Sobota, 21 grudnia Ewelina Zawadzka stała przed lustrem, wpatrując się w wiszącą na jego ramie suknię ślubną. Drobne koraliki mieniły się w zimowych promieniach słońca wpadających przez okno. Haftowane śnieżynki oprószyły woalowe rękawy i wykończenie dekoltu. Nieśmiało pogłaskała materiał, a właściwie delikatnie go musnęła, obawiając się, że samym dotykiem zniszczy kreację. – Nie bój się, można dotknąć – podskoczyła na dźwięk słów dochodzących z przedpokoju. No, pięknie. Została przyłapana na gorącym uczynku. Gospodyni wyszła przed chwilą, żeby porozmawiać przez telefon, i wróciła do pokoju bezszelestnie. Dobrze, że Ewelina jednak nie odważyła się przymierzyć sukni. – Może chcesz włożyć? – zapytała Aneta Ustrzycka, jakby czytając jej w myślach. – Na mnie jeszcze nie pora – odparła rzeczowo, starannie ukrywając nutkę żalu. Oczywiście na taki poważny krok z Olkiem było zdecydowanie za wcześnie, ale czasem zastanawiała się, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby wtedy, lata temu, tak jak jej koleżanki związała się z rówieśnikiem, zamiast wdawać się w romans bez przyszłości z żonatym idiotą. Ten idiota jest ojcem mojej córeczki, skarciła się w myślach. Najwspanialszego dziecka na ziemi. – Rozumiem, wierzysz w zabobony, tak jak ja – stwierdziła przyszła panna młoda. – Ja nie chcę, żeby Jacek zobaczył suknię przed ślubem, a przynajmniej przed sesją, bo to przynosi pecha, a ty nie chcesz przymierzać, bo to wróży staropanieństwo. Ewelina prychnęła. A szczęśliwy związek bez ślubu to też staropanieństwo? Pomyślała, że chyba najwyższy czas zweryfikować pewne definicje. – Nie wiem, nie znam się. Bardziej ogarniam przesądy pogrzebowe, chcesz o nich pogadać? – Uśmiechnęła się sztucznie i powiodła wzrokiem po wnętrzu. Jacek i Aneta właśnie skończyli wykończenie wspólnego gniazdka. Bardzo im zależało, aby jako mąż i żona mogli już w nim zamieszkać, więc ostatnie tygodnie spędzili nie tylko na przygotowaniach do ślubu i wesela, ale też na malowaniu ścian, wstawianiu drzwi i składaniu mebli. Jeszcze kilka dni temu Ewelina z Olkiem im pomagali. Wtedy salon był nieumeblowany, a wszędzie walały się kartony, folia bąbelkowa i piankowe wypełniacze. Teraz pomieszczenie było urządzone z gustem, ale nie przypominało typowych katalogowych wnętrz. Aneta lubiła eksperymentować i w kwestii wykończenia postawiła na eklektyzm. Loftowy beton, skandynawskie drewno i dodatki w stylu glamour razem. Czemu nie? Całość komponowała się idealnie, a pomieszczenie każdym detalem krzyczało: „zostań tu na dłużej!”. Jedną ze ścian zdobiły zdjęcia: w ramkach, antyramach i bez oprawy. Duże, średnie, małe, kolorowe i czarnobiałe, współczesne i sprzed wielu lat. Totalny miszmasz, wydawałoby się zaprzeczający jakiemukolwiek trendowi, a jednak wszystko ze sobą pięknie współgrało. Tylko czekać, aż do tej galerii dołączą zdjęcia ze ślubu, wesela, a potem życia rodzinnego. Ewelina nie miała pojęcia, ile fotografii tu wisiało, ale z pewnością co najmniej kilkaset. Przy niektórych doczepiono komiksowe chmurki, by ich bohaterowie przemówili. Jej uwagę zwróciło zdjęcie, na którym nie widziała ani Anety, ani Jacka, a z fotografii wychodził dymek z napisem „Od tego wszystko się zaczęło”. Przedstawiało grupkę młodych ludzi w jakimś lokalu. Prawdopodobnie mieli pozować do zdjęcia, ale zapanował wśród nich całkowity chaos. Część z nich ze sztucznymi uśmiechami patrzyła w obiektyw, inni skupili się na spienionym piwie, które wylewało się z butelki, pozostali rozmawiali o czymś zaciekle, co sugerowały ich gesty. Uwagę widza przyciągała dziewczyna siedząca nieco na uboczu. W zamyśleniu wpatrywała się w okno. Właśnie tamtędy wpadało słoneczne światło, które sprawiło, że większa część zdjęcia była zaciemniona. Linia między światłem a cieniem rysowała się na profilu tej niepozornej nastolatki. To z pewnością nie było udane zdjęcie, ale Ewelina musiała przyznać, że miało w sobie coś magicznego. – Właśnie zamierzałam zrobić sobie kawę, masz ochotę? – Aneta stanęła przed Eweliną z bambusową puszką. – Ogromną, ale na herbatę. Gorącą. Jest strasznie zimno. – To zrobię grzane wino. – Oszalałaś? O dziesiątej rano? Mam dziecko pod opieką. – Nie zauważyłam jej tutaj. Daj spokój, przyszłaś pieszo, kilka łyków ci nie zaszkodzi. Alkohol wyparuje, zanim odbierzesz córkę z zajęć. Kiedy gospodyni postawiła na stole kubek z naparem, aromat pomarańczy i goździków rozniósł się po całym pomieszczeniu, przywołując najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa. Naturalnie wywołał je zapach dodatków, nie wina. Ewelina zobaczyła przed oczami mamę, która kroiła pomarańcze, układała na wielkiej blasze, a potem suszyła je w piekarniku – długo i w niskiej temperaturze. Jeszcze ciepłe całą rodziną wieszali na choince, przeplatając przez dziurki jutowy sznurek. W domu pachniało tak przez całe święta. Dość późno wprowadzili tę tradycję, ale dla Reni Zawadzkiej właśnie dlatego była taka ważna. Stworzyła ją dla swoich dzieci i wnuków. Wprawdzie podejrzała to w jednym ze świątecznych filmów, ale nigdy się do tego nie przyznała. Chciała uchodzić za matkę pomysłu. – W moich czasach pomarańcze na święta to naprawdę był rarytas – wspominała z rozrzewnieniem w każde Boże Narodzenie. – Dziś ich zapach już nie robi takiego wrażenia na młodych, więc muszę go trochę podkręcić. – Nie mogę uwierzyć, że to już – powiedziała Aneta w zamyśleniu, ściskając gliniany kubek w dłoniach. – Jest stres? – Daj spokój. – Machnęła ręką. – To jakieś szaleństwo, nie wiem, czy więcej przygotowań do świąt czy do ślubu. Ostatecznie całe świąteczne jedzenie też bierzemy z cateringu, stamtąd, gdzie robimy wesele. Do ogarnięcia jest przecież tylko wigilia, a jakoś nie wyobrażam sobie teraz, żeby dzień przed ślubem siedzieć i trzeć marchewkę na rybę po grecku lub kroić ogórki kiszone do sałatki warzywnej. – No tak, z pewnością twoje paznokcie mocno by na tym ucierpiały. – Ewelina uśmiechnęła się, patrząc na świeży, krwistoczerwony manicure koleżanki. W sam raz na ślub. – À propos. Lepiej porozmawiajmy o makijażu ślubnym – odezwała się Aneta. – Z trzech próbnych, które mi zrobiłaś, ostatecznie wybrałam ten pierwszy – powiedziała, rozkładając na stole trzy fotografie portretowe. Każde przedstawiało przyszłą pannę młodą w nieco innej odsłonie. Dwie pozostałe, z delikatnym różem lub ciepłym brązem na oczach, mimo starań Eweliny nie spotkały się z zainteresowaniem kobiety. Przemówiła do niej najodważniejsza wersja. Powieki wyglądały jak przyprószone śniegiem migoczącym w świetle słońca. Biały cień przechodził w srebrny, a ten zmieniał się w ciemnoszary brokat. Całość podkreślały usta w takim samym mocnym kolorze jak paznokcie. Chociaż był to wyrazisty makijaż, wciąż zachowywał lekkość i mimo połączenia świecącego brokatu z czerwoną pomadką panna młoda nie wyglądała, jakby wróciła z nocnej imprezy w latach osiemdziesiątych. Wyglądała magicznie. Pięknie. – No sama powiedz, na naszą sesję będzie pasował najlepiej. – Zdecydowanie – przyznała z westchnieniem Ewelina. – Czyli nie zmieniłaś zdania? Nadal chcesz robić te zdjęcia właśnie tam? – Żartujesz sobie? Wiem, co o tym myślisz. Te twoje przesądy. – Jakie przesądy, Aneta? Wiesz, że cię wspieram i kibicuję, ale ten pomysł… Po prostu… – Ewelina się zawahała – … to nieetyczne. Aneta przewróciła oczami. – Szanuję twoje zdanie, ale swojego nie zmienię. Skoro udało mi się przekonać Jacka, to nie zrezygnuję z takiej szansy – podkreśliła. W dyskusjach z Anetą to inni rozmówcy zmieniali zdanie. Nigdy ona.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj