Filmy akcji były miłym urozmaiceniem festiwalowych pokazów konkursowych. Z biegiem lat fabuły Johna Woo przynoszą zupełnie nowe doznania w stosunku do wcześniejszych spotkań. Podobnie nowa generacja twórców japońskich zaskakuje świeżością swoich pomysłów, transformujących opowieści o gigantycznych potworach czy też poczciwych kociakach. Wiele nowego udało się obejrzeć na 9. Festiwalu Filmowym Pięć Smaków. Przed ćwierćwieczem John Woo zdumiał wszystkich Kulą w łeb, która nie była typowym filmem akcji w wydaniu hongkońskim. Reżyser ponownie wyeksponował więzi i emocje między bohaterami oraz ich przemianę pod wpływem wojny w Wietnamie. Uniwersalna historia o przyjaźni transformowała nieoczekiwanie w film antywojenny. Kula w łeb jest też częściowo opowieścią autobiograficzną, której elementem jest egzystencja trójki przyjaciół-bohaterów na ulicach Hongkongu. Woo żył jak jego bohaterowie - w obliczu walk gangów oraz protestów chińskich maoistów, dojrzewając w slumsach jako uchodźca z kontynentalnych (komunistycznych) Chin. Reżyser doświadczył pobicia, gdy nie chciał się przyłączyć do żadnej z grup. Zainspirował się własnymi doświadczeniami, filmami wielkich reżyserów oraz wydarzeniami i bohaterami wydarzeń z lat 60. XX w. No url Dodatkowo ważnym przesłaniem filmu okazał się protest przeciwko masakrze na placu Tian’anmen. Kula w łeb składa hołd anonimowemu Tank Manowi, który w 1989 roku wstrzymał „z siatkami w rękach” heroicznie kolumnę czołgów. Ten człowiek stał się dla Woo symbolem zmagań o wolność, wykazującym się ogromną odwagą, wręcz brawurą. Kolejną metaforą pacyfikacji protestów sprzed 25 lat były sceny niszczenia demonstracji (sic!) komunistycznej w Hongkongu i Sajgonie odpowiednio przez policję kolonialną i południowowietnamską żandarmerię - czyli ówczesnych imperialistów. Tymczasem masakra dokonana na pekińskim placu Tian’anmen z 3 na 4 czerwca 1989 roku spowodowała śmierć tysięcy studentów. Wstyd i złość na Chiny popchnęły reżysera do zrealizowania filmu najbardziej osobistego i pesymistycznego, jak wspominał sam Woo: „Zmieniłem całą drugą część scenariusza, w której bohaterowie po raz pierwszy przybywają do Wietnamu i widzą demonstrujących studentów. Kiedy kręciłem film, prawie oszalałem, ponieważ robiłem to w bólu. Cały czas myślałem o tragedii”. Część z tych wydarzeń została przedstawiona w sposób uproszczony - jak chociażby nawiązanie do słynnego zdjęcia, gdy generał Nguyễn Ngọc Loan strzela w głowę skrępowanemu kapitanowi z Việt Cộngu. Samo uchwycenie zabicia więźnia wywoływało szok u oglądających, z tym że fotograf Eddie Adams przyznał, iż jego kadr to tylko część prawdy. Zabijany więzień sam chwilę przed pochwyceniem zamordował z zimną krwią 34 kobiety i dzieci oficerów południowowietnamskich - ale potworem pozostał Nguyễn Ngọc Loan, co niestety powielił i Woo. Podobnie widać w kadrach wielu mnichów buddyjskich, uczestniczących w demonstracjach przeciw Amerykanom. Podobne protesty po stronie północnowietnamskiej nie zostały zanotowane - bo niby kto miał przekazać informacje? Po prostu wietnamski wywiad Tổng cục Tình báo Quân đội (TC2) i Tổng cục Tình báo Công an (TC V) nie pozwoliły na to, dlatego nie wiemy nic o antywojennych protestach czy o samospaleniach w Hanoi i na północy kraju. Kula w łeb jest filmem antywojennym, rozliczającym nie kolejny konflikt, a raczej bezlitosne mordowanie ludzi, gdyż w wietnamskim kostiumie Woo odniósł się do realnej, widzianej przez niego masakry na pekińskim placu, z tym że hongkoński reżyser opowiedział o wojnie oczami cywilów, niepopierających nikogo, chcących zarobić na czarnorynkowej dostawie. Woo zaprezentował widzom trójkę bohaterów nieprzygotowanych do tego, co przeżyją. Po raz kolejny azjatycki reżyser opowiedział o przyjaźni i braterstwie, choć skażonych „nieczystym” zachowaniem wynikającym z okropieństw wojny. Bohaterowie odwracają się drastycznie od wzniosłych wartości, jakimi były dla nich wcześniej przyjaźń czy braterstwo. Reżysera zdumiały obserwacje mieszkańców z Hongkongu początku lat 90. XX wieku, gdy w ogóle nie przejęli się losem rodaków zamordowanych na Tian’anmen, zainteresowani jedynie tylko pogonią za pieniędzmi i wpływami. Trzej bohaterowie przegrywają, mimo że uciekają z linii frontu, tracąc swoje cnoty. Okaleczony Frank z „kulą w łbie” cierpi miesiącami, Paula pochłania całkowicie chciwość, zaś zadaniem Bena jest wyrównanie rachunków - i ta zemsta uniemożliwi mu spokojne życie u boku ukochanej. Uwagę zwraca też czwarty bohater - Luke, mówiący po francusku i angielsku, będący agentem CIA. Postać Luke’a zainspirował ubierający się na biało bohater poprzedniego Killera, Jeff, zagrany przez Chow Yun-Fata. Luke wspiera trójkę bohaterów, narażając własne życie dla nich. Jednak gdy oni tracą swoje człowieczeństwo, Luke odkupuje swoje grzechy - powierzchownie oszpecony, przechodzi wewnętrzne oczyszczenie. Głównym przesłaniem scenariusza Woo była kwestia zwracania uwagi na moralność i wartości w życiu doczesnym jako tych tworzących podstawę człowieczeństwa. Kula w łeb jest w zasadzie wariacją czy może remakiem The Deer Hunter Michaela Cimino. W filmach amerykańskim i hongkońskim bohaterami jest trójka przyjaciół trafiających ze spokojnego Heimatu do piekła wojny wietnamskiej. Inaczej zostały rozłożone akcenty i kolejne części filmu. Ślub jednego z bohaterów w Kuli w łeb trwa o wiele krócej niż u Cimino. Obaj reżyserzy skoncentrowali uwagę na silnych więziach między przyjaciółmi, które erodują pod wpływem wojny. Zmiana dotyczy tortur Việt Cộngu oraz smutnego końca bohatera, który zamiast rosyjskiej ruletki zostaje „ocalony” przez przyjaciela. Swoją atencję dla zachodniej popkultury oddają liczne jej elementy widoczne w kadrach, jak plakaty Catherine Deneuve, Johna F. Kennedy’ego i Elvisa Presleya - ówczesnych ikon gorącej dekady. Dlatego Kulę w łeb wypełniają też odniesienia do Mean Streets i Taxi Driver Scorsese, The Treasure of the Sierra Madre i Człowieka, który chciał być królem Johna Hustona. Z West Side Story został zapożyczony prolog z bójkami młodzieńców w rytm piosenki I’m a Believer zespołu The Monkees. Dzięki drugoplanowej postaci piosenkarki możemy usłyszeć chińską wersję piosenki Les feuilles mortes, która zabrzmiała we Wrotach nocy Marcela Carné’a z 1946 roku. Woo udało się połączyć w Kuli w łbie elementy różnych gatunków i stylów - wojenny epos, kino gangsterskie, wuxia, komedię, romans, dramat psychologiczny - w film akcji typowy dla siebie. I to epickie dzieło zaskakuje dziś rozmachem oraz do dziś zaskakuje widzów głębia przekazu, zupełnie jak podczas premiery w 1990 roku. Zdumiewają artystowskie plany totalne z bohaterami przytłoczonymi tłem natury czy mastershoty ze stylowymi ujęciami Sajgonu. To całkowicie odmienny film Woo od pozostałych jego komercyjnych fabuł - może też dlatego poniósł spektakularną klęskę i reżyser musiał powrócił do komedii kryminalnej w Był sobie złodziej. Komedią obyczajową okazał się Kot do wynajęcia w reżyserii Naoko Ogigami. Ta pogodna opowieść o wielbicielce czteronożnych stworzeń, Sayoko, która posiada dar do zaprzyjaźniania się z kotami (jak sąsiadka twierdzi - to z powodu poprzedniego jej wcielenia jako szarańczy). Gorzej jest z nawiązaniem relacji z ludźmi, którym zresztą pomaga, „wypożyczając” garnące się kocie przybłędy. Obawy Sayoko o swoich podopiecznych wymuszają na kandydatach przejście procedury kwalifikacyjnej, która obejmuje odwiedziny w nowym domu dla jej kotów. Filmowa bohaterka ma w sobie coś z kota, chodząc własnymi ścieżkami. Jak się okazuje, całkiem dobrze radzi sobie w życiu zawodowym, spekulując akcjami giełdowymi, będąc rozchwytywaną wróżką - nie mogąc wypełnić postawionych przed sobą zadań emocjonalnych. Kobiecie doskwiera samotność, choć nie została pokazana zrozpaczona postać, a raczej osoba zmagająca się ze spokojem i przekorą ze swoim problemem. Odczuwalna nuta melancholii wprowadza ledwo wyczuwalne akcenty w portrecie psychologicznym samotnej kobiety, która zachowuje energiczność i niekonwencjonalność postępowania. Japońska reżyserka zachowuje dbałość o każdy detal scenografii i kostiumów, współtworzących wyrafinowane kadry. Pieczołowicie zostało stworzone wnętrze domu „kociary”, do którego trafiają kolejne zwierzaki, podobnie jak elementy niespiesznego życia Sayoko. Fabuła z pozoru kobieca, okazuje się obrazem pełnym ciepła i barw, przy pełni szczęścia mruczących kocich bohaterów - tak, to film dla „kociarzy” pod każdą szerokością geograficzną. Zakończenie festiwalu należało do niesamowicie płodnego i oryginalnego Siona Sono, którego Love & Peace jest jednym z sześciu tegorocznych produkcji reżysera. O dziwo „taśmowość realizacyjna” wcale nie wpływa na jakość jego twórczość. Bohaterem filmu jest Ryoichi, marzący o karierze gwiazdy rocka. W życiu trafił do nudnego biura, w którym wszyscy pomiatają nim (poza jedną jedyną Junko). Rozpacz egzystencjalna doprowadza go nieoczekiwanego zakupu miniaturowego żółwia. Nowemu przyjacielowi nadaje imię Pikadon – co stanowi japońską nazwę dla bomby jądrowej. Niepozorny i samotny urzędnik nie zdaje sobie sprawy z wybuchowych konsekwencji pojawienia się zwierzątka. Oszałamiająca wyobraźnia 55-letniego Siona Sono pozwala na wszystko, czego reżyser dowiódł już w Zabawmy się w piekle czy we wcześniejszym Cold Fish. Wyeksponowanie transformacji bohatera z zahukanego i pomiatanego asystenta w gwiazdę rock’n’rolla było możliwe przez wprowadzenie oprawy muzycznej zapewnionej przez zespół samego Sono - Revolution Q. Japoński indie glam rock proponuje w filmie melodyjne przeboje w rodzaju tytułowego Love & Peace, który ekspresyjnie wykonuje Ryoichi, udrapowany ukomercyjnionym strojem nawiązującym do nieśmiertelnych kostiumów Ziggy’ego Stardusta i Sida Viciousa. No url Sono wykorzystał w Love & Peace konwencję japońskiego gatunku o potworach niszczących japońskie miasta - kaiju eiga. Dodał do niej sarkastyczne ujęcia rodem z kina familijnego, sceny slapstickowe, romans biurowy i efektowne zniszczenia bez udziału animacji komputerowych CGI, tylko z niezapomnianymi modelami niszczonych metropolii. W filmie ważną rolę odgrywa „pijany mistrz”, ożywiający porzucone zabawki i umożliwiający mówić zwierzętom. Ekscentryczny pomysł scenariuszowy przerodził się w oszałamiający film, który poza zdumiewający rozwiązaniami rozrywkowymi dokonuje krytycznego spojrzenia na rzeczywistość współczesnej Japonii. Reżyser wyśmiewa w swoim filmie reformy japońskiego rządu premiera Shinzo Abego. A udało mu się sarkastycznie odnieść do przygotowań olimpijskich w 2020 i szaleństwa konsumpcji społeczeństwa japońskiego - choć nie widać starzejącej populacji Japończyków, może z powodu ich odmiennych gustów muzycznych. W kolejnym filmie Sono każdy kinomaniak odnajdzie dla siebie coś interesującego. Na zakończenie należy wspomnieć o laureatach. Nagroda główna People’s Jury 9. Edycji Festiwalu Filmowego Pięć Smaków trafiła do reżyserki filmu 0,5 mm, Momoko Ando, „za lekkość opowiadania o zderzeniu pokoleń i samotności, błyskotliwe poczucie humoru, charyzmatyczną bohaterkę – świetną kreację aktorską Sakury Ando!". Zaś wyróżnienie zostało przyznane filmowi Siti, kobieta z wysp w reżyserii Eddiego Cahyono za „piękno formy filmowej, dzięki której postać staje się nam bliska. Za subtelną opowieść o kobiecie odnajdującej wewnętrzną siłę w obliczu przeciwności losu”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj