Następnego ranka znów był odległy i zamyślony. Prawie się do mnie nie odzywał bez względu na to, jak bardzo naciskałam. Tej nocy dotarliśmy do podziemnego pałacu Zimowego Dworu, a Mab odesłała mnie prawie natychmiast. Służący wskazał mi moją kwaterę i tak siedziałam w małym zimnym pokoiku, czekając, aż przyjdzie po mnie Ash. Nie pojawił się po spotkaniu z królową i po kilku godzinach czekania w końcu ruszyłam na poszukiwania korytarzami Zimowego Dworu. I wtedy właśnie znalazłam Tiaothin, a raczej to ona mnie znalazła w bibliotece, gdzie bawiłam się w ciuciubabkę z niezdarnym, zakutym w łańcuchy olbrzymem, który gonił mnie między regałami. Opolda, gdy już pozbyła się tego stwora, poinformowała mnie, że książę Ash opuścił pałac i nikt nie wie, kiedy wróci. – To typowe dla naszego księcia – stwierdziła, szczerząc się do mnie z półki z książkami. – Prawie nigdy nie ma go na dworze. Ledwo go zauważysz, a on puff! I znika na kolejnych kilka miesięcy. Czemu Ash tak mnie zostawił? – zastanawiałam się po raz setny. Mógł przynajmniej powiedzieć, dokąd się udaje i kiedy wróci. Nie musiał odchodzić bez słowa. Chyba że z rozmysłem mnie unikał. Chyba że wszystko, co mówił, ten pocałunek, emocje w jego oczach i głosie nic tak naprawdę dla niego nie znaczyły. Może zrobił to wszystko po to, by dostarczyć mnie na Zimowy Dwór. – Spóźnisz się – zamruczała Tiaothin, przywracając mnie do rzeczywistości. Przyglądała mi się błyszczącymi kocimi oczami. – Mab nie lubi czekać. – Jasne – odezwałam się słabo, wytrącona z równowagi. Oj, racja. Mam spotkanie z elfią Królową Zimy. – Daj mi tylko chwilę na przebranie się. – Czekałam, ale opolda ani drgnęła, więc odwróciłam się do niej ze zmarszczonymi brwiami. – Może tak odrobinę prywatności, co? W odpowiedzi zachichotała i w mgnieniu oka zamieniła się w kudłatą czarną kozę, która brykając, wyskoczyła na czterech kopytkach z pokoju. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie, czując, jak wali mi serce. Mab chciała się ze mną widzieć. Królowa Mrocznego Dworu wreszcie mnie wezwała. Zadrżałam, odepchnęłam się od drzwi i podeszłam do toaletki z lodowym lustrem. Moje odbicie, lekko zniekształcone przez rysy w lodzie, przyglądało mi się uważnie. Nadal miewałam problemy z rozpoznaniem siebie. Moje proste blond włosy były prawie srebrne w ciemnym pokoju, a oczy zdawały się zdecydowanie za duże jak na moją twarz. Były też inne zmiany, tysiące malutkich szczegółów, których nie potrafiłam nawet wskazać, a które mówiły, że nie jestem człowiekiem, ale czymś, czego należy się bać. No i oczywiście podstawowa różnica. Z boków głowy sterczały mi spiczaste uszy, okrutnie przypominając, że nie jestem już normalną dziewczyną. Przestałam wpatrywać się w oczy mojemu odbiciu i spojrzałam na swoje ubrania. Były ciepłe i wygodne, ale wiedziałam, że spotykanie się z królową Mrocznego Dworu w spodniach od dresu i rozciągniętym swetrze to raczej kiepski pomysł. Świetnie. Za pięć minut mam się spotkać z królową zimowych stworzeń. W co się ubrać? Zamknęłam oczy, spróbowałam skupić urok wokół siebie i stworzyć z niego ubranie. Nic. Potężna moc, którą zaczerpnęłam podczas potyczki z Żelaznym Królem, jakby się ulotniła i nie byłam w stanie stworzyć nawet najsłabszej iluzji. Ale starałam się. Przypominając sobie lekcje z Grimalkinem, magicznym kotem, którego poznałam podczas pierwszej wyprawy do krainy Nigdynigdy, próbowałam stać się niewidzialna, sprawić, aby buty lewitowały, albo stworzyć magiczny ogień. Same porażki. Nie byłam nawet w stanie wyczuć uroku, chociaż wiedziałam, że jest wszędzie wokół mnie. Urok jest podsycany przez emocje, a im silniejsze i dziksze, jak wściekłość, żądza czy miłość, tym łatwiej z nich czerpać. Ale ja nie potrafiłam do niego sięgnąć. Wyglądało na to, że znów byłam zwykłą, niemagiczną Meghan Chase. Ze spiczastymi uszami. To dziwne. Całe lata nie wiedziałam nawet, że jestem w połowie magiczną istotą. Dopiero kilka miesięcy temu, w moje szesnaste urodziny, mój najlepszy przyjaciel Robbie okazał się Robinem Koleżką, niesławnym Pukiem ze Snu Nocy Letniej. Mój młodszy braciszek Ethan został porwany przez elfy, a ja musiałam go uratować. A tak przy okazji, to byłam córką króla Oberona, władcy Letniego Dworu, i śmiertelniczki. Trochę to trwało, nim przyzwyczaiłam się do tej wiedzy, do tego, że jestem na wpół elfem i mogę używać ich magii – magicznego uroku – by tworzyć własne czary. Wcale nie byłam w tym dobra, raczej beznadziejna, ku irytacji Grimalkina, ale nie o to chodziło. Wtedy nawet nie wierzyłam w elfy, ale teraz, gdy ta magia zniknęła, czułam się niepełna, jakby czegoś mi brakowało. Westchnęłam, otworzyłam szafę, wyciągnęłam dżinsy, białą koszulę oraz długi czarny płaszcz i ubrałam się najszybciej, jak tylko mogłam, próbując nie zamarznąć na śmierć. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam włożyć czegoś eleganckiego, na przykład wieczorowej sukni. Ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Mroczne istoty gardziły elegancją. Będę miała większe szanse przeżycia, jeśli się do nich dostosuję. Gdy otworzyłam drzwi, Tiaothin, już nie w kształcie kozy ani kota, przyjrzała mi się i ukazała kły w złośliwym uśmiechu. – Tędy – wysyczała, cofając się do lodowego korytarza. Jej żółte oczy zdawały się unosić w ciemnościach. – Królowa czeka. Ruszyłam za Tiaothin ciemnymi, krętymi korytarzami, starając się patrzeć wprost przed siebie. Mimo to kątem oka dostrzegałam koszmary czające się w komnatach Mrocznego Dworu. Patykowaty bogin kryjący się za drzwiami jak olbrzymi pająk, o bladej wychudzonej twarzy spoglądał na mnie przez szparę w deskach. Olbrzymi czarny pies o świecących oczach podążał za nami bezgłośnie, aż wreszcie Tiaothin syknęła na niego i uciekł. W kącie skryły się dwa gobliny i czerwony kapturek o ostrych jak brzytwa zębach, by grać w kości zrobione z zębów i malutkich kostek. Akurat gdy przechodziłam obok, rozpętała się kłótnia. Gobliny zaczęły celować w kapturka palcami i krzyczeć piskliwie: „Oszust, oszust!”. Nie odwróciłam się, słysząc za plecami wrzask, a potem mlaśnięcie łamanych kości. Zadrżałam i poszłam dalej za Tiaothin. Na końcu korytarza znajdowało się wejście do olbrzymiej sali, z której sufitu zwisały, niczym błyszczące żyrandole, sople. Załamywały się w nich światełka unoszących się wokół błędnych ogników i magicznych ogni. Podłogę pokrywały lód i mgła, a gdy weszłyśmy, mój oddech zamienił się w obłoczek pary. Sufit podtrzymywały lodowe kolumny, błyszczące jak przezroczysty kryształ i podkreślające jeszcze oszałamiające wrażenie mieszaniny światła i koloru wypełniających salę. Od ścian odbijała się ponura, dzika muzyka, którą grali zebrani na scenie w kącie ludzie. Oczy grajków zaszły mgłą, gdy tak szarpali i piłowali struny, a ich ciała były niepokojąco chude. Długie włosy zwisały im prawie do ziemi, jakby przez lata ich nie obcinali. A mimo to nie wyglądali na zaniepokojonych czy nieszczęśliwych, gdy tak grali z trupim zapałem, najwyraźniej ślepi na to, jak nieludzką mają widownię. Po sali krążyły dziesiątki mrocznych magicznych stworzeń, a każde wyglądało tak, jakby wyciągnięto je prosto z koszmaru. Ogry i czerwone kapturki, gobliny i strzygi, koboldy, opoldy, hobgobliny i stwory, których nazw nawet nie znałam, kręciły się w tę i z powrotem w ciemnościach. Szybko zlustrowałam salę w poszukiwaniu potarganych czarnych włosów i błyszczących srebrnych oczu. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Jego nie było. Po drugiej stronie sali w powietrzu unosił się świecący zimnym blaskiem lodowy tron. Siedziała na nim, promieniująca mocą niczym potężny lodowiec Mab, królowa Mrocznego Dworu. Zimowa królowa była po prostu oszałamiająca. Gdy byłam na dworze Oberona, widziałam ją obok jej rywalki Tytanii, która też miała do mnie pretensje o to, że jestem córką Oberona, i raz próbowała mnie przemienić w łanię, więc nie darzyłam jej wielką sympatią. Chociaż stanowiły zupełne przeciwieństwo, obie królowe były niesamowicie potężne. Tytania – zimowa burza, piękna i śmiercionośna, gotowa w każdej chwili usmażyć coś błyskawicą, jeśli tylko ją wkurzy. I Mab – najzimniejszy dzień zimy, kiedy wszystko leży nieruchomo i martwo, przerażone bezlitosnym lodem, który zabił już kiedyś świat i może to zrobić ponownie. Królowa siedziała rozparta na swoim tronie. Otaczała ją grupka szlachetnie urodzonych – elfów – ubranych w drogie współczesne stroje, idealnie białe i prążkowane garnitury od Armaniego. Ostatnim razem, gdy ją widziałam, na dworze Oberona, Mab miała na sobie czarną suknię, która wiła się, jakby była z żywych cieni. Dziś przywdziała biel – białe spodnium, szpilki w kolorze kości słoniowej i opalizujące paznokcie. Ciemne włosy miała elegancko upięte w kok. Niezgłębione czarne oczy, jak noc bez gwiazd, uniosły się i mnie namierzyły, a blade usta w kolorze morwy rozciągnęły się w leniwym uśmiechu. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Magiczne stworzenia nie dbają o śmiertelników. Ludzie to dla nich tylko zabawki, chwilowa rozrywka, którą porzuca się, gdy znudzi. Dotyczy to zarówno Jasnego, jak i Mrocznego Dworu. Mimo że byłam półelfką i córką Oberona, to trafiłam samotnie na dwór odwiecznych wrogów mojego ojca. Jeśli rozzłoszczę Mab, nie da się przewidzieć, co postanowi zrobić. Może zamieni mnie w białego królika i poszczuje goblinami, choć to chyba bardziej w stylu Tytanii. Podejrzewałam, że Mab mogła wymyślić coś znacznie bardziej okropnego i nienaturalnego, i to napawało mnie olbrzymim lękiem.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj