Kiedy platformy streamingowe dopiero wkraczały na rynek, widziano w nich przede wszystkim alternatywę dla telewizji linearnej, wypożyczalni filmów czy sklepów pokroju iTunes. Ale po latach intensywnej ekspansji okazało się, że to medium o znacznie większym potencjale i wkrótce może stać się realną konkurencją dla kin. Analitycy z firmy badawczej Ampere Analysis postanowili przebadać potencjał finansowy tej branży. O tym, że Netflix i spółka radzą sobie na rynku coraz lepiej, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale jeśli jeszcze dwa-trzy lata temu ktoś powiedziałby, że zyski tych platform przewyższą wpływy z box office, prawdopodobnie wiele osób zaśmiałoby się w głos. Tymczasem taki scenariusz może ziścić się już za kilkanaście miesięcy. Jeśli analizy okażą się trafne, w 2019 roku branża streamingowa zarobi 46 mld dolarów, z kolei w tym samym okresie wpływy ze sprzedaży biletów kinowych będą niższe aż o 6 mld dolarów. Wbrew pozorom nie jest to scenariusz z gatunku science fiction - analizy wykazały, że w Stanach już w 2017 roku serwisy streamingowe zarobiły więcej niż kina. A w tym roku ofiarą mogą paść kolejne kinowe bastiony - Wielka Brytania oraz Chiny. Co przyczyniło się do takiej sytuacji? Powodów sukcesu tej branży jest wiele. Po pierwsze serwisy zaszczepił w nas ideę binge-watchingu i przekonały do nałogowego pochłaniania treści wideo. Co więcej, odpowiadają za produkcję aż 1/3 wszystkich seriali fabularnych. Jednak znacznie istotniejszy mógł okazać się aspekt finansowy. Kiedy pracownicy Ampere Analysis przyjrzeli się piętnastu kluczowym rynkom w branży kinowej, okazało się, że aż na 9 z nich koszt jednego biletu jest wyższy niż koszt miesięcznej subskrypcji. Nie oznacza to jednak, że nadejście złotej ery streamingu oznacza koniec ery kina. Badania przeprowadzone przez EY Quantitative Economics and Statistics wykazały, że użytkownicy takich usług znacznie częściej chodzą do kina niż ci, którzy nie subskrybują żadnych serwisów z filmami i serialami. Ale mimo ogromnej popularności oraz gigantycznych zarobków, branża ta wciąż jest traktowana po macoszemu w świecie kinematografii. Netflix i Amazon muszą uciekać się do dziwnych sztuczek, aby ich produkcje były traktowane na równi z tymi, które stworzono z myślą o wyświetlaniu w kinach. Jeśli ich filmy nie trafią najpierw na wielki ekran, choćby w mocno ograniczonej dystrybucji, nie mają szans na zgarnięcie Oscarów. Do takiej sztuczki posunęli się m.in. producenci Manchester by the Sea, dzięki czemu ich film zgarnął dwa Oscary: za najlepszego aktora pierwszoplanowego oraz najlepszy scenariusz oryginalny. Z kolei w tym roku o statuetki zawalczy Roma od Netflixa, która również była wyświetlana w kilku wybranych kinach, zanim trafiła do internetu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj