty wyjdą z mody.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj