Aneta jak większość przyszłych panien młodych marzyła, aby jej ślub był wyjątkowy, najlepszy. I wszystko, naprawdę wszystko, musiało wyglądać tak, jak to zaplanowała. Była zawodową organizatorką i skoro wymyśliła sobie, że łapacze snów dekorujące salę miały być w kolorze écru, to znaczy, że nie mogły być w kolorze kości słoniowej, do czego próbowała przekonywać ją pracownica hurtowni wełny, w której zamawiała sznurki. Dobrze płatna praca, zarówno jej, jak i Jacka, pozwalała na takie wymagania. Dobór ozdób to jednak nic w porównaniu ze zdjęciami. Fotografia pasjonowała Anetę od dawna, sama też chętnie chwytała za aparat, chociaż nie do końca wierzyła w swoje umiejętności. Poszukiwania fotografa zajęły jej najwięcej czasu. Przejrzała internet wzdłuż i wszerz, szukając wykonawcy sesji ślubnej i reportażu, ale nic jej nie odpowiadało. Jak mówiła, wszystko było takie samo. Przaśne, przesłodzone, nudne. Zupełnie nie w jej stylu. Niemal oszalała ze szczęścia, kiedy na jej ogłoszenie odpowiedział fotograf, szukający pary młodej, która zgodzi się, by zdjęcia z ich sesji przesłać na prestiżowy konkurs. – Mówił, że spadłam mu z nieba – opowiadała z ekscytacją Ewelinie, z którą czuła coraz bliższą więź. Wcześniej się nie przyjaźniły, ale gdy kuzyn Olka, Jacek Pasewicz, poprosił go na świadka, widywali się we czwórkę coraz częściej. I oczywiście to ślub był tematem, który zdominował wspólne rozmowy. Aneta tylko tym żyła. – Bo ma coraz mniej czasu, a warunek jest taki, że to musi być prawdziwa sesja ślubna, rozumiesz. Realnej pary, a nie pozowanych modeli. Żadnych ustawek, czysta miłość. A ja mam dokładnie taką urodę, jakiej szukał – dodała bez fałszywej skromności. Aneta była świadoma swojego piękna. I słusznie. Zawadzka nigdy nie widziała równie ślicznej dziewczyny. Wszystko było w niej idealne, nieskazitelna cera i łagodne rysy, długie, gęste, delikatnie falowane blond włosy i te oczy. Jakby nie mogły się zdecydować, czy są niebieskie, czy zielone. Ewelina z czasem zaczęła odnosić wrażenie, że Aneta bardziej czeka na samą sesję niż na ślub. Wszystko pod nią podporządkowywała i Zawadzka coraz częściej zastanawiała się, gdzie w tym wszystkim jest Jacek, ale przyszła panna młoda zapewniała, że i on będzie miał z tego korzyści. Nagrodą w konkursie był wyjazd dla nowożeńców i naprawdę duża suma pieniędzy oraz szansa na jeszcze większe w przyszłości. Dodatkowymi nagrodami były kursy z prowadzenia konta na Instagramie oraz robienia zdjęć dedykowanych temu portalowi społecznościowemu. To z kolei mogło przełożyć się na duże zasięgi i współprace. Aneta już teraz miała kilkanaście, a może i kilkadziesiąt tysięcy obserwujących, otrzymywała propozycje płatne i barterowe. Nie zapłaciła nawet za suknię ślubną – to salony negocjowały z nią, by zdecydowała się na ich kreację. W świecie influencerów czuła się jak ryba w wodzie. Ciągle podkręcała atmosferę, wrzucała zdjęcia z przygotowań, dużo pisała o sesji, chociaż nie zdradziła, gdzie się odbędzie. Nie chciała, by ktoś skopiował jej pomysł. A ten był nietypowy, to fakt, ale właśnie o to jej chodziło. – Potraktuj to jako sztukę – przekonywała Ewelinę. – To artyzm, naprawdę. To nie będzie jakieś tam kiczowate zdjęcie, mające wzbudzić sensację i kontrowersje. Uwierz mi, jestem ponad to. Widziałam, co potrafi ten nasz fotograf. To mistrz, naprawdę. Artysta. Jest świetny w tym, co robi, ale konkurencję też mamy silną. Wielu z nich ma szansę, dlatego tak ważny jest pomysł. Wciąż nie mogę uwierzyć, że w sumie sam się do mnie zgłosił. To będzie arcydzieło. – I nie mogłaś się zdecydować na zdjęcia z alpakami? W zimowej scenerii wyglądają przepięknie – nie dawała za wygraną Ewelina. – Alpaki? Ty tak serio? Przecież to infantylne. Miałam jeszcze wynająć animatora przebranego za klowna? – skrzywiła się Aneta. – Przepraszam, nie chciałam cię urazić – dodała. – Tak, są urocze – powiedziała, biorąc do ręki pluszowego misia siedzącego w fotelu. – Pomijając fakt, że sesja jest za kilka godzin i zmiana decyzji byłaby raczej trudna logistycznie, chciałabym zaznaczyć, że alpaki to jednak ciut za mało w konkursie na taką skalę. To tak, jakbyś zaproponowała komuś pudło zbite ze zwykłych, spróchniałych desek, mając do wyboru piękne dębowe trumny. – Nie szata zdobi człowieka, a już na pewno nie trumna. – O rany, nie rozumiesz. Posłużyłam się twoją terminologią, ale ty oczywiście wszystko bierzesz śmiertelnie poważnie. Ewelina zacisnęła usta. Już tyle razy próbowała to jej wyperswadować. Na próżno. Miała do czynienia z podręcznikowym dysonansem poznawczym. Kiedy Aneta poprosiła ją o zrobienie makijażu ślubnego, Ewelina poczuła się wyróżniona, bo dobrze zapowiadająca się influencerka naprawdę miała w czym wybierać. Ale gdy dowiedziała się, że zdjęcia będą robione na cmentarzu, miała ochotę się wycofać. Nie potrafiła jednak złamać obietnicy i ostatecznie zgodziła się pomalować Anetę. Przyszła panna młoda chciała, żeby makijażystka była z nią cały czas, na wypadek gdyby coś trzeba było poprawić, domalować, przypudrować. Tutaj jednak spotkała się z kategoryczną odmową Eweliny, która nie zamierzała biegać po cmentarzu z brokatem i paletką cieni do oczu. Oczywiście przed Anetą wielu łączyło sacrum z profanum, a pomysł fotografa na nietypową sesję wcale nie był taki oryginalny. Od dwa tysiące dziesiątego roku jeden z producentów trumien co roku publikuje kalendarz, w którym roznegliżowane kobiety reklamują trumny. Sceptyk mógłby powiedzieć, że marketingowe szczucie cycem ma się dobrze w każdej branży, ale co ciekawe, całkowity dochód ze sprzedaży kalendarzy jest przeznaczony na cele charytatywne, a sam pomysł, co Ewelina musiała przyznać, ostatecznie oswaja ze śmiercią. Tak, czy inaczej, budzi kontrowersje. Zatem cel osiągnięty. – Skoro to sesja gwiazd, nie rozumiem, czemu się uparłaś, żebym to ja zrobiła ci makijaż. Powinnaś skorzystać z usług profesjonalistki. Można powiedzieć, że ja wypadłam z obiegu. – Bez fałszywej skromności, proszę. A poza tym najważniejsze jest dla mnie zaufanie, a nie certyfikaty. – Nie przeszkadza ci, że zmieniłam branżę? – Ewelina, daj spokój. Tak, wiem, na co dzień malujesz zmarłych. Przecież od tego nie umrę. A może to jakiś zabobon, co? – Zaśmiała się. – Panna młoda pomalowana przez osobę wykonującą makijaż zmarłym wkrótce sama umrze – mówiła sztucznie poważnym głosem. – Nie ma. – No widzisz. Lepiej zabierajmy się do pracy, bo czasu coraz mniej. A co do zabobonów – Aneta machnęła ręką – i tak nie wierzę w takie głupoty. W tym momencie ze ściany spadło jedno z przyklejonych taśmą zdjęć. Przedstawiało znacznie młodszą Anetę wśród fioletowych kwiatów. Zanim z cichym plaśnięciem wylądowało na podłodze, przyszła panna młoda odruchowo ruszyła przed siebie, żeby je złapać. Nie udało się, a ona zahaczyła łokciem o kubek z winem, który również upadł i roztrzaskał się w drobny mak. Czerwone zacieki momentalnie wdarły się w szpary między panelami, tworząc kontrast z niemal białym odcieniem podłogi imitującej drewno. Wino swoimi mackami dosięgło leżącej na ziemi fotografii, zalewając czerwonymi strużkami twarz Anety, jak krwią.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj